Mieli wrócić 20 lipca autokarem z Tallina do Warszawy, po zwiedzeniu St. Petersburga, Turku i wielkich emocjach związanych z udziałem w regatach The Tall Ships' Races na żaglowcu "Pogoria". Wrócili w niedzielę z Helsinek do Gdyni na pokładzie promu "Finnmaid", po tym jak na "Pogorii" połamały się wszystkie maszty i żaglowiec zmuszony był do wycofania się z regat. Na nabrzeżu czekały na nich zdenerwowane rodziny.
- Ta sytuacja powinna wszystkim dać do myślenia - mówi pani Aneta z Łodzi, której 17-letnia córka była uczestniczką feralnego rejsu. - Oczywiście sprawdzi to Izba Morska, ale już teraz trzeba się zastanowić czemu wypuszcza się w morze żaglowiec z zardzewiałymi masztami. Co by było, gdyby akurat ktoś był na rejach. Doszłoby do tragedii... Za ten rejs płaciliśmy niewiele, bo około 3 tys. zł. Wolałabym zapłacić sześć, czy osiem, ale mieć gwarancję bezpieczeństwa. Oczywiście, że córka będzie żeglować dalej, zastanowimy się jednak, czy na "Pogorii".
Gdy łamały się maszty 17-letni Filip Wojtasik miał akurat wachtę. - Byłem na śródokręciu, przechodziłem z dziobu na rufę, nagle usłyszałam nad głową jakiś trzask, a potem huk. Spojrzałem do góry, a tam już ani jednego masztu nie było.
- Syn zadzwonił do mnie 20 minut przed tym wypadkiem - opowiada Joanna Wojtasik, mama Filipa. - Akurat stał na rejach jednego z masztów. Dopiero następnego dnia dotarło do mnie, co mogło się stać, gdyby stał tam jeszcze chwilę dłużej...
Więcej w poniedziałkowym papierowym wydaniu "Polski Dziennika Bałtyckiego"
(bj){jathumbnail off}
Żegluga
Do Gdyni wróciła część uczestników feralnego rejsu "Pogorii"
13 lipca 2009 |
Źródło:
