Inne

- Może chemikaliowiec nie, ale na przykład nadbudówkę czy komin kontenerowca można tak zaprojektować, że stworzą interesującą i wzajemnie na siebie oddziałującą konfigurację przestrzenną obu brył, a więc będzie to sztuka , tak jak sztuką jest dobrze zaprojektowany budynek mieszkalny czy biurowy - tłumaczy prof. Andrzej Lerch.

- Jak to się stało, że został pan projektantem statków, a nie artystą malarzem? W 1955 roku ukończył pan Państwowe Liceum Sztuk Plastycznych w Gdyni. Po nim wybrał pan studia na Wydziale Architektury Politechniki Gdańskiej.

- Ja i kilku kolegów na fali zainteresowania sztuką, bo przecież architektura jest sztuką kształtowania przestrzeni, która nas otacza, udaliśmy się na Politechnikę, gdzie po zdanych egzaminach, zostaliśmy studentami. Jako absolwenci liceum plastycznego, mieliśmy na egzaminie dużą łatwość jeżeli chodzi o rysunek czy malarstwo, musieliśmy się jednak napracować jeżeli chodzi o matematykę. Na trzecim roku studiów, pan profesor Witold Urbanowicz miał z nami zajęcia w Katedrze Projektowania Architektury Portów i Przymorza, zafascynował nas tą tematyką. Tak więc po dyplomie zacząłem myśleć o bliższych związkach z morzem, choć pochodzę z odległych od morza terenów, bo z Galicji.

- Jak rozumiemy – nie żałuje pan ówczesnego wyboru.

- Nie, nie żałuję. Choć nie spodziewałem się, że kiedyś zostanę dydaktykiem. Widziałem siebie jako projektanta i przez te wszystkie lata pozostałem wierny przemysłowi okrętowemu.

- No właśnie - przemysłowi okrętowemu jest pan wierny do dzisiaj, czyli już niemal 50 lat. W 1962 roku rozpoczął pan pracę w Centralnym Biurze Konstrukcji Okrętowych Nr 1 w Gdańsku, potem w wyniku kolejnych reorganizacji w przemyśle okrętowym, pracował pan w Stoczni Gdańskiej, wreszcie pełnił kierownicze funkcje m.in. w Stoczni Ustka i Stoczni Bałtyk. Stocznie były w PRL miejscem dramatycznych wydarzeń. Jak pan ocenia ten okres?

- Polskę Ludową oceniam podobnie jak zapewne większość społeczeństwa: nigdy nie byłem w partii. Działałem natomiast w związkach zawodowych, bo myślałem, że coś tam można załatwić. Ale wyleczyłem się z tego, kiedy jako delegat Stoczni Gdańskiej na Zjazd Związku Zawodowego Metalowców w 1973 roku, byłem świadkiem, w jaki sposób załatwiono ludzi, którzy mieli inne zdanie. Chodziło o kolegę ze Szczecina, którego czymś struto, sugerując że się upił. Zresztą, co do władzy ludowej, to mój ojciec siedział w czasie wojny w sowieckim więzieniu. Był jednym ze świadków zbrodni stalinowskich, jako urzędnik magistratu został w 1940 roku aresztowany i osadzony, najpierw w Drohobyczu, potem w Samborze. Podczas ewakuacji więzienia, gdy do miasta zbliżali się Niemcy, Rosjanie rozstrzeliwali wszystkich, likwidując świadków swojej zbrodniczej działalności. Ojciec, jako jeden z szesnastu, uratował się dzięki temu, że w ich celi siedział Ukrainiec, krewny jednego z wartowników. Po kolejnym „wyzwoleniu”, NKWD upomniała się o ojca. Pewnego dnia przyszli do nas panowie, pytając matkę: gdzie mąż? Jako, że był w pracy, postanowili zaczekać. Matka, zastanawiała się, w jaki sposób go ostrzec, w końcu wysłała mnie do babci po buciki. Puścili mnie. Wiedziałem, choć miałem 7 lat, że trzeba ojca ostrzec, kombinowałem tylko, jaką drogą będzie wracał. Udało się, ostrzegłem go, uciekł przez zieloną granicę, a potem ja z mamą do niego – do Przemyśla, „repatriowaliśmy” się. Tak więc, nie miałem powodu, by darzyć PRL miłością. Szczególnie, że jako praktykujący chrześcijanin, nie mogłem nigdy zaakceptować zwalczania Kościoła przez ówczesne prosowieckie władze.

