Ugrupowania te przyjąć miały na siebie pierwsze uderzenie niemieckiej armii, która nacierać miała, co nie było trudne do przewidzenia, od strony granicy z III Rzeszą i Gdańska. Tak też się stało. Od pierwszych dni wojny polscy żołnierze dawali dowody męstwa stawiając zacięty opór najeźdźcy. Niestety, po ciężkich walkach na przedpolach Gdyni, 12 września, pułkownik Dąbek podjął decyzję o oddaniu wrogowi miasta (w ten sposób uniknęło ono zniszczenia) i przejściu wszystkich sił na Kępę Oksywską. Dalsza obrona Gdyni nie miała sensu, zwłaszcza że wykonano już założone wcześniej cele wyznaczone rozkazem Generalnego Inspektora Sił Zbrojnych marszałka Edwarda Rydza-Śmigłego z dnia 30 lipca 1939 roku, m.in. ewakuując na czas Marynarkę Wojenną na Hel.
Dlaczego wybór padł akurat na Kępę Oksywską? Mało kto, poza mieszkańcami Trójmiasta, byłby dziś w stanie dokładnie określić jej położenie. To zlokalizowany na północ od Gdyni, obszar w kształcie odwróconego nieregularnego trójkąta (mniej więcej 8 na 6 kilometrów) o powierzchni około 40 kilometrów kwadratowych. Kępa Oksywska wznosi się na wysokość kilkudziesięciu metrów nad poziom morza górując nad okolicą. Obszar ten wyglądem przypomina wyspę schodzącą klifem do Zatoki Puckiej, a jej dolny wierzchołek dochodzi do gdyńskiego Oksywia gdzie zlokalizowany jest Port Wojenny. Poza niedużymi fragmentami rejon ten jest płaski i bezleśny. Znajduje się tu kilka niewielkich miejscowości m. in: Pogórze, Mechelinki, Kosakowo, Babi Dół, Dębogorze, Pierwoszyno i Suchy Dwór.
We wrześniu 1939 roku na Kępie znalazło się około 9 tysięcy polskich żołnierzy najróżniejszych formacji. Poprzez swoje wyniesienie i wydawałoby się łatwy na pierwszy rzut oka do obrony teren, okazał się pułapką bez wyjścia. Kępa Oksywska była bowiem zupełnie nieprzygotowana do walki. Pomimo licznych pomysłów na ufortyfikowanie wysoczyzny, w momencie wybuchu wojny nie było na niej żadnych żelbetonowych umocnień ani bunkrów (w przeciwieństwie np. do Westerplatte czy Helu). Za jedyne ukrycie musiały obrońcom wystarczyć zwykłe rowy strzeleckie. Była to jednak bardzo iluzoryczna osłona w sytuacji, kiedy nieprzyjacielskie samoloty mogły niemal bezkarnie atakować ich z powietrza, a niemieckie okręty z morza (do polskich żołnierzy strzelał m.in. pancernik Schleswig-Holstein). Niemcy dysponowali trzykrotną przewagą w ludziach, czterokrotną w broni maszynowej i aż dziewięciokrotną w artylerii. Polska artyleria składała się jedynie z dwu dwudziałowych baterii przeciwlotniczych kalibru 75 mm i jednej dwudziałowej baterii armat morskich Canet kalibru 100 mm.
Dwa krzyże
Trudno sobie dzisiaj nawet wyobrazić, w jak ciężkich warunkach musieli się bronić żołnierze na Kępie Oksywskiej. Robili to z bezprzykładnym bohaterstwem. Historycy naliczyli, że stoczyli ponad 100 walk, nie tylko odpierając niemieckie ataki, ale także kontratakując. Jeden z obrońców kapitan Wacław Tym wspomina: “Na Kępie podpułkownik Pruszkowski ze zdumieniem spotkał w taborze rannego porucznika Jana Penconka, 8 września pozostawionego w stanie nieprzytomnym w wejherowskim szpitalu. Okazało się, że w szpitalu po kilku godzinach porucznik Penconek odzyskał przytomność i dowiedziawszy się, że już ostatnie patrole opuszczają miasto, zebrał dość sił, by w nocy przez okno potajemnie uciec ze szpitala. Napotkani żołnierze odtransportowali go do taboru na Kępie. Podpułkownikowi Pruszkowskiemu, strofującemu go za lekkomyślne narażenie zdrowia, porucznik Penconek odpowiedział: - Jestem żołnierzem służby stałej. Życie swe poświęciłem po to, by w decydującej chwili oddać je Ojczyźnie. Czyż mógłbym teraz, gdy Ojczyzna jest w śmiertelnym niebezpieczeństwie, spokojnie leżeć w szpitalu? Obowiązkiem oficera w takiej chwili jest walczyć do ostatniego tchu, aby zasłużyć na krzyż: albo Virtuti, albo drewniany. Będę walczył póki tchu w piersi, aby zdobyć albo pierwszy, albo drugi. (...) Zdanie “albo krzyż Virtuti, albo drewniany “ stało się hasłem dla całego pułku a porucznik Penconek pierwszy dawał przykład wierności temu hasłu. Mimo, że jeszcze osłabiony, z obandażowaną głową (nie mógł nosić ani czapki ani hełmu), ponownie objął dowództwo nad 2 kompanią. (...) Porucznik Penconek padł 13 września w lesie Dębowa Góra, na północ od Dębogórza, gdy na czele swojej kompanii, liczącej już tylko 50 żołnierzy, w kontrataku wdarł się głęboko w ugrupowanie wroga.”
