Inne

- Ale czy według pana w ogóle potrzeba dzisiaj czegoś takiego jak „kultura morska”?

- Mam żal, że nie istnieje w takim wymiarze, jakiego bym sobie życzył.

- A jak by pan ją zdefiniował?

- Powiem inaczej: wychowanie morskie w kraju, który szczyci się posiadaniem morza, zaczyna się od postrzegania tej sfery przez Warszawę. Jeśli ona widzi morze, zaczyna być lepiej. Ale mamy z tym poważny kłopot. Poparcie wiceminister Anny Wypych-Namiotko to za mało. Nie mamy polityki morskiej godnej ponad pięciusetkilometrowego wybrzeża.

- Ale co z kulturą morską?

- Kultura morska zaczyna się od polityki morskiej. Bo to przedsiębiorstwa mogą ją sfinansować, ponieważ ona sama, jak każda zresztą, jest biedna i goła. Kultura morska skończyła się, gdy wkroczył kapitalizm i od kiedy za każdy jej element trzeba zapłacić. Gdy firmy morskie mają się nieźle, nie jest dla nich problemem wydać 10 tysięcy zł na jakieś program związany z kulturą, ale w kryzysie już z tym gorzej.

- Czy jednak nie zauważa pan w Polsce fenomenu marynarzy-pisarzy? Niektórzy myślą, że pływanie na statku od razu czyni człowieka wybitnym artystą. Grafomania więc kwitnie.

- Wielu kapitanów, którzy zeszli na ląd, mając pieniądze na wydanie książki, może ją sobie wydać. I tak się dzieje. Bez względu na to, co to ich pisanie jest warte i o czym opowiada. Każdy ma prawo do opisania swojej historii. Ale często spotykam się z tak ewidentnymi głupotami, ubarwieniami, że aż mam ochotę zadzwonić do autora i mu o tym powiedzieć. Zresztą wartość marynistyki może ocenić właściwie tylko ten, kto choć trochę poznał morze, jeżeli go nie zna, ocenia tylko formę a nie treść.

- No właśnie, publikujący kapitanowie żeglugi wielkiej często ubarwiają swoje opowieści. Powstaje fałszywy w gruncie rzeczy obraz życia na morzu, jako ciągu nieustannych przygód i zabawy. A przecież to zwyczajne zajęcie, jak każde inne. Dlaczego mamy je traktować jako bardziej romantyczne od np. pracy górnika?

- Każda praca ma swój specyficzny charakter i swoją wagę. Każdy zawód ma własny romantyzm, jeżeli go szukamy i trudno tu o jakiekolwiek porówmania. Za dawnych czasów były trzy zawody, które według naukowych opracowań uchodziły za najcięższe: górnik, rybak i hutnik i dlatego ludzie pracujący w tych zawodach przechodzili po 55 roku życia na emeryturę. Ja zresztą też z tego skorzystałem i po przejściu na emeryturę poszedłem pływać za granicę. Naukowcom z Polskiej Akademii Nauk wyszło, że najbardziej stresogennym zawodem jest zawód kapitana rybołówstwa: odpowiedzialność za stu ludzi, pół roku na morzu w najtrudniejszych rejonach świata! Wykładam przedmiot zwany bezpieczeństwem żeglugi. Bardzo ważnym elementem tych wykładów jest pojęcie odpowiedzialności. Co to takiego? Marynarz odpowiada za siebie i tyle za innych, ile jego praca ma związek z ich bezpieczeństwem. Nikt nie zrozumie kapitana nie będąc kapitanem. Nie da się panom wytłumaczyć w kilku słowach, co to jest odpowiedzialność za setkę ludzi i statek warty dziesiątki milionów.

- A co z ubarwianiem kapitańskich opowieści?

- Kto te ubarwienia weryfikuje? Często to, co ludziom z lądu wydaje się nieprawdopodobne, na morzu może się zdarzyć. Mnie się ubarwianie nie zdarzyło. Ale znam przypadki kapitanów, którzy chcąc swój zawód udramatyzować, piszą rzeczy nieprawdziwe, zmyślone albo zbytnio ubarwione. Dla człowieka morza, który to czyta, jest to niezwykle denerwujące. Pisząc o pracy na morzu i żyjąc w tym środowisku nie da się nic wymyślać. Wszystko o czym piszemy, powinno być rzetelne i prawdziwe.

- Jest pan także wychowawcą młodzieży. Może jednak czas opowiedzieć prawdę o pracy współczesnych marynarzy? O nudzie, wykorzystywaniu, tanich banderach, nieuczciwych armatorach, starych statkach? Przyjeżdża na wybrzeże młody człowiek, naładowany tymi romantycznymi historiami i przeżywa szok, bo rzeczywistość jest kompletnie inna! Czy np. żeglując z młodzieżą ukrywa pan przed nią ciemne strony pracy na morzu?

- Wymienione zostały tu stereotypy tworzone głównie przez media: „tanie bandery”, „stare statki”, „nieuczciwi armatorzy” – to wszystko margines żeglugi. Pojęcie „tanich bander” jest pojęciem medialnym a nie żeglugowym, gdzie używamy pojęcia „wygodne bandery”, pod którymi pływa większość najlepszych armatorów świata i polskie statki też. Z natury nie umiem kłamać. Młodym ludziom wbijam do głowy rzetelność i odpowiedzialność jako najważniejsze cechy zawodu marynarza. Gdyż działanie każdego z nich ma związek z bezpieczeństwem innego członka załogi. 95 procent katastrof na morzu spowodowanych jest zaniedbaniem, nieodpowiedzialnością, niestosowaniem procedur. I dlatego z młodzieżą staram się tworzyć atmosferę dyscypliny, odpowiedzialności. To jest wychowanie młodego człowieka do życia na morzu, mówienie mu: jeżeli tego i tego nie zrobisz, zawalisz sprawę i cały dzień się schrzani, musisz to zrobić. Na początku są próby obejścia tych obowiązków i rygorów, zrozumienie problemu przychodzi z czasem, kiedy się samemu odczuje skutki niewykonania czegoś przez innego członka załogi.

- A to jest właśnie, według pana, wychowanie morskie?

- Tak, pokazanie, że niesubordynacja powoduje ciąg wydarzeń niekorzystnych dla całości. Jeżeli potrafisz to dobitnie pokazać i w pełni młodemu człowiekowi uświadomić, on już tego drugi raz nie zrobi. 

1 1 1
Waluta Kupno Sprzedaż
USD 3.6182 3.6912
EUR 4.2232 4.3086
CHF 4.5137 4.6049
GBP 4.8868 4.9856

Newsletter