- Sporo osób twierdzi, że od czasu startu w The Race 2000 niczego wielkiego w żeglarstwie pan nie dokonał i tego rodzaju akcjami jak ustanawianie kolejnego rekordu stara się pan podtrzymać zainteresowanie mediów...
- Nie wiem jak to skomentować… Wracamy do początku naszej rozmowy. Jeśli nie jesteś znany - trudno jest dotrzeć do odpowiednich sponsorów i zdobyć środki. Ale nie realizujemy naszych projektów tylko dla poklasku. Kiedy w 2007 roku zbudowaliśmy w jednej z najnowocześniejszych stoczni w Szwecji – katamaran Bioton, w ramach treningu odbyłem samotny rejs przez Atlantyk z Kadyksu do Nowego Jorku i to w dobrym czasie. Nie zgłaszaliśmy tego w WSSRC, bo uznałem, że to rejs treningowy, aby sprawdzić możliwości jachtu. I wtedy pojawiły się pretensje: dlaczego tego nie zgłaszałem i nikt się nie dowiedział, że Paszke zrobił w dziesięć dni samotnie Atlantyk najdłuższa trasą? A ja nie chciałem, bo to był po prostu trening. A jeśliby w połowie trasy coś się stało? I mówiono by wtedy, że Paszkemu się nie udało. Doceniam promocję, ale jest do dla mnie i mojego zespołu tylko środek do celu. Projekty oceaniczne to nie regaty po Zatoce Gdańskiej i nie organizuje się ich co weekend, o kosztach nie wspominając. Największy na świecie francuski trimaran Bank Populaire, zbudowany ponad dwa lata temu, uczestniczył z sukcesem w biciu tylko jednego rekordu - przez Atlantyk i trzech zaniechanych prób bicia rekordu w rejsie dookoła świata. Na każdy rekord składa się długa praca koncepcyjna, przygotowania i treningi, a także – co bardzo ważne – trzeba zdobywać odpowiednie środki, a o to w naszym kraju coraz trudniej.
- Ale ściganie się na trasie Świnoujście-Gdynia z samochodem, które zorganizował pan w 2009 roku nie miało wiele wspólnego z żeglarstwem. Odnosiło się wrażenie, że to raczej spektakularna akcja marketingowa marki Renault.
- Spektakularne akcje są potrzebne i sponsorowi, i sportowcom. Skacze się na nartach do celu, przejeżdża samochodem odcinki pokazowe dla kibiców, bokser walczy z gościem od wolnej amerykanki… W naszym wypadku było tak: dwa czy trzy razy uczestniczyliśmy w biciu rekordu prędkości pod żaglami na trasie Świnoujście-Gdynia. W tym czasie jeden z naszych kolegów kierował naszym transportowym samochodem jadąc wzdłuż brzegu. I na dwóch punktach kontrolnych, w Kołobrzegu i w Ustce, samochód był kwadrans za nami. I tak się zrodził pomysł, by jacht mógł pościgać się z autem. To także sposób na popularyzację żeglarstwa.
- Ale nie ma pan wrażenia, że wyczyn ten służył raczej promocji Renault?
- Absolutnie tak – to była promocja marki, ale także żeglarstwa. Nie ma w tym, moim zdaniem, nic złego, że promując sport można promować jego sponsora. Powiedzmy szczerze, nie ma firmy, która cię wspiera za nic. Obojętne czy kontrakt podpisuje piłkarz, skoczek, czy żeglarz – sponsor musi mieć satysfakcję, którą zapewni najlepiej pozytywna popularność. Znane są przecież specjalne pokazowe mecze tenisowe, bardzo spektakularne, gdzie dana marka jest bardzo eksponowana i jakoś głosów krytycznych nie słychać...
- Czy celem tych poprzednich akcji, ich zwieńczeniem, ma być samotny rejs dookoła świata, który zapowiada pan już od kilku lat?
