Z kpt. ż.w. Waldemarem Jaworowskim, prezesem Stowarzyszenia "Ruch dla Wybrzeża", rozmawia Krzysztof Losz
Ochrona środowiska Morza Bałtyckiego jest priorytetem dla mieszkańców Wybrzeża, żyjących w dużej mierze z turystyki, żeglugi i rybołówstwa. Tymczasem spółka Nord Stream w szybkim tempie buduje Gazociąg Północny, który zagraża środowisku naturalnemu Bałtyku. Jakie konsekwencje dla tego rejonu wywołałoby ewentualne zatrucie środowiska?
- Co roku w sezonie nad morze przyjeżdża 15 mln ludzi. W samej gminie Rewal jest ich około miliona. Turystyka to podstawa naszej gospodarki. Jeśli zabraknie turystów tylko przez pół sezonu, to spadnie opłacalność tego biznesu, nie będziemy mieli pieniędzy na spłatę kredytów inwestycyjnych, na bieżącą działalność, na swoje utrzymanie, będą likwidowane pensjonaty, hotele. Te 15 mln turystów wyjedzie np. nad Morze Śródziemne. Z jednej gminy nadmorskiej żyje kilka gmin przyległych. Gdyby więc doszło do takiej sytuacji, że z powodu zanieczyszczenia Bałtyku ludzie nie przyjechaliby do Rewala, to straty tylko naszej gminy wyniosłyby około miliarda złotych rocznie. Jeśli dodamy do tego inne gminy, to straty wzrosną przynajmniej do ponad 20 mld złotych. A gdyby z powodu skażenia plaże były zamknięte dłużej, to straty by narastały. Tego nie jest w stanie wyrównać Nord Stream, a KE, przy braku żądań ze strony Polski, procedur odszkodowawczych nie opracowała.
Czy samorządy gmin nadbałtyckich próbowały zwrócić uwagę rządu na ten problem?
- Kiedy byłem radnym w gminie Rewal zgłosiłem projekt uchwały w sprawie gazociągu, a na nadzwyczajnej sesji 18 grudnia 2007 r. przyjęliśmy stanowisko, że jesteśmy przeciwni tej inwestycji. Tego samego dnia wiceminister środowiska Stanisław Gawłowski w wypowiedzi dla regionalnej telewizji nazwał naszą uchwałę "przedwczesną histerią". To była jedyna reakcja rządu. Z kolei gdy w marcu 2009 r. Nord Stream przedstawił ocenę oddziaływania na środowisko gazociągu, podjęliśmy drugą uchwałę, wskazując, że jest to ocena jednostronna. I przypomnieliśmy, że w 2008 r. Parlament Europejski przyjął rezolucję, mówiącą o tym, aby Komisja Europejska zleciła przygotowanie niezależnej ekspertyzy.
Ten problem poruszaliśmy również na posiedzeniu Związku Miast i Gmin Morskich, który w październiku 2008 roku zorganizował konferencję naukową na temat gazociągu. Podczas tej sesji naukowcy przedstawili potencjalne zagrożenia wynikające z budowy rurociągu. Stwierdzili, że ta inwestycja może wpłynąć negatywnie na środowisko.
To zagrożenie dla środowiska wydaje się w zasadzie poważniejsze niż problemy z żeglugą do portu w Świnoujściu, bo dotyczą całego Wybrzeża...
- Oczywiście, bo zagrożenie dla środowiska oznacza zagrożenie dla wiążącej się z nim turystyki. Nord Stream uważa, że jak się wzruszy podczas budowy i eksploatacji osady morskie na powierzchni 1 km kw., to będzie to nieistotne zagrożenie. Ale przecież rurociąg może spowodować takie zagrożenia na powierzchni kilku tysięcy kilometrów kwadratowych. I nie chodzi tylko o wysadzanie niewypałów z czasów wojny. Tam przecież na dnie odłożyły się ogromne ilości dioksyn, które np. spływały z fabryk celulozy i innych do Zatoki Fińskiej. W Sankt Petersburgu, czyli dawnym Leningradzie, nie było przez wiele lat oczyszczalni ścieków, a teraz na dnie jest cała tablica Mendelejewa. Nie zapominajmy o opadzie radioaktywnym z Czarnobyla, bo jeśli on opadł, to właśnie na dno morskie.
Polska mogła zaskarżyć budowę gazociągu do Europejskiego Trybunału Sprawiedliwości?
