Inne

- Mieli też fory u gubernatora Wirginii Johna Smitha. Czy to prawda, że znał on jednego z nich jeszcze z Europy?

- To wielce prawdopodobne. Wynika to z pamiętnika Smitha, gdzie można wyczytać, że brał on udział w wojnie z Turkami, dostał się do niewoli i przedzierał przez Polskę do swojego kraju. Nie jest wykluczone, że właśnie wtedy poznał Jana Bogdana. Z jednej strony Smith faworyzował Polaków, bo władze Kompanii Wirgińskiej oczekiwały, że kolonia będzie przynosić dochody, a Polacy je zapewniali, z drugiej zaś umiejętnie rozgrywał ich przeciw szlacheckiej części Jamestown, próbując zmusić ją do pracy, bo rozumiał, że bez zaangażowania wszystkich kolonia nie przetrwa.

- Część swoich wyrobów Polacy sprzedawali Indianom. Jak ich postrzegali?

- Nie ma się co oszukiwać i budować pozytywnej legendy. Indianie nie odróżniali Polaków od reszty białych i widzieli w nich najeźdźców. Polacy zaś patrzyli na nich jak na czyhających na ich życie „dzikusów”. Brali udział w wyprawach przeciw Indianom na równi z innymi członkami kolonii i na równi z nimi ich zabijali.

- Mówi się o tych pierwszych Polakach w Jamestown, że byli pionierami amerykańskiego przemysłu. Czy to aby nie przesada?

- Jeśli chodzi o anglojęzyczną część Ameryki Północnej to fakty są takie, że właśnie Polacy byli tymi, którzy otworzyli hutę szkła - pierwszy zakład przemysłowy w Nowym Świecie. A jeszcze wcześniej wytwarzali przecież potaż, smołę na skalę przemysłową, co w ówczesnych warunkach było dość skomplikowanym procesem. Wymagało nie tylko fachowej wiedzy, ale i odpowiedniej organizacji produkcji.

- Polacy zostali jednak wykorzystani przez władze kolonii.

- W pewnym momencie w Europie zaczął być popularny tytoń. To na nim można było zrobić największe pieniądze. Władze kolonii zdawały sobie sprawę, że jeśli uwolnią Polaków od obowiązku pracy na jej rzecz, to zajmą się oni wyłącznie uprawą tytoniu. Dlatego robili wszystko aby najpierw przedłużyć kontrakt, a potem postawili warunek, że Polacy muszą nauczyć innych swoich zawodów. Aby ich zatrzymać Kompania Wirgińska posunęła się nawet do tego, że dawała im mniej ziemi niż w takiej sytuacji dostałby ktoś inny. Zwykle było to 100 akrów, a naszym rodakom, po wielkich targach, zaproponowano zaś po 4 akry.

- Co oni na to?

- Zaczęli się oczywiście buntować. Nie mogli tak po prostu opuścić kolonii, bo byliby uznani za zbiegów. Próbowali wyegzekwować umowę, a kiedy to się nie udało zaczęli spowalniać pracę. Podejmowali też próby ucieczki. Zorganizowali nawet strajk. Walka zakończyła się sukcesem dopiero w siedem lat po terminie zapisanym w kontrakcie. Przy okazji Polacy uzyskali prawa wyborcze.

- W książce opowiada pan dzieje pierwszych Polaków w Ameryce Północnej niezwykle szczegółowo. Skąd czerpał pan wiedzę na ich temat?

- Przede wszystkim z dokumentów amerykańskich, m.in. sporządzanych na bieżąco kronik Wirginii i ksiąg sądowniczych. Wiele cennych informacji zawierają relacje gubernatora Smitha. Najcenniejszym źródłem jest jednak pamiętnik jednego z Polaków – Zbigniewa Stefańskiego „Memorialium Commercatoris”. Ten ostatni dokument ma niezwykle tajemniczą historię. Obecnie istnieją tylko fragmenty jego kopii sporządzonej w 1945 roku, przechowywane w Muzeum Polskim w Chicago. Do zakończenia drugiej wojny światowej nikt nie miał pojęcia, że taki pamiętnik w ogóle istnieje. Tuż po wojnie w Stanach pojawiło się dwóch Polaków, którzy chcieli go sprzedać. Twierdzili, że znaleźli go podczas działań wojennych w jednym z księgozbiorów na terenie wyzwolonej Holandii. Chcieli za niego 5 tysięcy dolarów – to była suma, za którą można było wtedy kupić dom. Sprzedawcy musieli więc zdawać sobie sprawę, że mają do czynienia z białym krukiem. Muzeum Polskie nie było w stanie kupić książki, ale wypożyczyło ją, potwierdziło autentyczność i częściowo skopiowało. Pamiętnik wrócił do oferentów i ponownie zniknął.

- To wiarygodne źródło?

- Wielu faktów tam zapisanych nie możemy potwierdzić, ale większość jednak tak. To co opisywał Stefański zgadza się z danymi zawartymi w innych dokumentach. Myślę więc, że jest to dokument nie tylko autentyczny, ale i wiarygodny.

