Buczyniec stanowi więc swoiste centrum ruchu turystycznego na Kanale Elbląskim. Przy pochylni funkcjonuje niewielkie muzeum poświęcone historii szlaku i jego twórcy. Istnieje także, niedawno otwarte, nowoczesne, rozległe pole biwakowe i bar, gdzie serwują pyszne pierogi. Można też zajrzeć do maszynowni pochylni.
To właśnie tam znajdują się turbiny, napędzające maszyny wyciągowe. Do zasilania turbin, wykorzystuje się wodę, doprowadzaną z wyższego zbiornika, specjalnym niewielkim kanałem bocznym. Energia spadku wody napędza turbinę, która porusza z kolei kołowroty potężnej maszyny wyciągowej. Napęd przekazywany jest za pomocą kół i lin stalowych. Udźwig takiego urządzenia wynosi 50 ton.
W maszynowni spotkaliśmy Grzegorza Skowrońskiego, operatora pochylni, człowieka który zajmuje się tą profesją jako przedstawiciel trzeciego już pokolenia swojej rodziny. Na pochylni pracowali jego dziadek, ojciec, a kto wie czy nie będzie tego robił, kiedy dorośnie, nastoletni syn. Skowroński jest tutaj od ponad 20 lat. Reprezentuje kilkunastu innych pracujących tutaj ludzi. Stanowią oni jedyną tego rodzaju grupę zawodową nie tylko w Polsce, ale i na świecie.
- Tego fachu nie można się nigdzie nauczyć, w żadnej szkole - mówi z dumą w głosie. - To praca specyficzna, bo obsługujemy urządzenia sprzed 150 lat i wymagająca poświęcenia, bo w sezonie pracujemy każdego dnia tygodnia.
Do Elbląga
Pochylnie pokonaliśmy na pokładzie statku Żeglugi Ostródzko-Elbląskiej. Wsiedliśmy na jedną z ośmiu jednostek, którymi dysponuje ten armator. Statek, na który zamustrowaliśmy nosi nazwę Birkut, co w pierwszym momencie powoduje proste skojarzenie z Mateuszem Birkutem, bohaterem filmu „Człowiek z marmuru” Andrzeja Wajdy. Nic jednak bardziej mylnego. Kapitan jednostki Tomasz Bojerle szybko wyprowadził nas z błędu. Okazało się, że wszystkie statki Żeglugi noszą tradycyjnie nazwę ptaków. Birkut to ptak z rodziny sokołów.
Statek, na pokładzie którego gościliśmy, został zbudowany czterdzieści lat temu w stoczni rzecznej w Krakowie, specjalnie do pływania po Kanale Elbląskim. Pomimo wieku, po generalnym remoncie, trzyma się nieźle. Ma niecałe 25 metrów długości i nieco ponad 3 metry szerokości. Najciekawsza jest ruchoma sterówka. Aby przejść pod szczególnie niskimi mostami załoga Birkuta ręcznie ją obniża. Po przejściu przeszkody, przywraca do poprzedniej wysokości.
Załogę statku stanowią trzy osoby: kapitan, bosman-mechanik i marynarz. Na statku pracuje jeszcze osoba obsługująca znajdujący się pod pokładem sklepik i bufet. Statek porusza się z prędkością około 8 kilometrów na godzinę. Zabiera na pokład 65 osób. W razie deszczu dla wszystkich znajdzie się miejsce w pomieszczeniu pod pokładem, ale mało kto tam przebywa. Większość pasażerów, a razem z nami płynęła wycieczka z Ornety, stała lub siedziała na pokładzie. Stąd najlepiej podziwiać widoki i dzielić wrażenia z pokonywania pochylni co w naszym wypadku oznaczało zjeżdżanie statkiem w dół.
Poza częścią dostępną dla pasażerów, na rufie Birkuta znajduje się siłownia z silnikiem o mocy 100 KM i zapleczem socjalnym dla załogi w tym kojami.
- Rzadko z nich korzystamy - mówi Tadeusz Soboczyński, bosman-mechanik Birkuta. - Zwykle śpimy na lądzie w kwaterach, które czekają na nas w Elblągu.
Choć historia Żeglugi Ostródzko-Elbląskiej zaczęła się po wojnie, tradycje przewozów pasażerskich na Kanale Elbląskim sięgają początków XX wieku i związane są z osobą Adolfa Tetzlaffa. Aż do zakończenia działań wojennych był on największym armatorem pasażerskim na tym szlaku. Co ciekawe, pomógł on odbudować kanał i uruchomić regularną żeglugę także po wojnie.
