Wśród historyków panuje zgodna opinia, że na postawę obrońców wielki wpływ miał dowódca LOW pułkownik Stanisław Dąbek. Wszystko wskazuje na to, że zrobił co było w jego mocy, aby zwiększyć szanse obrońców zważywszy, że na swoje stanowisko został wyznaczony zaledwie na miesiąc przed wybuchem wojny. Nawet on nie był jednak w stanie zmienić nieuniknionego.
Z dnia na dzień skrawek bronionej przez Polaków ziemi kurczył się coraz bardziej. Sam pułkownik Dąbek bronił sie do końca w rejonie Babiego Dołu. Ale od godzin przedpołudniowych 19 września faktycznie przestał już panować nad sytuacją. W ostatniej rozmowie telefonicznej z kontradmirałem Unrugiem zapytał się:”Czy pan admirał nie ma do mnie żalu za Oksywie?”. Swojemu zastępcy podpułkownikowi Ignacemu Szpunarowi kazał zaś przekazać żonie, że “to co się stało, musiało tak się stać.”
Około godz. 13 Dąbek kazał się uzbroić trwającym przy nim żołnierzom i podjąć ostatnią próbę obrony. Wydał też rozkaz przerwania walki po jego śmierci. Około godz. 17 został ranny, a chwilę potem zastrzelił się. Niemcy docenili bohaterstwo dowódcy Kępy Oksywskiej. Zezwolili na jego pochówek. W pogrzebie uczestniczyło, jako asysta honorowa, czterech niemieckich oficerów.
Kapitan Wacław Tym wspomina ten moment tak: “Znieśliśmy Pułkownika ze stoku na jego płaszczu we czterech: mjr Jabłonowski, ja i dwóch kolegów, których nazwisk nie pamiętam. U podnóża stoku czekali już sanitariusze z noszami przykrytymi prześcieradłem i przenieśli go do wykopanego grobu. Stało nad nim na baczność czterech niemieckich oraz około trzydziestu naszych oficerów i wielu żołnierzy. Pochowaliśmy Dowódcę owiniętego w płaszcz i prześcieradło. Pogrzeb bardzo skromny, w ciszy, ale w nastroju pełnym napięcia i podniosłości. Wielu z obecnych płakało.”
LOW poniosła ogromne straty sięgające 30 procent stanu. Jak się oblicza, w czasie lądowych walk o Wybrzeże zginęło ok. 2 tysięcy żołnierzy, większość właśnie na Kępie Oksywskiej. To więcej niż w uchodzących za niezwykle krwawe bitwach: pod Monte Cassino czy Lenino. O zaciętości walk świadczy fakt, że sami Niemcy nazwali Kępę Oksywską: „kleines Verdun” – „małe Verdun” przyrównując jej obronę do sławnej batalii z czasów pierwszej wojny światowej.
Ciała polskich żołnierzy leżały na polu bitwy przez kilka dni. Zbieraniem ich i pochówkiem zajęły się m.in. harcerki tworząc w Gdyni Redłowie zalążek istniejącego tam do dzisiaj cmentarza wojennego (po wojnie przeniesiono tam także szczątki pułkownika Dąbka).
- 21 września zawiadomiły nas dziewczęta, wspaniałe gdyńskie harcerki, że na Oksywiu słychać jęki, że ludzie tam cierpią, wykrwawiają się, a nikt im nie udziela pomocy. Niemiecki Czerwony Krzyż nie zajmuje się nimi, a Polskiego Niemcy nie dopuszczają. Postanowiłyśmy z komendantką Łuszczkiewicz i grupą starszych dziewcząt udać się tam, na pole oksywskiej bitwy. Tego, co zobaczyłam na Oksywiu nigdy nie zapomnę - wspomina Dżennet Dżabaggi Skibniewska, która we wrześniu 1939 roku była adiutantką Aurelii Łuszczkiewicz, komendantki Okręgu Nadmorskiego Przysposobienia Wojskowego Kobiet. - Pole usiane trupami, wałęsające się psy, ryczące bydło, zapłakane dzieci, rozpaczające kobiety. Po raz pierwszy w życiu zetknęłam się z takim okrucieństwem. Nie mogłam sobie wyobrazić, że człowiek człowieka może zostawić w takim stanie. Nie wolno mi było płakać, ponieważ patrzyły na mnie młodsze dziewczęta. I nie płakałam. Opatrywałyśmy żyjących, zbierałyśmy poległych. Dziewczęta pobiegły po łopaty, z pobliskich gospodarstw sprowadzono konie. Dźwigałyśmy rozkładające się ciała i ładowałyśmy na wozy. Nie wszyscy żołnierze mieli znaczki rozpoznawcze, zbierałyśmy więc listy i kartki, jakie mieli przy sobie. Były na nich przeważnie nazwiska piszących i adresy bliskich. Dostarczyłyśmy je potem rodzinom. Ostatnią pamiątkę po poległych najbliższych. Pamiętam list zaczynający się od słów: "Jadziu, już się z wami nie spotkam, wychowuj naszego syna na dobrego Polaka". Wszystkie te listy miały patetyczny ton. Ich autorzy wiedzieli, że zginą i chcieli przekazać w paru słowach swój testament. /.../ W pewnej chwili podszedł do nas esesman, a usłyszawszy, że mówimy po polsku, zaczął bić. Za chwilę mieli tu przybyć Hitler i Goering, umyślnie tak długo nie uprzątano pobojowiska, żeby wódz mógł nacieszyć oczy klęską polskich żołnierzy.
Tomasz Falba
Fot. Wikipedia
- «« Poprzedni artykuł
- Następny artykuł
