
Bogdan Borusewicz (© )
Jest afera?
Która?
Jedna i druga: hazardowa i stoczniowa.
To są zupełnie inne sprawy. W pierwszej, zwanej przez media "hazardową", niewątpliwie mieliśmy do czynienia z próbą wpływu na kształt ustawy. Z pozaprawnym lobbingiem. Choć dodajmy, że ustawa nie wyszła jeszcze z rządu.
Ale zachowanie szefa klubu parlamentarnego Zbigniewa Chlebowskiego i Mirosława Drzewieckiego, ministra sportu, było karygodne.
Pełna zgoda. Skandaliczne. Zawsze styk biznesu i polityki budzi wątpliwości, a jeśli dochodzi do tego jeszcze sport, to już mamy piorunującą mieszankę wybuchową!
Przejdźmy do stoczni. Jest afera stoczniowa?
Robienie afery z tego, że starano się za wszelką cenę sprzedać stocznie gdyńską i szczecińską w taki sposób, by utrzymać w nich produkcję statków, jest co najmniej zaskakujące! Nie rozumiem w ogóle, co w tym wypadku skłoniło CBA do zastosowania takich samych technik operacyjnych, jak w sprawie hazardowej, bo o ile w pierwszej sprawie można było powziąć jakieś podejrzenia związane z kontaktami polityków z biznesmenami, to w sprawie stoczni niczego takiego nie widzę. Obie sprawy łączy moim zdaniem tylko modus operandi CBA.
Otrzymał Pan Marszałek materiały od Mariusza Kamińskiego.
Rozesłano te materiały do prezydium Sejmu i Senatu, zresztą dokładnie nie wiem nawet do kogo, bo w dokumentach dotyczących pierwszej sprawy nie podano rozdzielnika, ale ciekaw jestem, czy na przykład otrzymał te materiały szef BBN, minister Szczygło?
Czy to, co opublikowały gazety, pokrywa się z tym, co Pan marszałek otrzymał?
Oczywiście nie odpowiem pani na to pytanie, ale sytuacja jest kuriozalna! Dziennikarze mogą dyskutować o tym, co przeczytali w gazetach, ja - nie mogę nic powiedzieć - bo byłem adresatem tajnych dokumentów! Dodam jeszcze, że między dostarczeniem nam tych dokumentów a ujawnieniem sprawy w prasie minęło w pierwszej sprawie dwanaście dni, w drugiej - już tylko dwa dni. Nastąpiło jakieś gwałtowne przyspieszenie.
O co więc chodzi? Polowanie na premiera?
Tak, co do tego nie mam wątpliwości.
Czy premier popełnił błąd, że nie zwolnił Mariusza Kamińskiego zaraz po przejęciu władzy w 2007 roku?
Premier musi sam sobie odpowiedzieć na to pytanie. Jedno jest pewne: próbowano sprzedać stocznię temu, kto zapowiadał, że po zakupie zakładu nie zwolni pracowników i będzie budował statki. A to deklarował jedynie inwestor katarski. Natomiast to, co urządziło teraz CBA, oznacza, że gdy w listopadzie odbędzie się następny przetarg, żaden urzędnik nie będzie chciał preferować inwestora deklarującego działalność stoczniową. Tereny postoczniowe kupią więc zapewne deweloperzy. Takie mogą być konsekwencje działań Centralnego Biura Antykorupcyjnego! {jathumbnail off}