Rybołówstwo
Akwakultura, stanowiąca jeden z najszybciej rozwijających się sektorów produkcji żywności, już teraz dostarcza około połowy wszystkich ryb spożywanych na świecie, ale jej możliwości na tym się nie kończą. UE wprowadziła wysokie normy zmierzające do tego, aby podstawą technik i metod akwakultury był zrównoważony wzrost; ponadto nasz sektor akwakultury jest światowym liderem w zakresie badań i rozwoju technicznego. Jednak postęp pod względem doskonałości nie idzie w parze z produkcją, która w UE utrzymuje stały poziom, podczas gdy w innych regionach świata obserwuje się znaczny wzrost w tej dziedzinie. W przedstawionym dzisiaj komunikacie Komisja postanawia zmienić tę sytuację i nadać sektorowi akwakultury w UE nowy impuls na rzecz zrównoważonego wzrostu

Akwakultura jako dostawca zdrowych produktów rybnych wysokiej jakości dla wymagających konsumentów w Europie ma przed sobą piękną przyszłość. Jednak jej potencjał nie jest obecnie całkowicie wykorzystywany. Nadszedł czas, aby ten ważny strategicznie sektor otrzymał należny mu pełny udział w rynku oraz prawo głosu, a także – w dosłownym znaczeniu – miejsce na rozwój” – powiedział Joe Borg, komisarz ds. gospodarki morskiej i rybołówstwa.

W swoim komunikacie Komisja analizuje podstawowe przyczyny stagnacji w produkcji akwakultury w UE oraz przedstawia metody poprawy konkurencyjności i zrównoważenia sektora oraz zarządzania nim.

Po pierwsze, sektor może stać się bardziej konkurencyjny dzięki ciągłemu silnemu wsparciu dla badań i rozwoju technicznego, lepszemu planowaniu przestrzennemu w regionach przybrzeżnych i dorzeczach (które ułatwiłoby sektorowi konkurowanie o przestrzeń i wodę) oraz uwzględnieniu specyficznych potrzeb sektora w unijnej polityce rynkowej dotyczącej produktów rybołówstwa. Po drugie, akwakultura pozostanie zrównoważona, jeżeli nadal będzie opierać się na przyjaznych dla środowiska metodach produkcji, utrzyma wysokie normy w zakresie zdrowia i dobrostanu zwierząt oraz zapewni wysoki poziom ochrony konsumentów. Po trzecie, można zrobić więcej na rzecz poprawy wizerunku sektora i jego aspektów związanych z zarządzaniem. Sukces akwakultury w znacznym stopniu będzie uzależniony od warunków sprzyjających działalności gospodarczej w tym sektorze, stworzonych na szczeblu krajowym i lokalnym. Dlatego też Komisja zamierza zapewnić państwom członkowskim i władzom regionalnym wskazówki w celu zagwarantowania, że ukierunkowane środki na szczeblu lokalnym, krajowym i unijnym pomogą sektorowi w pełnym wykorzystaniu swoich atutów

Komisja uważa, że silny i prężny sektor akwakultury stałby się katalizatorem wzrostu w powiązanych sektorach i przyczyniłby się do rozwoju obszarów wiejskich i przybrzeżnych. Ponadto konsumenci odnieśliby z tego korzyść w postaci zdrowych produktów żywnościowych wysokiej jakości, wytworzonych w sposób przyjazny dla środowiska. Powyższe kwestie stanowią tylko niektóre z zasadniczych korzyści, które wyniknęłyby ze skoordynowanych na wszystkich szczeblach działań na rzecz wykorzystania całego potencjału sektora akwakultury.