- Oczywiście. Polski rząd powinien był to zrobić, gdyż trybunał ten rozpatruje wszystkie sprawy pod kątem zgodności z prawem unijnym, w którym ochrona środowiska jest priorytetem. Należy pamietać, że przecież są międzynarodowe konwencje, dyrektywy Komisji Europejskiej na ten temat. A skoro istnieje potencjalne i bardzo poważne, zagrożenie zatrucia środowiska, to KE powinna zlecić wykonanie odpowiednich ekspertyz. Poza tym skoro ochrona środowiska jest priorytetem dla UE i skoro są przesłanki do tego, że gazociąg może mieć negatywny wpływ na ekosystem Bałtyku, to stosując inną z unijnych zasad - zasadę przezorności, musimy założyć, że do zatrucia dojdzie, i to w postaci katastrofy ekologicznej. Tu nie jest konieczny ostateczny dowód na zaistnienie zatrucia. Europejski Trybunał Sprawiedliwości uznaje tzw. wystarczające dowody naukowe.
Tak więc polski rząd i instytucje unijne powinni brać pod uwagę najczarniejszy scenariusz?
- Tak, bo to wprost wynika właśnie z tej zasady przezorności. Wynika z niej również konieczność wdrożenia procedur odszkodowawczych. Gdyby je wprowadzono, wtedy KE musiałaby określić, kto i w jakim stopniu odpowiadać będzie na wypadek katastrofy. Rosja, Niemcy czy Nord Stream musiałyby zarezerwować miliardy euro w formie rezerw lub specjalnych polis ubezpieczeniowych, z których byłyby potem wypłacane ewentualne odszkodowania dla samorządów, firm i mieszkańców. Szkoda, że samorządy nadmorskie nie przegłosowały uchwał i nie zażądały wystawienia takich kaucji. Nie zrobiły tego, bo widocznie zrozumiały, że nasz rząd sobie tego nie życzy. Sądzę, że politycy PO powstrzymywali samorządy nadmorskie od żądania tych kaucji. Tak było w mojej gminie. Uchwała żądająca 3 mld zł kaucji przeszła tylko jednym głosem. Pięciu radnych było przeciwnych. Dlaczego? Reprezentowali interes Nord Streamu czy Platformy? Jeśli to był interes Platformy i premiera Tuska, to dlaczego byli przeciwni?
Premier Donald Tusk twierdzi, że rząd zrobił wszystko, co mógł w sprawie Gazociągu Północnego...
- To nieprawda. Premier mógł do końca 2009 r. złożyć formalny protest przeciwko budowie, podnosząc zarówno argumenty dotyczące ochrony środowiska, jak i kwestie swobody żeglugi do portu w Świnoujściu. Ponieważ nie zaprotestował, to KE też nie musiała niczego robić. Po prostu, nasz rząd nie chciał wchodzić w spór z Rosją i Niemcami, wolał poświęcić nasze interesy w imię budowania "dobrych relacji" z oboma państwami.
Rząd nie przejął się również prośbami samorządów nadmorskich o interwencję?
- Żadna, próbowano nawet nami manipulować. Związek Miast i Gmin Morskich w listopadzie 2009 r. wystosował apel do premiera, że Polska samodzielnie albo w koalicji z innymi państwami złożyła sprzeciw wobec budowy gazociągu, ale ten nasz apel został zignorowany. Zresztą, gdy wysłałem projekt takiej uchwały i został on dołączony do materiałów na Walne Zgromadzenie ZMiGM, to przewodniczący Parlamentu Europejskiego prof. Jerzy Buzek odwiedził zarząd związku i zaczął przekonywać, aby uchwały nie kierować do premiera, tylko do europosłów. Ja oczywiście rozumiem intencje, jakie kierowały Jerzym Buzkiem. On postępował wedle myśli: "Nie wysyłajcie apelu do premiera, żeby nie był nim obciążony". Buzek przekonywał, że budowa Gazociągu Północnego to decyzja polityczna, a my mu odpowiedzieliśmy, żeby w takim razie podjąć nową decyzję polityczną przeciwną planom Nord Streamu. Oczywiście, i premier, i szef PE mieli świadomość, że Polska mogła zaskarżyć decyzję o budowie gazociągu, ale najwyraźniej zdawali sobie sprawę, że nie mogą pójść na taką wojnę, bo UE jest rządzona tak jak Związek Sowiecki: jest decyzja i nie ma co z nią dyskutować. Dodam, że w Senacie od 2007 r. leży ekspertyza prof. Zdzisława Brodeckiego, kierownika Katedry Prawa Europejskiego Uniwersytetu Gdańskiego, w której jest napisane, że skoro Polska nie może wpłynąć na decyzję polityczną Niemiec i Rosji, to powinna tę sprawę skierować przed Europejski Trybunał Sprawiedliwości. Wiemy, że ETS nie rozpatruje spraw politycznych, ale te dotyczące środowiska - już tak. A ETS to najpotężniejszy z trybunałów. Czy nasz rząd tego nie wie? A jeśli wie, to dla kogo pracuje?
Załóżmy, że rząd jednak by się odważył na złożenie skargi. Jakie korzyści wtedy odniosłaby Polska?
