Sytuacja psychologiczna żołnierzy była niezwykle trudna. Kiedy wycofywali się na Kępę Oksywską mieli już za sobą niemal dwa tygodnie ciężkich walk na jej przedpolu. Byli wyczerpani. Niektórzy dosłownie padali ze zmęczenia. Na Kępie nie mieli szans na odpoczynek. Do tego doszły jeszcze dotkliwe braki w uzbrojeniu, łączności, wyżywieniu, środkach opatrunkowych czy nawet wodzie pitnej. Tymczasem Niemcy atakowali dniem i nocą z miażdżącą przewagą. Na domiar złego, wielu z polskich obrońców zdawało sobie sprawę z beznadziejności obrony, z tego, że nikt im nie przyjdzie z odsieczą.
Porucznik Jan Żelewski, wspominając walki, nazywa je obrazowo “piekłem na ziemi”: “Pioruny bombowe biły z nieba, granaty padały metr po metrze, pancernik wroga rzucał swe 28-centymetrowe pociski, moździerze sprawiały huk nie do opisania. No i, naturalnie, tysiące tysięcy kul karabinowych gwizdało bez przerwy.”
Czy można się zatem dziwić, że niektórzy z obrońców nie wytrzymywali, że zdarzały się dezercje i odruchy defetyzmu? Podpułkownik Kazimierz Pruszkowski wspomina jeden z najbardziej dramatycznych epizodów tego rodzaju: “Przybiegł żołnierz z oddziału porucznika Żeglickiego i z płaczem meldował, że porucznika zabili żołnierze III baonu Obrony Narodowej. Z jego słów dowiedziałem się, że oddziały baonu w lesie na północ od czworaków Suchego Dworu poddały się Niemcom. Porucznik Żeglicki chciał zapobiec temu i został zastrzelony i obrabowany z zegarka. Żołnierz przyniósł legitymację i pokrwawione papiery porucznika, a gdy groził zameldowaniem (podpułkownikowi Pruszkowskiemu – red.), kazali mu iść precz, bo go zastrzelą. Jak odchodził na Suchy Dwór strzelano do niego wołając:” Uciekaj, sk...synu, bo oberwiesz, w d...pie mamy Polskę i twojego pułkownika”. Twierdzę, ze baon ten nie bronił się, a przeszedł do Niemców. Podawali mi to zgodnie pozostali z oddziału porucznika Żeglickiego strzelcy. (...) Przeżyłem tam najgorszy moment osobistego załamania. To ohydne zamordowanie dzielnego porucznika Żeglickiego, takie haniebne wyłamanie się żołnierzy od spełnienia obowiązku. Woleli iść do niewoli, byle żyć, a przecież mogli się jeszcze cofnąć i dalej stawiać opór. Przytoczę słowa tego dzielnego żołnierzyka, który meldując o śmierci porucznika Żeglickiego, powiedział: ”Dlaczego ci dranie poddają się, kiedy my się bijemy?”.
Kapitan Jan Jarzębowski wspomina z kolei: “W dowództwie podpułkownik Szpunar popijał, popijali i inni. Nie dziwię się, że popijali, ale dziwię się, że nie umieli zahamować temperamentu podpułkownika Sołodkowskiego, “romantycznego” szefa sztabu pułkownika Dąbka. Jeśli chodzi o Sołodkowskiego, to całe szczęście, że on poległ.”
Wielu płakało
Takie zachowania nie były jednak normą. Normą było trwanie do końca. Wbrew nadziei. Żołnierze nawet w tak krytycznym położeniu potrafili współczuć i to nie tylko ludziom. Kapitan Michał Pikuła przekazał nam opis takiej sceny z pola bitwy: “Stada bydła i owiec, kaleczone i zabijane przez ogień nieprzyjaciela, na próżno szukały schronienia i wody. Krowy o nabrzmiałych mlekiem wymionach przychodziły do okopów i, trącając pyskiem ukrytych żołnierzy, prosiły o pomoc. Widać było także obrazki, jak żołnierze do menażek, a nawet do hełmów doili krowy spokojnie stojące nad okopami”.