Marta Angrocka-Krawczyk
Wydział prasowy
Komisja Europejska Przedstawicielstwo w Polsce
0
Najlepiej zbadać jakie to "zdrowe ryby" pochodzą z hodowli i czar pryska.
08 kwiecień 2009 : 14:57 eko | Zgłoś
0 Eko recepta, palce lizać !!!
Eko-hodowle ryb możemy zaopserwować w Vietnamie - palce lizać: ( recepta na eko - suma - w beczce 100 litrowej umieścić 75 kg świeżego suma i dolać 25 litrów wody, najlepiej z gnojowicy, następnie przykryć wieczko - nie dokręcać i czekać, czekać i kasę liczyć ). Suma można sprzedać jako produkt z Eko-hodowli, gdyż nie zanieczyścił środowiska tylko bezpośrednio konsumenta i chyba oto chodzi, w końcy żyjemy wszyscy proekologicznie.
08 kwiecień 2009 : 20:16 Ekoproducent Zioło | Zgłoś
0 Każde kłamstwo ma swoje granice!
Przyjdzie taki dzień,że rybacy złożą się po 20 złotych na te badania i wtedy ludzie się dowiedzą czym karmi ich Unia Europejska,czekam na ten dzień!
08 kwiecień 2009 : 21:16 eko | Zgłoś
0 Kryminaliści z Brukseli!
Komisja Europejska przy pomocy swoich politycznych partnerów w Polsce, czyli PO i PSL, prowadzi bezwzględną likwidację naszego rybołówstwa. Teraz przyszedł czas na wędkarzy.

Komisja Europejska przygotowała projekt rozporządzenia ustanawiającego wspólnotowy system kontroli w celu zapewnienia przestrzegania przepisów wspólnej polityki rybołówstwa. W projekcie tym znajduje się rozdział V o tytule „Monitorowanie Rybołówstwa Rekreacyjnego”.

Komisja Europejska planuje wprowadzenie szczegółowego monitoringu połowów dorsza na wędkę oraz odliczanie wyłowionych w ten sposób ryb od limitu przyznanemu danemu państwu. Oznacza to tyle, że rybakom odebrane zostanie określona ilość dorszy, a na wędkarzy w całej Europie zostanie nałożony drastyczny limit. Ponieważ limity dla rybaków są nieekonomiczne i zbyt małe szykuje się konflikt na linii rybacy–wędkarze. Przecież ze swego i tak małego limitu rybacy będą musieli jeszcze wydzielić sporą ilość ryb dla wędkarzy, a to wróży kłopoty. Oba środowiska skoczą sobie prędzej czy później do gardła, o co zapewne chodzi Komisji Europejskiej – zgodnie z zasadą „dziel i rządź”.

Komisja Europejska wprowadza te rozwiązania pod pretekstem ochrony zasobów Jest to jednak zasłona dymna. W zeszłym roku weszło w życie rozporządzenie unijne nr 1322/2008. Zgodnie z jego artykułem 6 ust. 1, przemysłowe połowy prowadzone siecią o wielkości oczek poniżej 32 milimetrów (to oczko kilkadziesiąt razy mniejsze niż w sieciach do połowu dorsza przez polskich rybaków, właściwie trudno przez takie oczko przetknąć ołówek), przy nie sortowaniu ryby na morzu (robi się to w porcie), nie stanowią zagrożenia dla dorsza, a odłowione w tych sieciach przez wielkie jednostki, tzw. paszowce, dorsze nie będą wliczone w limit kraju, z którego pochodzą statki. Dodajmy, że Polska ma tylko kilka takich jednostek, i to niewielkich, gdy tymczasem ta liczba w przypadku choćby krajów skandynawskich jest o wiele wyższa, a i jednostki są większe.

Paszowce mogą więc bezkarnie odławiać dorsza „przypadkiem”, a wędkarz, który jest w stanie złowić w czasie rejsu tylko kilka sztuk (w Polsce dozwolone jest odłowienie maksymalne 7 sztuk dorsza) – przy czym ograniczenie dotyka tylko Polaków, gdyż inne kraje wędkują bez ograniczeń – jest zagrożeniem dla populacji dorsza na Bałtyku! Jak widać, Bruksela nie widzi zagrożenia ze strony ogromnych statków łowiących setki ton tej ryby i to w dodatku egzemplarze niewymiarowe (w siatkę o oczku poniżej 32 milimetrów wpada dosłownie wszystko, co stanie na jej drodze). Ochrona dorsza kosztem wędkarzy to tylko zasłona dymna, gdy w tym samym czasie odbywa się masakra narybku tego gatunku przez ogromne jednostki do połowów paszowych. Co na to ekolodzy? Niestety nic. Wiele organizacji ekologicznych zajmujących się Bałtykiem, jest uzależnione finansowo od Unii Europejskiej i otrzymuje pieniądze na to, aby uganiać się za polskim rybakiem łowiącym z 8-metrowej łodzi. Ekolodzy sprawdzają, czy wszystkie ryby mają na pewno zachowany wymiar ochronny 38 centymetrów. Tymczasem setki ton niewymiarowego dorsza odławiane przez Duńczyków, Szwedów i Niemców nie interesuje ich w ogóle.

