- Nasi absolwenci znajdują pracę bez żadnych problemów. Ich atutem jest wiek: 22-letniego oficera każdy z armatorów chętnie weźmie na swój statek, bo będzie miał dużo czasu, by go "wyrzeźbić", nauczyć tego, czego od niego oczekuje - mówi inż. kpt. ż. w. Alfred Naskręt, dyrektor Szkoły Morskiej w Gdyni.
- "Szkoła Morska w Gdyni? Czy to chodzi o Akademię Morską w Gdyni?" - jak często słyszy pan takie pytanie?
- Bardzo często. Wiele lat pod nazwą Państwowa Szkoła Morska, a następnie Wyższa Szkoła Morska w Gdyni, funkcjonowała obecna Akademia Morska. Ponieważ założycielami naszej szkoły są absolwenci tej uczelni, przyjęcie określenia Szkoła Morska w Gdyni było naturalne. Pracowaliśmy w AM na różnych stanowiskach lądowych i na statkach szkolnych, a ja nawet przez pewien czas pełniłem tam, na Wydziale Nawigacyjnym, funkcję prodziekana ds. studenckich.
- Ale niektórzy twierdzą, że to sprytny zabieg marketingowy, że nazwą „Szkoła Morska” pańska szkoła podczepia się pod, znacznie jednak bardziej znaną, Akademię Morską. Jak pan to skomentuje?
- Odpowiem tak: przy Akademii Morskiej powołano onegdaj Policealną Szkołę Morską (PSM), co nawiązywało do Państwowej Szkoły Morskiej w Gdyni, aktualnie funkcjonującej pod nazwą Gdyńska Szkoła Morska, w skrócie GSM, co z kolei jest zbliżeniem do skrótu, którym posługujemy się na świecie - The Gdynia Maritime School, czyli GMS i niejednokrotnie stanowi przedmiot zamieszania. Prawdopodobnie celowego. Uważam, że to więcej niż zabieg marketingowy. Nami kierował jedynie sentyment, a nie zwrócenie na siebie uwagi za wszelką cenę.
- Nie byłoby jednak bardziej uczciwie nazwać się po prostu Policealną Szkołą Morską w Gdyni, albo Policealnym Studium Morskim w Gdyni? Przynajmniej byłoby od razu jasne jaki jest jej charakter.
- To właśnie byłby zabieg marketingowy!
- Ale nie byłoby to uczciwsze? Określić profil szkoły i nie budzić skojarzeń z Akademią Morską.
- Stoję na stanowisku, że postąpiliśmy uczciwie.
- W środowisku morskim mówi się na Szkołę Morską po prostu „Szkoła Naskręta”.
- Protestuję przeciwko takiej nazwie. Szkołę zakładało kilka osób, podzieliśmy się obowiązkami. Pracuję z zespole: ja, Zbigniew Byczyński, Krzysztof Michnal, Andrzej Pawlik plus pozostali pracownicy i wykładowcy.
- A jak powstała Szkoła Morska?
- W pierwszej wersji była formacja pod nazwą Morski Ośrodek Szkoleniowy. Tam przez kilka lat szkoliliśmy pracujących na morzu marynarzy. Pod presją głównie brytyjskich armatorów, którzy przewidywali znaczne braki w liczbie oficerów, przystąpiliśmy do tworzenia szkoły morskiej. Początkowo uaktywniliśmy wydział nawigacyjny, a następnie mechaniczny itd... Był to więc impuls z zewnątrz.
- Co oferujecie swoim uczniom?
- W miarę szybkie, w ciągu dwu i pół roku, dotarcie do dyplomów oficerskich, a później do zdobycia pracy. Mimo kryzysu, nasi absolwenci znajdują pracę bez żadnych problemów. 22-letniego oficera każdy z armatorów chętnie weźmie na swój statek, bo będzie miał dużo czasu, by go "wyrzeźbić", nauczyć tego, czego od niego oczekuje . Gdy ma do wyboru 25-letniego oficera z pierwszym dyplomem oraz naszego absolwenta, szybciej zdecyduje się na młodszego.
- Ilu szkoła liczy uczniów? Ilu absolwentów i kapitanów wykształciła?
- Od lat mamy mniej więcej stałą liczbę - 250 słuchaczy. Szkołę ukończyło około tysiąca osób. Jako ciekawostkę podam, że jeden z naszych absolwentów został kapitanem w wieku 27 lat! Wielu z naszych uczniów podjęło pracę w biurach armatorskich na wysokich stanowiskach i solidarnie zabiegają o pracę dla młodszych kolegów. Porównajmy zatem: absolwent Akademii Morskiej w wieku około 25 lat otrzymuje dyplom oficerski, a nasz tylko o 2 lata od niego starszy, jest już kapitanem! To do nas ludzi przyciąga, to ich inspiruje.
