Ponieważ na jednostkach nie było materiałów wybuchowych, marynarze nie mogli wysadzić swoich okrętów. Otworzyli więc zawory denne i wyloty podwodnych wyrzutni torpedowych. Na dodatek, schodząc do szalup, zostawili za sobą otwarte iluminatory i drzwi w grodziach wodoszczelnych. Do wnętrza okrętów zaczęła się wdzierać woda. Na masztach po raz ostatni załopotały cesarskie bandery.
Akcja przebiegła nadzwyczaj sprawnie. Brytyjczycy zauważyli, że coś złego dzieje się na niemieckich okrętach dopiero, kiedy niektóre z nich zaczęły się mocno przechylać na burty. Załogi kilku małych angielskich jednostek, które pozostały w Scapa Flow, niewiele mogły zrobić. W panice próbowały zmusić Niemców do powrotu na pokłady tonących jednostek, otwierając do nich ogień. Na skutek ostrzału zginęło dziewięciu marynarzy.
Bardziej skuteczna okazała się próba odholowania kilku okrętów na płycizny. W sumie jednak, większość niemieckiej floty wojennej – dziesięć okrętów liniowych, pięć krążowników liniowych, pięć krążowników lekkich oraz trzydzieści dwa niszczyciele i torpedowce o łącznym tonażu ponad 400 tysięcy ton – poszło na dno.
Okręty niemieckie zatonęły w czasie od 65 do 180 minut. Jako ostatni w wodach Scapa Flow pogrążył się okręt liniowy Hindenburg. Była godz. 17. Pomimo tego, że niemieccy marynarze własnymi rękami dokonali rzeczy bezprecedensowej w historii wojen morskich, topiąc potężną armadę, nie mieli poczucia klęski. Wręcz przeciwnie – byli dumni ze swojej akcji. „Zmyliśmy plamę na honorze niemieckiej floty. Zatopienie okrętów pokazało, że duch floty nie umarł.” - tak wyraził ich nastroje admirał Reinhard Scheer.
Syn sukiennika
Zostawmy na chwilę zatopione w Scapa Flow niemieckie okręty i cofnijmy się w czasie do 1883 roku. Wtedy to właśnie w Wolverhampton w środkowej Anglii, jako jedenaste z kolei dziecko pewnego sukiennika, urodził się Ernest Frank Guelph Cox.
Od dzieciństwa wykazywał cechy genialnego samouka. Rozpoczętą w wieku lat siedmiu naukę w szkole porzucił, wraz z osiągnięciem trzynastego roku życia. Został uczniem sukiennika, ale bardziej interesowała go technika, której tajniki zgłębiał z wypożyczanych z bibliotek książek.
W wieku lat siedemnastu pożegnał się z sukiennictwem i zatrudnił w elektrowni. Teoria połączona z praktyką szybko wydała owoce. Cox musiał być niezwykle zdolny, skoro zaledwie po trzech latach pracy został inżynierem.
Kiedy wybuchła pierwsza wojna światowa Cox był już żonatym i poważnym przedsiębiorcą. Wspólnie z kuzynem żony - Thomasem Danksem - prowadził firmę Cox & Danks zajmującą się wytwarzaniem łusek do pocisków artyleryjskich. Kiedy zaś zapanował pokój postanowił zaangażować się w pozyskiwanie złomu.