Niestety, to dopiero początek. W Brukseli po cichu przygotowuje się też przepisy, które wprowadzą na Bałtyku okresy postojowe dla wędkarzy, takie jak dla rybaków i to dokładnie w tym samym terminie, czyli w wakacje.

Wielu rybaków, którzy zostali przez politykę unijną zmuszeni do odejścia z zawodu przerobiło swoje jednostki pod potrzeby wędkarzy. Zainwestowali pieniądze i liczyli, że nadal będą mogli żyć z morza. Tak naprawdę byli do tego zachęcani przez zwolenników polityki unijnej na Bałtyku. Turystyka i wędkarstwo miały być sposobem na zachowanie miejsc pracy. Dzisiaj chce się zamknąć im możliwość zarabiania na chleb, ponieważ okres wakacyjny to turyści, a turyści to rejsy z wędkami, gdy tylko pogoda na to pozwoli. W pozostałych porach roku rejsy zdarzają się tylko w weekendy, a i pogoda bywa kapryśna i często uniemożliwia wyjście w morze z turystami.

Na pomysłach stracą i rybacy i całe społeczności miejscowościach nadmorskich. Dzięki rejsom wędkarskim poza okresem letnim zarabiają wszyscy: od właścicieli kwater i sklepów spożywczych, po stacje benzynowe włącznie... Kolejne miejsca pracy związane z morzem zostaną zlikwidowane bezpowrotnie.

Wszystkie te rozwiązania z entuzjazmem godnym lepszej sprawy popiera polskie przedstawicielstwo przy Komisji Europejskiej. Czy jest to jeszcze nasze przedstawicielstwo? Czy reprezentuje nasze interesy? Trybuna Robotnicza Jakub Puchan
08 kwiecień 2009 : 22:50 Guest | Zgłoś
0 akwa kultura
z hodowli "akwa kulturowej" zjadamy czasami norweskiego łososia. Losoś ten hodowany jest w klatkach pływajacych po powierzchni fjordów, czasami bardzo głębokich nawet 1200m. Resztki pokarmu i odchody łososi opadaja na dno, jest to dużo zwiazków organicznych, które wpływają nie "zrównoważenie" na środowisko wodne...
Na naszych wodach, znacznie płytszych, gdzie chcielibyśmy uprawiać przemysłową hodowlę rybek, nastapi znacznie szybciej zjawisko zmian bilogicznych i będziemy mogli podziwiać wielkie akweny opanowane przez sinice lub inne żyjątka.
Strategia lizbońska zakłada "..aby naszym następnym pokoleniom żyło się lepiej - ekologiczniej..."
Więc o co tu chodzi?
09 kwiecień 2009 : 08:06 kaszubek | Zgłoś
0 Komisarz Borg to kukła w rękach skandynawów!
Borg zmarnował całą kadencję bedąc komisarzem,ukrywał wszystkie nieprawidłowości i wydał miliardy euro na napychanie kieszeni wielkiemu biznesowi paszowemu,teraz na koniec pali głupa i robi sztuczny tłok,nie powinnismy dać odejsć bezkarnie temu bandycie!
09 kwiecień 2009 : 17:20 Guest | Zgłoś
0 Zastanów się sto razy zanim się skasujesz!
Bruksela rozwaliła już polskie stocznie, a teraz ostatecznie chce dobić nasze rybołówstwo. I z daleka śmierdzi to korupcją.