- To jest jeden z projektów... Zrobiłem pierwszy krok, czyli zbudowaliśmy łódkę. Przypominam sobie, że kiedy rozpoczynaliśmy współpracę z firmą MK Cafe, musieliśmy przekonać właściciela, by wszedł w sponsoring żeglarski. A on rozważał: wejść w łyżwiarstwo figurowe, baloniarstwo czy żagle? Wtedy, w dwa miesiące, zbudowaliśmy w garażu jacht MK Cafe Premium, a pierwsze „regaty” to było wniesienie łódki na podium Festiwalu Piosenki w Sopocie. Jacht został pokazany w telewizji, a to przekonało sponsora. Aby mieć sponsora i pozyskać środki, a w rezultacie przegonić konkurencję, robi się różne akcje, różne imprezy, trzeba być pomysłowym. A potem na tej łódce wygraliśmy w 1994 roku wszystkie liczące się regaty w kraju, z Mistrzostwami Polski włącznie...
- Zapowiada pan ów rejs dookoła świata od 2007 roku. Dlaczego to się do tej pory nie udało? Czy odwoływanie go z powodu warunków atmosferycznych to w przypadku żeglarza sensowny powód?
- Problem z pogodą pojawił się tylko raz. Rzeczywiście, mieliśmy gotową łódkę w lutym 2007 roku. Ale wtedy Meeno Schrader, nasz meteorolog z Niemiec, nie zgodził się na start z powodu zagrożenia lodowego na Oceanie Południowym. Nie byliśmy w stanie przesunąć startu na jesień, bo w międzyczasie główny sponsor się wycofał. Jak pamiętamy, podobnie stało się ze sponsorowaną przez niego drużyną koszykówki, turniejem tenisowym, itd.. Był to splot niekorzystnych sytuacji. Zrobić taki rejs na przygotowanym jachcie można najtaniej, za kilkaset tysięcy euro. Ubezpieczenie, komunikacja satelitarna, routing pogodowy... za to wszytko trzeba zapłacić. Nie masz pieniędzy – nie popłyniesz. Można oczywiście wystartować, zrobić parę tysięcy mil, ale w pewnym momencie kończą się możliwości i nie można kontynuować. Bez pieniędzy, nawet z dobrze przygotowaną łódką, nie da się tego zrobić. Trzeba także żeglować szybko i bezpiecznie. A nasz jacht to spora jednostka, sam maszt jest wyższy niż 10 piętrowy dom. Długość kadłubów to 28 metrów, a powierzchnia żagli, podstawowa, to ponad 300 m². Dlaczego w Pucharze Ameryki odpadają najpierw syndykaty z najmniejszym budżetem, a zostają w finale te najbogatsze? Odpowiedź jest ta sama - mając pieniądze można więcej.
- Pojawiają się głosy, że nieustannymi zapowiedziami i ich niespełnianiem, robi pan pod górkę innym żeglarzom, psuje pan sponsoring żeglarski w Polsce. Była przecież wielka impreza, pani Maria Kaczyńska została matką chrzestną, wszystko gotowe, start wyznaczony i pan to odwołuje...
- Kontynując ten tok myślenia, można powiedzieć, że gdybym ja nie szukał pieniędzy, to sponsor przyniósłby je innym pod drzwi... Twierdzenie takie jest z gruntu fałszywe. Jeżeli ktoś ma dobry pomysł, wizję i potrafi przekonać do niej sponsora, a przedtem do niego dotrzeć, to sobie poradzi. Natomiast - jeżeli chodzi o opisany przez pana chrzest naszego jachtu - rzeczywiście było to wydarzenie, ale do tej pory spłacam długi z tej imprezy…
- Ale co wtedy się stało, że pan nie wystartował?
- Przede wszystkim zawiniła pogoda. Zapowiedzi meteorologów były takie, że nie dam rady przejść w połowie marca Hornu. Było realne zagrożenie bezpieczeństwa. To przeważyło.
- Tak czy inaczej, czy pańskie wycofywanie się z rejsu nie blokuje innym żeglarzom drogi do pozyskiwania sponsorów, a w rezultacie możliwości bicia rekordów? Jeżeli panu, żeglarzowi o światowej renomie się nie udaje, to co ma zrobić ktoś, kto dopiero zaczyna?