- Ile kosztuje nauka w Szkole Morskiej?
- To kwota, która od wielu lat się nie zmienia: 9 tysięcy euro w wypadku nawigatorów oraz 8,5 jeżeli chodzi o mechaników. Pokrywa wszystkie kursy, które pozwalają podjąć pracę na każdym typie statku.
- Kiedy Szkoła Morska startowała, reklamowała się jako pierwsza niepubliczna szkoła tego typu. Teraz mamy w Polsce jeszcze dwie podobne – Gdyńską Szkołę Morską prowadzoną przez Akademię Morską w Gdyni oraz Policealną Szkołę Morską przy Akademii Morskiej w Szczecinie. Czym się pańska szkoła od nich odróżnia?
- Ciężko mi na to pytanie odpowiedzieć. Na pewno tym, że za naukę u nas trzeba zapłacić. A to z tego względu, że tamte szkoły działają w oparciu o akademie morskie i dlatego wiele spraw i kosztów, jest inaczej liczonych. Uważam też, że znacznie różnimy się jakością i troską o słuchacza, skoro liczba chętnych wzrasta.
- A jak pan ocenia obecny stan Akademii Morskiej w Gdyni? Jaka jest, pańskim zdaniem, jakość jej kształcenia?
- Od oceny jakości nauki w Akademii jest Urząd Morski. Ja się tego nie podejmuję.
- Pytamy o to, bo odnosi się wrażenie, że ostro konkurujecie z Akademią Morską w Gdyni. Prowadzicie z nimi wojnę? Podbieracie im kandydatów na studia? Taki zarzut pojawia się bardzo często na forach internetowych.
- Jeżeli mówi się, że konkurujemy z Akademią Morską, odbieram to jako komplement. Czy podbieramy? Nie wydaje mi się. Nasza oferta jest jasna i klarowna, ludzie sami decydują, do której uczelni chcą uczęszczać. Nie ma żadnej wojny i nieczystych zagrań. Przynajmniej z naszej strony. Nie zajmujemy się tym, nie mamy na takie sprawy czasu. Natomiast to, co wywołuje zdziwienie, to znaczący fakt, że po wpisaniu do przeglądarki internetowej hasła „szkoła morska”, pojawia się strona Akademii Morskiej w Gdyni. Komu zależy na pozycjonowaniu?
- Odrzuca pan więc zarzuty, że Szkoła Morska w Gdyni stosuje czarny PR, by ściągnąć do siebie uczniów, a odciągnąć ich od Akademii Morskiej?
- Nie prowadzimy takich działań. Ludzie sami decydują: tam będę uczył się sześć lat, tutaj - dwa i pół, a zarabiał tyle samo, tyle że szybciej. Wybór jest w miarę prosty. 450 złotych miesięcznie to nie jest fortuna. Poza tym prowadzimy pomoc, jeżeli chodzi o praktyki.
- Wasi przeciwnicy twierdzą, że armatorzy nie chcą zatrudniać waszych absolwentów na swoich statkach, z powodu ich niedouczenia. To prawda?
- Przykłady poproszę. Nie spotkałem się z takim przypadkiem. Wolałbym konkrety: który armator, kogo nie chciał przyjąć, bądź go wyrzucił z powodu braku wymaganych umiejętności? Kto jest autorem tej informacji?
- No dobrze, oferujecie wykształcenie oficera marynarki handlowej w 2,5 roku, czyli w o połowę krótszym czasie niż Akademia Morska w Gdyni. Mocno też podkreślacie, że aby zostać kapitanem żeglugi wielkiej nie trzeba być magistrem. Chyba jednak lepiej wiedzieć więcej niż mniej? Czy pańska szkoła nie działa według logiki: byle szybciej, co oznacza też trochę: byle jak?
- Nie. Administracja Morska sprawuje nad nami nadzór w zakresie konwencji STCW. To samo co u nas nauczane jest w Akademii Morskiej. Tam dodatkowo pojawiają się przedmioty niezbędne do uzyskania tytułu inżyniera i dyplomu magistra. Ale zakres materiału według konwencji STCW jest dokładnie taki sam! Argument jest więc chybiony. My stoimy na stanowisku, że materiały z pogranicza matematyki, fizyki, chemii nie są marynarzowi potrzebne!
- No właśnie, pan jest przykładem kapitana bez dyplomu magistra! A także inni sławni kapitanowie, bo przecież do 1979 roku Wyższa już wtedy Szkoła Morska w Gdyni nie kształciła magistrów.
- Tak, jestem ostatnim rocznikiem absolwentów, którzy wychodzili stamtąd z tytułem inżyniera, to prawda.