- A jak pan przywitał Sierpień ’80?

- Nie było mnie wówczas w kraju, byłem na kontrakcie w algierskiej stoczni w Mers-el Kebir. Oczywiście popierałem Solidarność, choć nigdy nie byłem jej członkiem, wspierając ją w czasie trwania stanu wojennego nie tylko datkami pieniężnymi, ale i działaniem na rzecz internowanych.

- A pański wyjazd do Algierii? Na takie kontrakty nie wyjeżdżali przypadkowi ludzie, tylko ci, których lubiła władza.

- Osobiście byłem przekonany, że na takie kontrakty jeżdżą sami ubecy.

- No właśnie. A pan?

- Musiałem zweryfikować swój pogląd. Jak wspominałem, zrezygnowałem z członkostwa w związku zawodowym, odszedłem z biura projektowego Stoczni Gdańskiej i zostałem kierownikiem pracowni architektonicznej w biurze projektowym Stoczni Ustka, oddział w Gdańsku. Pewnego razu kolega spytał, czy znam język francuski, bo potrzebują architekta okrętowego na wyjazd do Algierii. No i pojechałem. Ale w naszej, liczącej ponad 70 osób ekipie, był to tzw. kontrakt zbiorowy, byli konfidenci, z czym się niespecjalnie kryli.

- Oprócz oczywistych korzyści finansowych - przydał się panu do czegoś ten wyjazd?

- Tak, choć dla wielu moich kolegów – tak twierdzili, był to czas zmarnowany. Ja natomiast bardzo się tam rozwinąłem. Na czym to polegało? Jako architekci z reguły wykonywaliśmy plany ogólne statków – główny projektant robił podział przestrzenny statku, a my – przy współpracy ze specjalistami z innych branż, wykonując plan ogólny nadawaliśmy ostateczny kształt bryły statku. Ale zdarzyło się, że jeden z projektów, konkretnie motorówka, nie spodobał się dyrekcji. Koledzy poprosili, bym ją przeprojektował. Zrobiłem to, a algierskiemu dyrektorowi stoczni bardzo się ta zmiana spodobała i od tego czasu zacząłem wykonywać nie tylko aranżacje wnętrza, ale także całe projekty statków. W końcu zaczęto przychodzić do mnie, a nie do głównego projektanta. Nie informowałem ich, że nie mam wykształcenia okrętowego, zresztą – od czego są książki na ten temat? Zacząłem dokształcać się w tematyce, która nie leżała przedtem w polu moich zainteresowań. Najpierw był holownik, potem łodzie patrolowe, następnie seria czternastometrowych sejnerów do połowu sardynek. Tak się zaczęła moja „kariera” głównego projektanta. Przedłużono mi kontrakt, w sumie spędziłem tam, z przerwami, sześć lat. Podczas następnego wyjazdu projektowałem statki rybackie – zwyciężyliśmy w przetargu na trawler przetwórnię. Także okręty – ścigacze rakietowe, korwety, a nawet fregata wyszła spod mojej ręki. To była szkoła, która „zastąpiła” mi studia na wydziale projektowania okrętów. Oczywiście koledzy specjaliści z innych branż – np. teoretycy czy kadłubowcy, wspomagali mnie swoją widzą i wykonywali „swoją” część dokumentacji – np. linie teoretyczne.

1 1 1
Waluta Kupno Sprzedaż
USD 3.6182 3.6912
EUR 4.2232 4.3086
CHF 4.5137 4.6049
GBP 4.8868 4.9856

Newsletter