- Odsyłam na francuskie strony internetowe. Francuzi są guru, jeśli chodzi o rekordy i regaty oceaniczne i transoceaniczne wielo- i jednokadłubowców. I tam bez przerwy rozgrywają się podobne historie ze sponsorami. Na przykład cytowany już wcześniej trimaran Banque Populaire, który pobił w ubiegłym roku rekord przez Atlantyk, miał popłynąć po rekord świata, który wcześniej zdobył trimaran Groupama. Chodziło oczywiście o rekord załogowy. Jednak Banque Populaire nie popłynął - z powodu pogody. Na marginesie, strategia bicia rekordów świata jest taka, że analizy pogody przygotowuje sie na cały czas i obszar rejsu, nie tylko na pierwszy okres. Kilka dni po wypłynięciu, złamali miecz, wrócili do portu, mieli szybko wystartować, ale ukazała się informacja, że popłyną w listopadzie, bo znów się skończyły dobre warunki. I tak mając budżet 14 milionów euro, piękną łódkę i wszystko pozapinane, od dwu i pół roku „płyną” dookoła świata. A Francuzi są wyznacznikiem tego, co się dzieje w żeglarstwie oceanicznym na świecie. Głównym problemem w wypadku mojej próby jest finansowanie. Plany w 2007 roku zostały przerwane w taki sposób, że pozostałem z łódką, z całym bagażem rozpoczętych i nie zakończonych spraw, a pewien system się rozsypał. Stało się to kiedy byłem na środku oceanu, bo płynąłem wówczas w samotnym rejsie treningowym przez Atlantyk, a gdy wróciłem, okazało się, że by zachować dobre imię muszę ileś tam rzeczy pozałatwiać. Musieliśmy wtedy zmienić koncepcję, aby na nowo zdobyć środki i spłacać wcześniej zaciągniete zobowiązania - pracujemy komercyjnie, także dla firm. Poza tym ostatnie trzy lata…, to co się działo na rynkach światowych i w kraju nie sprzyjało pozyskiwaniu środków na sponsoring. Było bardzo trudno. Ktokolwiek próbował - wie.
- Na kiedy planuje pan ostatecznie start?
- Jeżeli wszystkie rozmowy się udadzą, wyruszam w październiku.
- Kto będzie sponsorem, Renault?
- Z pewnością będzie jednym ze sponsorów
- Jacht ten sam?
- Tak.
- Gdzie start?
- Linia startu jest zwykle taka sama do rekordów dookoła świata, ustanowiona przez WSSRC: między latarniami na The Lizard Point w Kornwalii i wyspy d'Ouessant w Bretanii. Linia startu ma niecałe sto mil i jest prawie na linii północ-południe. Ale planowana trasa jest znacznie trudniejsza, na zachód, pod układy baryczne i trzeba dużej motywacji, by tę trasę zrobić. Także umiejętności i dobrej nawigacji oraz strategii pogodowej. Bardzo trudna trasa, ale jej koszty są jedną trzecią tego, ile kosztowałaby mnie wyprawa w drugą stronę.
- Ile wynosi rekord?
- 122 dni, 14 godzin, 3 minuty, 49 sekund.
- Jest pan w stanie zrobić to krócej?
- Możliwości łódki pokazują, że ten jacht może planowany dystans pokonać w trzy miesiące, więc znacznie krócej. Jednak z rejsem na zachód jest skomplikowana sprawa. Dwa lata temu rekord usiłował pobić jacht barona Rothschilda - Gitana 13. Płynęli trasą kliprów z Nowego Jorku do San Francisco, a więc na zachód i przed Hornem stali w dryfie cztery doby, czekając aż przejdą sztormowe niże, układy baryczne nie pozwalały na przejście przylądka. Trudno przewidzieć co się zdarzy. Najtrudniejsze odcinki na tej trasie to Ocean Południowy obejmujący Nową Zelandię i Australię, chociaż przy trzymaniu się blisko południowego brzegu, jest szansa na dobre układy kontynentalne, oraz odcinek afrykański - Przylądek Dobrej Nadziei, który może być trudniejszy od Hornu. I w końcu sam Przylądek Horn. Nie wiadomo, na jaką się tam trafi pogodę. To krótki odcinek, ale bardzo trudny, bo jest tam mała przestrzeń do sztormowania pomiędzy Przylądkiem a Antarktydą. W Patagonii pogoda zmienia się błyskawicznie.
