Ernest Cox uchodził za „twardego” faceta. Słynął z dosadnego języka, był wybuchowy, ale potrafił zaimponować osobistą odwagą i pomysłowością. Był typem prawdziwego, gotowego stawić czoła największym nawet wyzwaniom, przywódcy. Cechy te przydały się bardzo w nowym biznesie.
W 1921 roku Cox zakupił od władz brytyjskich dwa stare pancerniki Orion i Erin, po czym pociął je na złom w założonej przez siebie stoczni, u ujścia Tamizy. Zadowolony z wyników operacji zwrócił swoje oczy w kierunku Scapa Flow, które po zatopieniu tam niemieckiej floty, stało się największym morskim złomowiskiem świata.
Wraki miały wielką wartość handlową. Były źródłem nie tylko wysokiej jakości stali, ale także metali kolorowych. „Wraki warte były tak wiele, ze za marnotrawstwo uznano propozycję osadzenia jednego z okrętów liniowych w Bay of Skaill jako falochron (kadłub wraku planowano wypełnić cementem)”. - pisze w swojej znakomitej monografii dziejów Scapa Flow zatytułowanej „Scapa Flow. Akwen wojennych skarbów” prof. Krzysztof Kubiak (m.in. z tej książki korzystaliśmy przy pisaniu tego artykułu)
Do eksploracji wraków okrętów niemieckiej floty zachęcał niewątpliwie fakt, że były bezpieczne. Jak wspomnieliśmy wyżej, na ich pokładach nie było materiałów wybuchowych. Problemem był sposób ich podniesienia z dna oraz przeholowania do miejsca, gdzie można by je pociąć na kawałki. Nie brakowało jednak chętnych do zmierzenia się z problemem.
W 1922 roku podniesiono pierwszego niszczyciela, rok później cztery kolejne. Admiralicja sprzedała prawo do ich wydobycia za 250 funtów od sztuki (za okręt liniowy trzeba było zapłacić 1000 funtów). Dopiero jednak w 1924 roku wydobywanie wraków ruszyło z kopyta. Właśnie wtedy w interes wszedł Ernest Cox.
Nie zadowolił się kilkoma wrakami. Od razu nabył prawo do zezłomowania dwudziestu sześciu niszczycieli i dwóch krążowników liniowych. Zyskał przydomek „człowieka, który kupił niemiecką flotę”.
Wydobycie nocnika
Wydawało się, że Cox miał odpowiednie doświadczenie i zasoby, aby zająć się wydobywaniem wraków ze Scapa Flow. Na początku dysponował dwoma holownikami pełnomorskimi i dokiem pływającym o nośności 3 tysięcy ton. Firma ulokowała się w Lyness, na brzegu kotwicowiska.
Prace rozpoczął od wydobycia torpedowca V 70. Pierwsza próba była nieudana, ale druga, podjęta 31 lipca 1924 roku zakończyła się sukcesem. Po nagłym spadku cen złomu, Coxowi nie udało się jednak sprzedać okrętu. Nie zraził się tym. Zamienił wrak w krypę nurkową i pływający warsztat dla własnych potrzeb.
Do jesieni, kiedy trzeba było przerwać prace ze względu na sztormy, firma Coxa wydobyła już sześć okrętów. W następnym sezonie, w roku 1925, przedsiębiorstwo doszło do takiej wprawy, że podnosiło średnio jeden okręt miesięcznie. Bywały nawet wraki, którym „poświęcano” zaledwie tydzień! Dwadzieścia sześć zakupionych od Admiralicji niemieckich niszczycieli wydobyto z dna w niespełna dwa lata.
Imponujące tempo pracy nie przełożyło się jednak na zysk, który po zbilansowaniu kosztów i przychodów okazał się niewielki. Cox sie jednak nie zmartwił. Zezłomowanie mniejszych jednostek miało być wstępem do wydobycia większych. To dopiero okręty liniowe i krążowniki miały być prawdziwą żyłą złota.