Likwidacja przemysłu stoczniowego należy do najpodlejszych afer czasu transformacji. Zabrano chleb tysiącom ludzi.
Tylko niewielka część majątku Stoczni Szczecińskiej Nowa została sprzedana na kolejnej licytacji stoczniowego majątku w lipcu br. – pakiet części do budowy kontenerowca i sprzęt cumowniczy. Następny przetarg 15 września. Majątek stoczni wyceniony został na ok. 120 mln zł, sprzedano materiałów za 5 mln zł, łudzono się, że „ktoś” kupi wszystko i będzie stanowił razem jeszcze jakąś wartość. Tym „ktosiem” miała być Specjalna Strefa Ekonomicznej Euro-Park Mielec, której właścicielem jest państwowa Agencja Rozwoju Przemysłu. Euro Park Mielec wpłacił wadium i wszyscy myśleli, że weźmie udział w licytacji, ale ominął przetarg szerokim łukiem. Szef stoczniowej „Solidarności” Krzysztof Fidura powiedział, że to „totalna klęska”. Komisja Europejska (KE) wyznaczyła ostateczny czas sprzedaży SSN do końca pierwszego kwartału 2010 r. Do zbycia we wrześniu wystawiony zostanie duży dok o wartości ok. 100 mln zł, ośrodek wypoczynkowy Wieżyca, zaplecze magazynowo-administracyjne i bocznica kolejowa.
Polak robiony w „bambuko”
Likwidacja przemysłu stoczniowego należy do najpodlejszych afer czasu transformacji. Temat na sensacyjny i pouczający serial, jak Polacy dali się zrobić w tzw. bambuko, tracąc pokaźną część swojego majątku i gigantyczne pieniądze, ponieważ Bruksela nakazała odciąć stocznie od pomocy finansowej państwa. W traktacie akcesyjnym do Unii Europejskiej nie wynegocjowano możliwości takiej pomocy, którą wcześniej w olbrzymich rozmiarach otrzymały stocznie „starych” unijnych państw. Zamieszani w proceder upadku ważnego sektora polskiego przemysłu są wysoko postawieni politycy, w tle przewijają się tajemnicze postaci inwestorów arabskich, właściwie z Bóg wie, jakim kapitałem, których do Polski wabił obecny minister skarbu Aleksander Grad. Owszem wszystko, co jest do sprzedaży, obejrzeli dokładnie, ale pokazali ministrowi figę. Mówi się też o handlowaniu przez rząd Donalda Tuska majątkiem posiadającym „wady prawne”, czyli skradzionym. W wyniku likwidacji stoczni w Szczecinie i w Gdyni tysiące ludzi straciło pracę, ci, którzy jeszcze nie wyjechali za granicę za chlebem, są mamieni, że działalność w SSN w taki czy inny sposób się odrodzi. ARP obiecywała pomoc i się rozmyśliła. Afera się nie skończyła, trwa.
Były sobie stocznie trzy, nie ma żadnej
Mieliśmy jeszcze nie tak dawno trzy stocznie produkcyjne: w Szczecinie, Gdyni i Stocznię Gdańską, znaną na całym świecie „kolebkę Solidarności”. W tej chwili majątek pierwszych dwóch sprzedawany jest po kawałku na licytacjach w nieograniczonych przetargach, tak jak sobie tego życzyła Bruksela. To kara za to, że stocznie otrzymały pomoc publiczną. Zdaniem KE - nielegalnie. Natomiast Stocznię Gdańska potraktowano łagodniej w nagrodę, że została sprywatyzowana. Kupił ją Industrialnyj Sojuz Donbasu. Bruksela zaakceptowała pomoc publiczną dla „kolebki” w wysokości 251 mln zł pod warunkiem, że stocznia zlikwiduje część swojego potencjału produkcyjnego, a działalność zakładu będzie się opierać nie tylko na produkcji statków, ale i budowie konstrukcji stalowych oraz elementów dla wież wiatrowych. W ub. roku ISD - ukraińskiego właściciela Stoczni Gdańskiej - w połowie przejęli Rosjanie, ściślej: rosyjski biznesmen Aleksander Katunin. Ponieważ ISD bankrutuje i nie ma za co płacić za rudę żelaza firmie Metinvest należącej do Ukraińca Rinata Achmetowa, zostanie on właścicielem Huty Częstochowa, której dzisiaj jest także właścicielem (tak jak Stoczni Gdańskiej) ISD. Co się dzieje z naszym majątkiem, po prostu włosy stają na głowie. Po prostu dramat. Zarządzający majątkiem Stoczni Szczecińskiej Roman Nojszewski zaproponował około 2 tys. zdesperowanym byłym stoczniowcom poczekać do września, może wtedy coś się zmieni, ale tym razem Nojszewski mówił to zupełnie bez przekonania. Ludzie liczyli, że teren byłej stoczni, gdzie teraz uganiają się szczury, znajdzie się w obszarze specjalnej strefy Euro Park Mielec i będzie można znaleźć pracę w firmach, które tam powstaną. Szansa na to jest taka, jak na wygraną w totolotka.
Były prezes SS PH SA łapie się za (chore) serce
Przypomnijmy, jak to ze Stocznią w Szczecinie było, którą w 1997 r. zaliczano do jednych z pięciu najbardziej liczących się stoczni na świecie. Jak to może być, że za parę lat pozostał z tego tylko proch i pył! Styczeń 1991 r.: początek transformacji, przedsiębiorstwu państwowemu Stoczni Szczecińskiej grozi bankructwo. Dyrektorem zostaje Krzysztof Piotrowski, następuje komercjalizacja, czyli przekształcenie zakładu w jednoosobową spółkę skarbu państwa. Piotrowski nie jest już więc już dyrektorem zakładu, ale jego prezesem. Program restrukturyzacji zarządu stoczni zyskuje akceptację premiera J.K. Bieleckiego. Bank Gdański SA – już wtedy dla firmy zły duch – wnioskuje jednak o upadłość, sytuacja zakładu ciągle nie jest dobra. Premier Jan Olszewski daje Stoczni szansę, czego były prezes, teraz ciężko chory na serce, ani przez chwilę premierowi nie zapomina. Elementem kluczowym był wtedy układ w z wierzycielami. Ze strat w wysokości 300 mln dolarów, układem zostaje objętych 180 mln dol. Zarząd zwiększa sprzedaż, zmienia rynki zbytu na zachodnie. W 1993 r. zostaje przyjęty menedżerski model prywatyzacji. Zarząd wnioskuje do Ministerstwa Przekształceń Własnościowych o zgodę na utworzenie zdyzerfikowanego holdingu, ponieważ – wyjaśnia Piotrowski - z samej działalności stoczniowej, którą cechuje cykliczność koniunktury, wyżyć się nie da. Pewni działacze Sojuszu Lewicy Demokratycznej jednak czujnie śledzili, w jaki sposób Stocznia Szczecińska zamierza różnicować swoją działalność, czy aby - o czym przestrzegał poseł Jacek Piechota – nie ma zamiaru „wejść nie do swojego koryta?”.
(...)
Wiesława Mazur
Źródło: Nasza Polska{jathumbnail off}
Stocznie, Statki
Przepraszam, czy tu mafia?
06 sierpnia 2010 |