- Dlaczego nie posługuje się pan tym argumentem i siebie nie stawia za wzór?
- Podsunęli mi panowie doskonałą myśl! Co więcej, uważam, że to właśnie pokolenie, które ukończyło dawną Państwową Szkołę Morską stworzyło najlepszy image Polski na morzu.
- Szkoła Morska w Gdyni korzysta z kadry wykształconej w Akademii Morskiej w Gdyni, pan jest absolwentem jej poprzedniczki, Wyższej Szkoły Morskiej. Jest pan sobie w stanie wyobrazić współpracę naukową z Akademią Morską?
- Nie. Ilekroć ktoś z naszych pracowników otrzymywał propozycję pracy w Studium Doskonalenia Kadr Akademii Morskiej, miał warunek: nie może uczyć u nas.
- Dlaczego was nie lubią? Mówił pan, że nie ma między wami wojny.
- Bo nie ma.
- Ale powiedział pan, że pańscy wykładowcy są tam szykanowani.
- Powiedziałem, że gdy szukają tam pracy, muszą się od nas wyprowadzić.
- No, to jest szykana!
- Jest. Ale my z nimi nie walczymy, nie uważam tego za rodzaj wojny. To takie działania zaczepne skierowane przeciwko GMS.
- A wychodziliście z propozycją jakiejś ponaduczelnianej współpracy? Co na to AM?
- Wspólnie pracowaliśmy nad różnego rodzaju programami nauczania. Ale zawsze nasze uwagi w tej materii były spychane na bok, nie były brane pod uwagę. Tam często nie słucha się głosu zdrowego rozsądku, a szuka rozwiązań, które mogłyby nam zaszkodzić.
- Szkoła Morska to projekt biznesowy, musi zarabiać. Jej przeciwnicy w tym właśnie upatrują jej największą słabość. Twierdzą, że właśnie dlatego zamieniła się w „fabrykę marynarzy”, w której nie liczy się jakość, ale ilość. Co pan na to?
- Kilkanaście lat temu podano cenę wyszkolenia studenta Wydziału Nawigacji Akademii Morskiej w Szczecinie. Były to ogromne pieniądze, o ile pamiętam, dziesiątki tysięcy euro. Jeżeli więc pada stwierdzenie, że jesteśmy przedsięwzięciem biznesowym, to się z tego cieszmy, bo to m.in. z naszej działalności są podatki, które utrzymują m.in. Akademię. Im więcej zarobimy, tym więcej pieniędzy będzie dla tamtejszych studentów. Twierdzenie, że absolwenci Akademii to żyła złota, jest demagogią. Nasi słuchacze zasilają budżet od pierwszego dnia nauki, a następnie poprzez całe życie zawodowe. Dodam, że nie wszyscy absolwenci Akademii podejmują pracę na morzu. Odchodzą od wyuczonej profesji w dowolnym momencie i to bez żadnych konsekwencji, pomimo dużych nakładów ze strony państwa i społeczeństwa.
- Systematycznie rozszerzacie ofertę. Uczycie np. nurkowania rekreacyjnego. Czy to nie przykład na to, że dla was jednak najważniejsze są pieniądze, czy nie obniża prestiżu szkoły?
- Zrobiliśmy tylko jeden kurs, to działalność uboczna naszego szkolenia offshorowego: mieliśmy sprzęt, nurków, kombinezony, kilka osób się zgłosiło. To wszystko.
- W marcu szkoła obchodzić będzie 15-lecie działalności. Czy właśnie z tej okazji przenosicie się do nowej siedziby?
- Nawet nie pamiętałem o tej rocznicy. A przenosiny nie mają z tym nic wspólnego. Po prostu rozwijamy się, w związku z tym dotychczasowa siedziba stała się dla nas za mała. Wraz z rosnącą ofertą potrzebujemy więcej miejsca na nowe kursy, na nowe pomysły. Uroczyste otwarcie nowej siedziby odbędzie się we wrześniu.
- Jak pan widzi przyszłość swojej szkoły? Czy powstanie kiedyś pierwsza w Polsce prywatna Wyższa Szkoła Morska?
- Na chwilę obecną nie planujemy. Życie pokaże.
- Gdyby pan dzisiaj był młodym człowiekiem marzącym o pracy na morzu, wybrałby pan Szkołę Morską w Gdyni?
- Zdecydowanie tak! Istnieje na światowych uczelniach piękny zwyczaj śledzenia losów i karier zawodowych swoich wychowanków. Szkoły są często niezwykle dumne z ich osiągnięć, stawiając je młodszym kolegom jako wzór.
Tomasz Falba, Czesław Romanowski
Fot. Czesław Romanowski