- Zaczynał pan karierę jako ichtiolog, ale znany jest głównie jako „pan od fok”. Jak to się stało, że od ryb zwrócił się pan w kierunku ssaków morskich?
- Tylko w mediach, którym trudniej i drożej jest nagrywać ryby niż foki. Ponadto losy ichtiofauny są dziś zbyt mało spektakularne dla dziennikarzy, może i dla odbiorców. Szkoda. Do fok zbliżyłem się po raz pierwszy w trakcje polsko-amerykańskiej wyprawy na morza Zachodniej Antarktyki.
- W 2008 roku otrzymał pan szwedzką Nagrodę Bałtyku zwaną bałtyckim Noblem. Poczuł się pan doceniony?
- Nagród było więcej i równie dla mnie ważnych. Ta się akurat przebiła do mediów. Może brakowało innych tematów, może politycy trochę przysnęli, a może jej chwytliwa nazwa przedarła się w gąszczu newsów lepiej niż inne. Osobistą satysfakcję mam, gdy rzeczywistość ta przyrodnicza i społeczna dostarcza dowodów, na potwierdzenie wcześniej wyrażanych poglądów i stawianych diagnoz, czy też gdy przeszli adwersarze używają moich argumentów. Radość przyniosło mi odkrycie nowego dla wiedzy rodzaju i gatunku antarktycznej ryby. Sukcesem zawodowym jest to, że siedzę z panami we wspaniałym Instytucie Oceanografii, stworzonym przez moje pokolenie, pokolenie mocno zakręcone, trochę post hippisowskie, które u boku starszych profesorów, tworzących romantyczną szkołę nauki o morzu, dało Polsce wielu biologów, ekologów, fizyków, chemików i geologów morza. Uczyliśmy się w salach kinowych, klubowych, m.in. na dworcu. Był uniwersytet, nie było wykładowych sal. Teraz dostarczamy kadr dla wielu morskich placówek badawczych: dla Instytut Oceanologii PAN, dla Morskiego Instytutu Rybackiego, Instytutu Morskiego w Gdańsku, różnych uczelni. Wielu pracuje w zawodzie za granicą. Jesteśmy instytutem produkującym najwięcej publikacji naukowych, a na nasz kierunek przychodzi 120 studentów rocznie! Właśnie po raz kolejny jako Wydział Oceanografii i Geografii otrzymaliśmy za jakość naszej dydaktyki od Polskiej Komisji Akredytacyjnej ocenę wyróżniającą. Rząd wyasygnował też dla naszych potrzeb pieniądze na nowoczesny statek oceanograficzny. Oceanografia to gra zespołowa - samemu trudno odnieść sukces. Stacji Morskiej i jej fokarium nie byłoby bez całego zespołu naszej placówki. Moich nagród też. Na morskie wyprawy badawcze nie jeździ się samemu. Wszyscy oceanografowie wiedzą, że płynąc do sukcesu należy wiosłować równo z innymi i mocno.
- No właśnie, uważa pan, że Polska w ogóle potrzebuje oceanografów?
- Oczywiście, że tak. Jak każe morskie państwo. Potrzebujemy specjalistów do badania morza. To oceanografowie (oceanolodzy) najczęściej i najlepiej wskazują jak badać Bałtyk, jak eksploatować jego zasoby, jak uchronić się przed ich utratą. Kto ma lepiej wiedzieć jak funkcjonuje morski ekosystem, kto ma informować i uczyć, aby inni zrozumieli morze? Szkoda tylko, że mało oceanografów pracuje w administracji państwowej i samorządowej. Morska i nadmorska gospodarka i przyroda potrzebują takich fachowców. Nasz kraj leży nad morzem, ale narodem morskim nie jesteśmy. Stad i mała świadomość potrzeb posiadania morskiej kadry badawczej i doradczej. Za mało specjalistów od morza jest tam, gdzie zapadają administracyjne decyzje. Marzy mi się takie profesjonalny „poziomy” inter-resort ds. morza.