- Wystąpił pan przeciw Marszowi Śledzia. Czy Ryf Mew też powinien być objęty taką ochroną i zakazem odwiedzania go przez ludzi?
- Jako jeden z wielu. To ostatnie na Zatoce Gdańskiej miejsce, gdzie tysiącom ptaków możemy zapewnić spokój, może też i powrót fokom. Moi adwersarze głoszą, że chcieliśmy, co prawnie jest niemożliwe, zrobić tu rezerwat. Miejsce i tak jest po trzykroć chronione: prawem parku krajobrazowego - decyzją Sejmiku Wojewódzkiego, jako obszar Natura 2000 - dwoma dyrektywami unijnymi, a decyzją ministra środowiska i Komisji Helsińskiej należy do Bałtyckiego Systemu Obszarów Chronionych. Ptaki i ssaki też są pod ochroną krajowego i międzynarodowego prawa, wystarczy je przestrzegać. W mojej opinii to konflikt kulturowy: uważam, że wystarczy chcieć zrozumieć przyrodnicze fakty, pozbyć się ludzkiego egoizmu i umówić się, że tam się nie chodzi. Podaję przykład bardzo starych kultur, które wyznaczały miejsca tabu, gdzie się nie wchodziło, nie płoszyło i nie zabijało zwierząt. Dlaczego wyjątkowa, jedyna w Polsce taka geomorfologiczna forma, nie może być przyrodniczym sanktuarium? Obszary chronione są też po to, by zwierzęta miały gdzie odpoczywać lub się rodzić. Wiele międzynarodowych doświadczeń pokazuje np., że ryb wokół rezerwatu jest w sumie więcej do łowienia niż gdy go nie ma. Organizatorzy tej imprezy nie biorą pod uwagę jej skutków, nie chcą brać odpowiedzialności za fakt, że dzięki ich propagandzie przyjemności deptania Ryfu, wielokrotnie więcej ludzi nawiedza to miejsce każdego innego dnia lata. Czy wysiłek marszu blokuje im zdolności intelektualnej refleksji ? Co roku słucham relacji w mediach, wypowiedzi uczestników. Nie mogę doczekać się rzetelnych odniesień do problemów natury ekologicznej tego miejsca. Chyba, że takie, cytuję z pamięci, z radiowego wywiadu przedstawiciela lokalnej władzy: Było fajnie! Żeśmy szli i szli, a tysiące ptaków przed nami uciekało!
- Zatokę Pucką zamieszkują morświny. Czy, według pana, dla ich ochrony należałoby ograniczyć ruch statków i połowy w tym rejonie?
- Morświny pojawiają się niestety już bardzo rzadko. To jednak nie jest powód, aby zamykać porty czy nie pozwalać łowić ryb. Choć rzeczywiście wielu żyjących lub pragnących żyć z niszczenia przyrody, ochoczo upowszechnia informacje o tym, że ekolodzy chcą zamknąć Zatokę Pucką dla ruchu statków. To absurd, mający jednak atuty skutecznej, antyprzyrodniczej propagandy. Prosta narracja trafia w cel, inwektyw słucha się łatwo. Cóż, jaki przeciwnik, takie narzędzia jego walki. Mamy tarczę ochronną – rozumiemy stan ich świadomości i cele. Jest możliwe mniej groźne współbytowanie człowieka i morświnów. Trzeba czekać na ewolucję społecznych poglądów.
- Ale przecież drgania silników szkodzą morświnom! Więc postulat jest, ze względu na ich populację, zasadny i oczywisty - ograniczenie ruchu na zatoce.
- Szkodzi im hałas o określonej częstotliwości dźwięku i zbyt dużym natężeniu. Wystarczy popracować nad bardziej cichymi napędami dla jednostek pływających. Zyska także człowiek. Mamy ciche samochody, łodzie też kiedyś będą. Wiele osób, z uwagi na swój komfort pracy czy potrzeby rekreacyjne, się tego już domaga. Morświny są ich sojusznikiem.
- Czy na Helu powstanie kiedykolwiek morświnarium?
- Nie wiem, to zależy od społeczeństwa. Mam ocenę konsultacji społecznej w tej sprawie. Uzyskała najmniejsze spośród moich projektów poparcie - na poziomie 90 procent! Proszę znaleźć jakąkolwiek inwestycję miejską mającą tak wysokie poparcie. Nie ma! A jednak marszałek województwa powiedział, że z uwagi na protest rybaków do tematu wrócimy po 2013 roku. Zapytamy zatem wszystkich zainteresowanych raz jeszcze: czy chcą, aby w Polsce było „bałtyckie delfinarium” i czy na ten wydatek nas stać? Co nie oznacza, że decyzja polityczna nie może być i wówczas taka sama - brak zgody. Lokalny polityk zależny jest bowiem od lokalnych głosów. Fokarium było budowane według innych procedur. Może dziś też nie zyskałoby poparcia, bo za dużo w nim badań i edukacji na rzecz ochrony lokalnej przyrody. Ale może jego sukces pomoże morświnom i kolejnym ludziom? Gdy je planowaliśmy pytano nas, ile osób będzie do niego przychodzić? Wyszło nam, że ok. 100 tysięcy. Jedni powiedzieli: OK, macie pieniądze na tę inwestycję, inni nie wierzyli, że tyle osób będzie chętnych oglądać foki w małym mieście, na końcu świata. Pomyliliśmy się pięciokrotnie, odwiedza nas pół miliona!
- Rybacy zablokowali budowę morświnarium. Czy według pana, oni są na Bałtyku problemem?
- Rybacy nie, ale rybołówstwo tak. Niektóre techniki połowów są szkodliwe, także dla rybołówstwa. W sieci wpadają niestety gatunki chronione, zagrożone wyginięciem, często zbyt małe. Można to zmienić. Wiemy, że w sieciach giną foki, morświny, nurkujące ptaki. To wypadki przy pracy. Ale fakt pozostaje faktem - zwierzęta giną. Problem polega na tym, że nie wiemy dokładnie ile. Sektor rybołówstwa takich wypadków nie raportuje, prawdopodobnie bojąc się społecznej reakcji na liczby. Dziś jednak ta połowowa śmiertelność fok nie zagraża tak bardzo wielkości zasobów jak kiedyś - mamy już w Bałtyku 24 tysiące fok szarych. Natomiast w wypadku morświna specjaliści wyliczyli, że aby jego populacja przetrwała, mogą ginąć rocznie góra jedna - dwie sztuki. A naukowcom wychodzi, że ginie więcej. Prosimy, żeby rybacy sami zaproponowali jakieś rozwiązanie – ale oni na razie w większości byli przeciwni zmianom tradycyjnych technik na bardziej przyjazne morskim ssakom. Ta niechęć to wynik stresu, w jakim nasi rybacy żyją - rybołówstwo ma większe problemy z samym sobą niż z nami. Ceny paliwa i pracy rosną, tańsza ryba przychodzi z importu, z akwakultury i wypiera z rynku tę ich, dziką. Limity połowowe są już stałym elementem zarządzania rybołówstwem, brakuje w morzu nie tylko ryb cennych gospodarczo, ale i pospolitych. Bez ryb nie będzie rybaków. One same muszą mieć siedliska, warunki do rozrodu i wzrostu. Proste. Ilu z tych, którzy niszczą środowisko naturalne, to rozumie?