- Pańska książka jest powieścią historyczną, a nie pracą naukową. Ile w niej jest fikcji, a ile prawdy?

- 95 procent prawdy, 5 procent fikcji. Takie są mniej więcej proporcje. Prawdziwy jest główny watek fabularny, prawdziwi główni bohaterowie, nawet wypowiedzi niektórych z nich są zaczerpnięte wprost z dokumentów.


- A wątek miłosny – Jana Bogdana z Indianką Amonuje – jest prawdziwy?

- Taki związek rzeczywiście był. Został nawet pobłogosławiony przez pastora. Tak donoszą kroniki wirgińskie. Nie wspominają jednak czy chodziło o Jana Bogdana czy kogoś innego. Imię Amonuje też jest dziełem wyobraźni. W tym wypadku jednego z moich przyjaciół.

- Pisze pan, że ci pierwsi Polacy w Ameryce Północnej chcieli tam zbudować kolonię całkowicie polską, Nową Polskę. To też pan wymyślił?

- Nie. Poza nazwą reszta jest prawdziwa. Oni naprawdę wierzyli, że taki projekt może się udać. Niestety sami nie mieli na to funduszy, a państwo polskie nie było zainteresowane. Pomysł utworzenia czegoś podobnego odżył w Stanach Zjednoczonych po Powstaniu Listopadowym. Wtedy też z tego nic nie wyszło, aczkolwiek zapis w dokumentach kongresowych wciąż istnieje i mimo upływu lat, nie utracił ważności. Jest aktualny.

- Jak skończyła się historia Polaków w Jamestown?

- Część została w Ameryce, cześć jak Zbigniew Stefański, wróciła do Europy. Swój pamiętnik napisał już po powrocie, w Holandii, gdzie się na stałe osiedlił. Po pierwotnym Jamestown dzisiaj nic nie pozostało. Tam gdzie kiedyś istniała kolonia jest obecnie park historyczny. W okolicy nie udało mi się spotkać żadnego potomka pierwszych Polaków w Ameryce Północnej. Wiadomo jednak, że np. Sadowcy wywędrowali do Ohio gdzie założyli miasto Sandusky.

- Losy pierwszych Polaków w Nowym Świecie, a tym bardziej ich udział w tworzeniu amerykańskiego przemysłu, nie są powszechnie znane w Polsce. Jak pan myśli: dlaczego?

- Nie umiem sobie tego wytłumaczyć, ale nie lepiej jest z tą pamięcią także w samych Stanach Zjednoczonych. Na dobrą sprawę dopiero w 2008 roku, z okazji 400-setnej rocznicy przybycia Polaków do Jamestown, starano się przypomnieć o naszym udziale w budowie Ameryki. Potem znowu wszystko przycichło. Ani w Stanach Zjednoczonych, ani w Polsce nie ma ulic noszących nazwiska Stefańskiego czy Bogdana, postaci historycznych i zasłużonych.

- Może lepiej było zrobić film zamiast pisać powieść? Pańska książka to gotowy scenariusz filmowy...

- Pierwotnie miała być ona scenariuszem filmowym. Niestety, póki co, filmu nie udało się zrealizować, więc przerobiłem scenariusz na powieść z przeznaczeniem głównie dla młodzieży, aczkolwiek także i dorośli, mam nadzieję, będą się przy niej dobrze bawić. A przy okazji czegoś się jeszcze dowiedzą.

Tomasz Falba

Zdjęcia: Tomasz Falba; ze zbiorów Andrzeja Dudzińskiego
Ilustr. ImageBit

Andrzej Dudziński - związany z Gdańskiem i Chicago, obecnie mieszka na Kaszubach. Absolwent Uniwersytetu Gdańskiego, dziennikarz. Pracował w „Dzienniku Bałtyckim” i „Wieczorze Wybrzeża”, po wyjeździe do Stanów Zjednoczonych był reporterem „Dziennika Związkowego” w Chicago, w późniejszych latach kierował „Dziennikiem Chicagowskim” i Tygodnikiem „ALFA”, prowadził też codzienny program radiowy na stacji WCEV 1450 AM. Pełnił tam również rolę redaktora news-roomu. Reżyser 18 filmów dokumentalnych zrealizowanych w USA i w Polsce, autor ponad 200 odcinków seriali obyczajowych wyemitowanych w polskiej telewizji publicznej, autor 12 książek, w tym zbiorów reportaży i powieści. W swoim pisarstwie penetruje najwcześniejsze związki historyczne Polaków i Amerykanów, a w twórczości dokumentalisty poświęcił się wielkiej pasji, jaką stały się dla niego Kaszuby. Kilka miesięcy temu wydał książkę „Jamestown. Nowa Polska” (Wydawnictwo Marpress, www.marpress.pl), która opowiada historię pierwszych Polaków w Ameryce Północnej.

Zaloguj się, aby dodać komentarz

Zaloguj się

1 1 1 1
Waluta Kupno Sprzedaż
USD 4.0048 4.0858
EUR 4.2823 4.3689
CHF 4.3852 4.4738
GBP 4.9827 5.0833

Newsletter