- Przede wszystkim nie można byłoby wydać decyzji o budowie Gazociągu Północnego, a Nord Stream musiałby się z nami porozumieć, jeśli chciałby, żeby nasz rząd wycofał skargę. W innym wypadku trzeba by się liczyć z bardzo długimi postępowaniami administracyjnymi i sądowymi. W tej nowej sytuacji koncern po prostu musiałby wysłać swoich przedstawicieli do Warszawy i zapytać: "Co chcecie w zamian za zgodę?". Wtedy moglibyśmy rozmawiać nie tylko o kaucji dla samorządów, ale również o torze wodnym. Mielibyśmy potężny atut w ręku, żeby się domagać przesunięcia gazociągu 8 km dalej na północ, żeby nie stwarzał problemów dla żeglugi. W tym miejscu głębokość Bałtyku wynosi co najmniej 20 m, więc nie miałyby problemu z wpływaniem do nas nawet statki o największym zanurzeniu. Gdy teraz postawiliśmy taki postulat, to Niemcy odpowiedzieli, że nie mogą go zrealizować, gdyż przesunięcie gazociągu spowodowałoby jego wydłużenie o ponad 40 km, a więc powstaje konieczność rozpoczęcia od nowa wszystkich ocen dotyczących wpływu na środowisko. Niemcy mówią otwarcie: "To zajęłoby dwa lata, a my nie możemy sobie na to pozwolić". Dlatego do decyzji dołożono klauzulę natychmiastowej wykonalności, co według prawa niemieckiego oznacza, że nawet zaskarżenie do sądów nie wstrzymuje wykonania decyzji. Polska musi się na to zgodzić, bo rząd nie potrafił zadbać o nasze żywotne interesy.
Premier Donald Tusk bagatelizuje zagrożenie dla portów, twierdzi, że tor podejściowy jest wystarczający...
- Teraz tak, gdy do Świnoujścia wpływają statki o zanurzeniu do 13,5 metra. Problemu nie ma ze Szczecinem, bo tam zawijają mniejsze jednostki. Ale transport morski się rozwija w ślad za coraz większym rozwojem światowego handlu. Budowane są coraz większe statki, które obsługują połączenia z Azją i innymi kontynentami. I wkrótce żaden duży statek nie będzie mógł do nas wpłynąć. Niemcy się tym nie martwią, wręcz przeciwnie, bo jak zablokują Świnoujście, to skorzystają na tym ich porty. Jest to niestety także skutek zaniechań Zarządu Morskich Portów Szczecin i Świnoujście. Prezes Jarosław Siergiej twierdzi, że wcześniej nie było planu rozwoju portów Szczecin-Świnoujście. Ale już od 2 lat wiemy, którędy będzie przebiegał rurociąg i że on spłyci tor podejściowy, co wpłynie na bezpieczeństwo żeglugi. Co przez te dwa lata robiono? Obecne plany rozwoju są jak musztarda po obiedzie.
Ale podobno mamy porozumienie z Nord Streamem?
- A gdzie są jakieś dokumenty na ten temat? Były spotkania premiera i ministra Radosława Sikorskiego z kanclerz Angelą Merkel i Jarosława Siergieja z dyrektorem Dirkiem Amelnem z Nord Streamu. To jest usypianie opinii publicznej tuż przed katastrofą. Zewsząd słyszymy, że się dogadamy, że nie będziemy wywoływać wojny o Katyń, o Smoleńsk, o rurociąg. To o co mamy walczyć? Najwyraźniej o nic, bo poświęciliśmy bez głosu sprzeciwu nasze interesy narodowe na rzecz interesów Niemiec i Rosji. Można było wybudować rurę przebiegającą na lądzie, jak rekomendował to rząd Jarosława Kaczyńskiego. Ponadto nie ma takiego stanu wyższej konieczności, dla którego można poświęcić sprawy ochrony środowiska, czyli także w tym wypadku życie i zdrowie ludzi.
Poza tym Polacy nie zdają sobie sprawy, że de facto zapłacą za budowę tego rurociągu.
Dlaczego?
- Wynika to z umowy gazowej z Rosją, jaką zawarł nasz rząd. Mamy w niej zapisane wysokie stawki za gaz i niskie za jego tranzyt. Więc przez lata Gazprom zaoszczędzi sporo pieniędzy i z tego sfinansuje sobie budowę Gazociągu Północnego. Więc Rosji i Niemiec nie przerażają argumenty, że budowa rurociągu po dnie Bałtyku jest bardzo droga. Bo oni wiedzą, że załatwią z polskim rządem to, iż ten przerzuci koszty budowy na kieszeń polskiego podatnika. Nie można mieć pretensji do Nord Streamu, że robi coś, co mu się opłaca. Ostatnio jednak słychać, że PGNiG chce negocjować ceny gazu. Sądzę, że nasza krytyka daje efekty.
Dziękuję za rozmowę.{jathumbnail off}
Inne
Gazociąg zagraża całemu Bałtykowi
15 marca 2011 |
Źródło:
