- Jest pan też uznanym żaglomistrzem. Wykonał pan komplet żagli dla kilku, nie tylko polskich, znanych żaglowców, w tym np. Zawiszy Czarnego czy Pogorii. Jest pan także twórcą takielunku dla rosyjskich fregat Mir i Drużba. Jak pan zdobywa takie zamówienia? A może zainteresowani sami się do pana zgłaszają?
- W większości sami się zgłaszają. W tej chwili bite pół roku to robienie żagli dla windsurferów i na kajty. Zimą żaglownia działa na pół gwizdka i zamówienia na duże żaglowce są rzadsze. Moja żaglownia nie jest duża, a wielkie żaglowce szukają kogoś, kto zrobi żagle szybko, bo sponsor, które daje pieniądze, chce szybko widzieć efekty.
- Jest pan kapitanem jachtowym, ma na swoim koncie przejście Atlantyku i rejsy po Karaibach, ma pan także prywatną przystań żeglarską w Chałupach. Na jakim jachcie pan pływa?
- Najwięcej mil przepłynąłem na harcerskim blaszaku. A dzisiaj są to jachty pożyczane z puckich klubów. Ostatnim był Dar Pucka, właśnie z Pucka.
- Czy chce pan powiedzieć, że nie ma pan swojego jachtu?
- Pełnomorskiego? Nie. Bo koło niego trzeba fest chodzić i czerpać jakieś korzyści, czyli organizować wycieczki.
- Te wypożyczane jednostki są z laminatu?
- Przeważnie.
- Szkutnik Aleksander Celarek pływa na jednostkach z laminatu?
- No tak. Ale muszę powiedzieć, że laminat jest gorszy w pływaniu, bo jednostki tego typu są lżejsze. Szybsze, to prawda, ale mniej komfortowe: wszystko się trzęsie, lata.
- Był pan organizatorem pierwszych regat „Kaszubskich łodzi pod żaglami” - słynnych wyścigów tradycyjnych kaszubskich łodzi rozgrywanych w Chałupach. Był pan również inicjatorem morskiej pielgrzymki rybaków organizowanej w uroczystość św. Potra i Pawła na wodach Zatoki Gdańskiej. Rozsławia pan Kaszuby a jednocześnie mówią o panu „samotnik z Chałup”. Skąd się to wzięło? Jest pan aspołeczny, panie Aleksandrze?
- Może trochę tak. A jeżeli chodzi o imprezy, to o ile pielgrzymka ładnie się rozwija, to „kaszubskie łodzie” płyną w złym, według mnie, kierunku. Wytwarza się nowa klasa łodzi służących do wożenia turystów, które w pewnym sensie przywłaszczają sobie nazwę „pomeranka”. A nie mają z pomerankami totalnie nic wspólnego: to są duże, ciężkie, szerokie, silnikowe, z żaglami do ozdoby; łodzie, które zaczynają dominować. Pływają cały czas na silniku, bo załoga zwrotu pod żaglami nie potrafi zrobić. I to mnie boli.
- Nie myślał pan, aby swoją działalność wykorzystać do kariery politycznej?
- Strata czasu. Jak ktoś do mnie ma coś konkretnego, proszę bardzo - niech mnie zaprosi.
- Nad czym pan teraz pracuje? Czym w najbliższej przyszłości zadziwi Aleksander Celarek?
- W tej chwili mam drobny przestój. Zakończyłem spory jacht typu R 6. Nie zawsze w tym biznesie ma się zajęcie cały czas.
- Nie zastanawiał się pan nad tym, aby zorganizować warsztaty dla pasjonatów zainteresowanych szkutnictwem, jakiś zlot, wystawę czy festiwal szkutniczy? Żeby takich jak pan było więcej?
- Chodziło mi coś takiego po głowie. Na Zachodzie, bywa, że gdy ktoś chce sobie zrobić łódkę – robi ją w warsztacie szkutnika. Można by tak i u nas, że chętny, pod moim nadzorem zrobiłby łódkę, na której by potem pływał.
