- A co będzie z klubami żeglarskimi w gdyńskiej marinie? PZŻ ogłosił konkurs na partnera do budowy nowej mariny, co wzbudziło duże zaniepokojenie.
- Od paru już lat trwa rozmowa na ten temat. Marina musi się zmienić. Mówię oczywiście o części lądowej, klubowej. To miejsce musi stać się wizytówką miasta i samego żeglarstwa. W moim odczuciu teraz nią nie jest. W nowej koncepcji kluby także znajdą tam swoje miejsce, choć oczywiście nie w takim wymiarze jak to jest obecnie.
- Nie boi się pan, że to „załatwi” finansowo te kluby?
- Myślę, że sobie poradzą. Będą musiały się przeorganizować, ale nie boję się, że znikną z żeglarskiego pejzażu Gdyni. Kiedy marinę przejmował w zarząd Gdyński Ośrodek Sportu i Rekreacji też były głosy, że zaszkodzi to klubom. Tymczasem nic takiego się nie stało. Strach ma zwykle wielkie oczy.
- Widziałby pan możliwość wystąpienia POZŻ z PZŻ, gdyby pomysły PZŻ miały rzeczywiście zaszkodzić klubom z gdyńskiej mariny, które są przecież członkami POZŻ?
- Wieczystym użytkownikiem terenów w gdyńskiej marinie jest PZŻ. Wystąpienie POZŻ ze struktur PZŻ nic by w tej sprawie nie zmieniło. Byłby to tylko pusty gest. Trzeba się raczej nastawić na współpracę z PZŻ tak, aby uzyskać z niej jak najwięcej korzyści. Według mnie to jedyna sensowna droga. Czasami pada pytanie po co w ogóle żeglarzom związki żeglarskie. Właśnie po to. W takich, konfliktowych sytuacja, widać to najlepiej. Jesteśmy po to, aby pilnować ich interesów.
- Nie jest pan sobie w stanie wyobrazić Polski bez związków żeglarskich?
- Nie. W moim przekonaniu żaden klub żeglarski w naszym kraju nie jest obecnie przygotowany do samodzielnej egzystencji. Kluby oparte są na zaangażowaniu społecznym swoich członków. Nie dadzą sobie rady w starciu z komercyjnymi firmami. Proszę popatrzeć: kiedy pojawiły się prywatne szkoły żeglarskie, znacznie zmniejszyły się szkolenia na patenty w klubach.
- Patenty są według pana w ogóle potrzebne?
- Dyskusja na ten temat wydaje mi się jałowa. Pływanie po wodzie można przyrównać do latania. I tu i tam jest dużo wolnej przestrzeni. Jeżeli do prowadzenia samolotu potrzebna jest licencja, to dlaczego do prowadzenia jachtu nie? Można oczywiście dyskutować na temat szczegółowych warunków i zakresu patentów, ale co do samej zasady uważam, że patenty są potrzebne.
- Jakie plany ma POZŻ na najbliższą przyszłość?
- Sezon zamknęliśmy oficjalnie 4 listopada w Mechelinkach. Dla mnie będzie on jednak trwał nadal tylko w trochę innym miejscu. Schodzę z wody i siadam do biurka. Czeka mnie dużo pracy koncepcyjnej. O niektórych pomysłach już mówiłem. Chciałbym kontynuować to, co robiliśmy w tym sezonie, szczególnie na polu promocji żeglarstwa. Pomysłów jest wiele. Otworzyliśmy niedawno w Gdyni Aleję Żeglarstwa Polskiego. Warto wokół tego zorganizować większe imprezy, wykorzystać do propagowania historii i współczesności żeglarstwa. Chciałbym też przyciągnąć do POZŻ kolejne kluby, np. żaden klub znad Jeziora Wdzydze nie jest naszym członkiem, a wiele tam się dzieje i warto ich do nas przekonać. Jestem zdania, że byłoby to z korzyścią i dla nich, i dla nas. Marzy mi się również otwarcie na Bałtyk. W tej chwili udział żeglarzy spoza Polski w regatach na Zatoce Gdańskiej jest mniej niż symboliczny. Trzeba to zmienić.
- Niech Szwedzi wypłyną z Visby na Gotlandii do Gdyni, a w tym samym czasie z Gdyni do Visby popłyną nasi żeglarze. Kto będzie pierwszy? Podoba się panu pomysł takiego wyścigu?
- To jeden z pomysłów, nad którymi warto się zastanowić.
- Pańska firma od lat opiekuje się legendarnym jachtem Miranda Zbigniewa Puchalskiego. Co z nim będzie?
- Pierwotnie jacht miał stanąć przy Muzeum Miasta Gdyni, okazało się to jednak niemożliwe. W tej chwili koncepcja jest taka, że Miranda ma znaleźć miejsce dla siebie w Muzeum Żeglarstwa Polskiego, które ma powstać na końcu pirsu Dalmoru w Gdyni. Póki co, stoi u nas. Dbamy o niego (można go podziwiać przy drodze wylotowej z Gdyni do Kartuz – red.). Jacht jest w dobrym stanie technicznym, choć oczywiście do żeglugi już się nie nadaje. Utrzymujemy też stały kontakt ze Zbigniewem Puchalskim, który formalnie nadal pozostaje właścicielem jednostki.
- Czy, z dzisiejszej perspektywy, jeszcze raz kandydowałby pan na stanowisko prezesa POZŻ? W ciągu tych kilku miesięcy nie było momentu, że żałował pan tej decyzji?
- Z natury jestem optymistą, z zasady nie wycofuję się szybko z przedsięwzięć, w które się angażuję. Porażki mnie wnerwiają. Kadencja prezesa POZŻ trwa cztery lata i zamierzam odbyć ją w całości. Tym bardziej, że towarzyszy mi zespół bardzo fajnych osób, które znają żeglarstwo od stępki i jest to ich pasja życiowa. Bez nich ta praca nie miałaby szans powodzenia.
- Znajdzie pan czas na zrobienie patentu żeglarskiego?
- Nie sądzę.
Tekst i zdjęcia: Tomasz Falba
Bogusław Witkowski ma 58 lat, pochodzi z Gdyni i tutaj mieszka. Ukończył Wydział Budowy Maszyn Politechniki Gdańskiej. Jest prezesem zarządu firmy VBW, największego polskiego producenta urządzeń do klimatyzacji i wentylacji pomieszczeń. Od kilkunastu lat wspiera aktywnie gdyńską kobiecą koszykówkę. W latach 2001-2004 był komandorem do spraw sportowych Yacht Klubu Polski w Gdyni. Od tego sezonu jest prezesem zarządu Pomorskiego Okręgowego Związku Żeglarskiego. POZŻ istnieje od ponad pół wieku, zrzesza ponad 50 klubów żeglarskich.
- «« Poprzedni artykuł
- Następny artykuł
