Andrzej Stokłosa nigdy nie chciał być i nie był malowanym prezesem. Sprzeciwił się dyktatowi centrali Fiata i nie dał wejść sobie na głowę Ukraińcom. Za niezależność wszyscy go cenią.
Tym razem Andrzej Stokłosa musi stawić czoła państwowej agendzie, która realizując plan konsolidacji sektora, może przy okazji wyrzucić go za burtę. W Stoczni Gdańsk, ale też w ukraińskim ISD, które kontroluje 75 proc. akcji stoczni, obawiają się, że przygotowany w Agencji Rozwoju Przemysłu plan konsolidacji sektora stoczniowego nie uwzględni gdańskiej firmy. Wtedy kilkuletnia przygoda Stokłosy ze stocznią zakończy się wielką porażką, choć on sam nie zwykł przegrywać.
– Menedżer w iście amerykańskim stylu. Siwa skroń i wielki autorytet w branży, ale też wśród pracowników – mówi jeden z jego współpracowników.
Stokłosa ukończył ekonomię na Uniwersytecie Warszawskim. Do jego osiągnięć zawodowych należy m.in. restrukturyzacja zakładów Fiata w Tychach i Huty Częstochowa, z którą związany był od 2002 r. jako wiceprezes, a niedługo potem prezes. Stocznią Gdańsk kieruje od lutego 2010 r.
– Po dwuletnim okresie przejściowym pojawiła się konieczność obsadzenia na fotelu prezesa kogoś z dużym autorytetem. Stokłosa do tej roli nadawał się wyśmienicie – wspomina jeden z pracowników ISD Polska.
Według niego Stokłosa wypełnił swoje zadanie w 100 proc. Dlaczego w takim razie sytuacja finansowa stoczni jest słaba? Zdaniem naszego rozmówcy przyczyn należy szukać po stronie Agencji Rozwoju Przemysłu.
– To zmuszenie nas do utrzymania 1,9 tys. miejsc pracy i przerobu blachy na cele stoczniowe na poziomie 22 tys. ton jest bezpośrednią przyczyną dzisiejszych kłopotów. To nie był wymóg komisji, lecz upór ARP – dodaje anonimowo pracownik ISD Polska.
Członek rady nadzorczej stoczni Roman Gałęzewski zgadza się, że misja Stokłosy od początku była trudna. – Sytuację zakładu mogły zmienić tylko rynek i zdobycie nowych zamówień na statki – uważa Gałęzewski.
Tyle że rynek stoczniowy od tego czasu nie odbił się od dna, a prowadzona przez Stokłosę restrukturyzacja na nic się zdała w obliczu tak twardego przeciwnika jak „brak zamówień” na budowę statków.
W stoczni cenią jednak Stokłosę przede wszystkim za dużą niezależność. – Zanim przyszedł do firmy, dało się odczuć, że decyzje o przyszłości zakładu zapadają gdzie indziej. Wraz z jego przyjściem wszystko się zmieniło – mówi Gałęzewski.
Andrzej Stokłosa walkę z wielkim, korporacyjnym światem prowadzi od początku wolnego rynku w Polsce. W tyskim Fiacie do tej pory wspominają go jako samodzielnego menedżera, który kwestionował zasadność i sposób prywatyzacji dawnego FSM.
– Włosi chcieli zaprowadzić swoje porządki. Stokłosa się nie zgadzał, by być pionkiem w ich grze, i zwyczajnie zrezygnował – opowiada Franciszek Gierot, szef związku Sierpień 80. Dodaje, że wiele rozwiązań proponowanych wtedy przez byłego prezesa i tak zostało wprowadzonych.
Na brak samodzielności, jak podczas pracy dla Fiata, Stokłosa nie może narzekać w firmie, której właścicielem są Ukraińcy. Ale w dużej części właśnie pochodzenie inwestora Stoczni Gdańsk jest kulą u nogi firmy.
Według Gałęzewskiego szczególnie politycy zwykli utożsamiać ISD z „ruskimi”. – Dlatego m.in. wielu z nich stroni od ingerowania w sprawy stoczni, by nie być posądzonym o sprzyjanie „ruskim”. Zapominamy, że tak naprawdę to tylko oni przed laty byli zainteresowani ratowaniem tej firmy – wspomina Gałęzewski.
A Ukraińcy mają za takie traktowanie żal do wszystkich w Polsce. Przypominają, że wpompowali w stocznię 400 mln zł i w razie bankructwa tych środków nigdy nie odzyskają.