Prawie wszyscy pracownicy stoczni szczecińskiej i gdyńskiej chcą odejść z pracy i odebrać specjalne odszkodowanie. Minister skarbu zapewnia jednak, że stocznie nie opustoszeją, a budowane właśnie statki zostaną dokończone.
Co najmniej 95 proc. stoczniowców z Gdyni (i podobna liczba w Szczecinie) złożyło do wtorku wniosek o dobrowolne odejście ze stoczni. W zamian za to mają dostać odszkodowanie od 20 do 60 tys. zł przysługujące im z tytułu specustawy stoczniowej przyjętej w grudniu zeszłego roku.
Dobrowolne odejścia i odszkodowania mają ułatwić proces restrukturyzacji w stoczniach, który właśnie się rozpoczyna. Stocznie zostaną pocięte na kawałki i sprzedane inwestorom (niekoniecznie tym samym) w wolnych przetargach, w których decydować będzie tylko jedno kryterium - cena. Nabywcy majątku nie będą się nawet musieli zobowiązywać, że na terenie stoczni nadal będą produkować statki. Pierwsze przetargi mają ruszyć już w marcu. Obecnie rozpoczyna się wycena stoczniowego majątku.
- Takiej reakcji stoczniowców się spodziewałem. Bo specustawa jest tak skonstruowana, że największe odszkodowania dostają ci stoczniowcy, którzy w pierwszej fazie zgłaszają się do dobrowolnego odejścia - mówi "Gazecie" minister skarbu Aleksander Grad.
Deklaracje odejścia ponad 95 proc. załogi nie oznaczają jednak, że z dnia na dzień stocznie opustoszeją.
- Specustawa mówi, że o tym, którzy pracownicy faktycznie mogą już teraz odejść z pracy, decydują zarządy stoczni. A one wiedzą, ilu pracowników jest potrzebnych do dokończenia produkcji. Dopiero potem będą oni mogli odejść - zapewnia Grad. Jego zdaniem możliwe jest też, że część pracowników aż do samego końca będzie musiała zostać w zakładach. Oni też będą mogli liczyć na odprawy.
NIK {jathumbnail off}
Stocznie, Statki
Stoczniowcy masowo odchodzą z pracy
28 stycznia 2009 |