Restrukturyzacj a przez likwidację

Hasło „restrukturyzacja przez likwidację” pojawiło się, gdy były premier AWS, a obecnie europoseł PO, Jerzy Buzek reformował górnictwo. Realizując nie nasze interesy bezpowrotnie zlikwidowano sto tysięcy miejsc pracy. Teraz ten sam scenariusz dotyka polskie rybołówstwo.

Jakub Puchan

Oficjalnym powodem likwidacji polskich jednostek jest dostosowanie wielkości polskiej floty rybackiej do istniejących zasobów ryb. Na pierwszy rzut oka ma to swoją logikę, tyle że plany dostosowania oparto na ocenie zasobów ryb mocno i specjalnie zaniżonych. Dzisiaj trwa już tylko spór, czy zasoby zostały zaniżono o 100, czy nawet o 800 proc. Jednak zaniżona ocena zasobów nadal pozostaje podstawą planów kasacji floty.

W latach 2004–2006 kasacji uległo blisko 40 proc. polskich jednostek. Taka bezpowrotna likwidacja tysięcy miejsc pracy powinna skłonić urzędników do refleksji i odpowiedzi na pytanie, czy osiągnięto w ten sposób główny cel programu SPO – dostosowanie wielkości polskiej floty rybackiej do istniejących zasobów ryb? Odpowiedź środowiska rybackiego wydaje się jednoznaczna. Według badań socjologia Bogusław Marciniaka, który zajął się tym zjawiskiem od strony społecznej, rybacy uznają program za drogę prowadzącą do katastrofy.

Ponad trzy czwarte rybaków biorących udział w badaniach Bogusława Marciniaka jest zdania, że zakładanych celów nie zrealizowano. Zdaniem środowiska, potwierdzają to fakty wprowadzania w życie coraz to nowych ograniczeń w połowach. Jednostka rybacka o długości kadłuba 17 metrów (taką wielkość ma większość polskich kutrów), na której bezpośrednio pracuje pięcioosobowa załoga, według bardzo ostrożnych szacunków daje zatrudnienie tak naprawdę 50 osobom w przetwórniach ryb, transporcie, sieciarniach... Nie trzeba więc być geniuszem, by stwierdzić, że likwidacja takiej liczby kutrów – i co za tym idzie ich załóg – niesie za sobą ogromne skutki społeczne i to nie tylko w miejscowościach nadmorskich. Potwierdzają to wspomniane już badania. Rybacy podkreślali, że program ten, a zwłaszcza formy jego realizacji spowodował również ogromne szkody społeczne, takie jak zwiększenie bezrobocia w gminach nadmorskich, utratę przez pozbawionych pracy rybaków pozycji społecznej i prestiżu społecznego oraz poczucie bezsilności w konfrontacji z aparatem administracji państwowej.


Potwierdzają to również samorządowcy gmin nadmorskich, szczególnie tych, gdzie większość jednostek stanowią łodzie, a nie kutry. Niszczenie rybołówstwa łodziowego jest tym bardziej niezrozumiałe, że zdolności połowowe tego rodzaju rybołówstwa są tak małe, że nie mogą one znacząco wpływać na stałe obniżanie się zasobów ryb w rejonie Morza Bałtyckiego. Kutry i łodzie rybackie gwarantowały jednak miejsca pracy dla dość sporej liczby mieszkańców miejscowości nadmorskich, zwłaszcza dla tych, którzy nie mieli żadnego przygotowania zawodowego do wykonywania innej pracy. Samorządowcy jednoznacznie potwierdzają, że zmniejszenie liczby kutrów i łodzi znacznie zmniejszyło liczbę miejsc pracy na terenie gmin, a także wpłynęło na zmniejszenie dochodów lokalnych samorządów i wielu firm, które obsługują rybołówstwo przybrzeżne, mając swoje siedziby na terenie gminy. Oczywiście, nikt nie pomyślał o przeznaczeniu nawet grosza na choćby złagodzenie tych skutków.


Socjologowie podkreślają specjalne znaczenie kulturowe rybołówstwa przybrzeżnego. Rybołówstwo takie było w miejscowościach nadmorskich nie tylko miejscem pracy dla sporej grupy mieszkańców, ale stanowiło również rdzeń lokalnej kultury, wyznaczając obyczaje i normy społeczne, kształtując hierarchię prestiżu społecznego i organizując życie społeczne mieszkańców. Urzędników z Warszawy rozsypanie się struktury społeczeństw i negatywne skutki tego zjawiska nie obchodzą zbyt wiele. Oni wypoczywają raczej nad Morzem Czerwonym i to tam ma być miło...

Jeśli już mówimy o wypoczynku i turystyce, kasacja floty wpłynęła i na te branże, jak zgodnie twierdzą specjaliści od tej gałęzi gospodarki. Dla wielu turystów rybołówstwo przybrzeżne stanowiło główną atrakcję turystyczną miejscowości nadmorskich. Zanik rybołówstwa, zwłaszcza łodziowego, z całą pewnością znacząco wpłynie na zmniejszenie atrakcyjności tych miejscowości i w rezultacie spowoduje spadek liczby turystów i przynoszonych przez nich gminie dochodów.

Tym również nie przejmują się urzędnicy wyższego szczebla. Spadną dochody budżetu, to obetnie się jakieś świadczenia dla samotnych matek, a na ich pensje wystarczy – w końcu nie od dziś wiadomo, że „rząd się sam wyżywi”.

Taka krytyka programu kasacji polskiej floty przez ludzi zmagających się z tym problemem na co dzień, powinna spowodować postawienie następującego pytania: Czy możliwym jest podjęcie innego typu działań pozwalających na skuteczną ochronę zasobów ryb i nie redukowanie w sposób znaczący wielkości floty rybackiej i liczby rybaków w niej zatrudnionych?

Dla urzędników w Brukseli odpowiedź jest dość jasna: „Tak!, jest to możliwe”, ale… w krajach „Starej Unii”, bo w Polsce miejsca pracy mają być zlikwidowane. Polscy urzędnicy chcą mieć spokój, więc ich mózgi nie są skażone choćby myślą o tym problemie. Jak działa ten mechanizm, pokazuje przykład Szwecji, gdzie redukcja floty skończyła się tym, że po przeprowadzonej redukcji Szwedzi posiadają jedną jednostkę więcej niż przed redukcją. Owszem, skasowano wiele starych jednostek, ale w ich miejsce pojawiły się nowocześniejsze i o większej mocy silników, a co za tym idzie o większej zdolności połowowej. Szwedzka administracja po prostu dostosowała flotę do zasobów, ale tych rzeczywistych, a nie papierkowych.

Szwedzi są mądrzy i skasowali stare jednostki – u nas jest odwrotnie. Co prawda teoretycznie kasacja jest dobrowolna, choć rząd już wie, jakie jednostki zostaną skasowane w następnych latach, mimo iż nikt nie złożył jeszcze takiego wniosku.


Dwie trzecie proc. rybaków biorących udział w badaniach Bogusława Marciniaka określiło kryteria selekcji jednostek rybackich przeznaczonych do wycofania z rybołówstwa jako „złe”. Pomijając fakt, że kryteria selekcji zostały ustalone odgórnie, prawie bez jakiejkolwiek konsultacji z rybakami, a ogół rybaków nie miał na nie żadnego wpływu, to skandalem było proponowanie tym lepszej ceny, im jednostka była… młodsza wiekiem. W rezultacie takiej selekcji zniszczeniu uległy jednostki rybackie, które można było przeznaczyć do innych celów i które mogły być jeszcze eksploatowane przez wiele lat. Dodatkowo rząd uruchomił mechanizm zachęcający do kasacji nowoczesnych jednostek. Skompletowanie dokumentów potrzebnych do wycofania z rybołówstwa starej jednostki było o wiele trudniejsze niż dla nowej. Dziwnym trafem na tych jednostkach w okresie kasacji zintensyfikowano kontrolę. Nic dziwnego, że taki dobór jednostek do kasacji wywołał ogromne niezadowolenie wśród mieszkańców miejscowości nadmorskich, określających wprost niszczenie takich jednostek mianem bezprzykładnego marnotrawstwa majątku narodowego.

Potwierdzają to wypowiedzi samych rybaków (cytaty pochodzą z badań Marciniaka):

Rybak łodziowy, wiek 40–49 lat, staż pracy 6–20 lat:

„Jako skandal można nazwać promowanie kasacji prawie nowych i całkowicie zdatnych do wieloletniej jeszcze eksploatacji jednostek. Jest to po prostu przestępstwo czynione przez biurokratów z Unii Europejskiej i ubezpieczane przez polski rząd. Jeśli za kryterium przyjmiemy wiek jednostki, to powinny zostać zlikwidowane łodzie stare, rozwalające się, a nie jak to się dzieje obecnie, prawie nowe i gotowe do wieloletniej jeszcze eksploatacji”.

Rybak kutrowy, wiek 40–49 lat, staż pracy 21 lat i więcej:

„Ogólne zasady programu są dobre, ale efekt finalny wręcz opłakany. Skasowano jednostki, które nie są najstarsze. Wręcz odwrotnie, skasowano te najmłodsze z reguły dobrze wyposażone i o większej niż pozostałe sprawności łowczej”.

Rybak kutrowy, wiek 30–39 lat, staż pracy 6–20 lat, wiek złomowanej jednostki 10–15 lat:

„Kuter był znacznie więcej wart, aniżeli za niego dostałem. Posiadał stalowy kadłub i silnik będący w bardzo dobrym stanie. Posiadał także nowy radar i urządzenie umożliwiające elektroniczne sterowanie. Była to perełka naszej rodziny. Cięcie na złom takiego kutra było dla mnie katastrofą. Musiałem to zrobić, aby spłacić długi zaciągnięte na uprawianie rybołówstwa. Jednostka mogła jeszcze pływać parę dziesiątków lat. W głowie się nie mieściło, że taka jednostka idzie na złomowanie. Ludzie mówili, że powinienem się wstydzić, iż złomuję taką jednostkę. Nie wiedzieli jednak nic o moich długach. Ja jednak uważam, że to państwo powinno się wstydzić, że musimy tak dziadować i że nie możemy się utrzymać z pracy w rybołówstwie. Do dziś staje mi przed oczami to, co zrobiono z naszą jednostką. Było to tak, jakby amputowano część mego ciała.”

(Żona respondenta rozpłakała się, gdy jej mąż opowiadał o cięciu palnikami ich jednostki. Mówiła przy tym, że niszcząc jednostkę niszczono wszystko to, co całymi latami wypracowali i co stanowiło treść ich życia).

Czy tymi ocenami się ktoś przejął? Oczywiście nie. Rząd koalicji PO-PSL z nieukrywanym entuzjazmem przystąpił do dalszej likwidacji polskiej floty. Mało tego, niewykorzystane środki unijne z lat 2004–2006 przeznaczył również na likwidację floty, choć w rybołówstwie są większe i pilniejsze potrzeby.





Smród korupcji


Komisja Europejska oficjalnie broni zasobów dorsza na Morzu Bałtyckim. Jednak ochrona tej ryby i zasady Wspólnej Polityki Rybackiej dotyczą tylko rybaków z małych jednostek. Duże statki prowadzące połowy na skalę przemysłową traktowane są w sposób specjalny i ich polityka ochrony zasobów nie dotyczy. Decyzje podejmowane przez KE są dla nich tak korzystne i niezgodne z założeniami polityki unijnej, że podejrzenie o korupcję samo przychodzi na myśl.


Przykład pierwszy

Jedną z zasad polityki rybackiej jest podnoszenie selektywności połowu, czyli takie dopasowanie sieci, aby łowiono w nie jeden gatunek ryby i przede wszystkim sztuki wymiarowe. Od dwóch lat opisujemy walkę polskich rybaków z zakazem stosowania pławnic, który wprowadzono pod pretekstem ochrony morświna, który miał zaplątać się w sieci. Po dwóch latach walki rybaków, już nawet Komisja nie wierzy w te bzdury. Obecnie używany jest argument, że sieci tych zakazano w całej Europie, co też nie jest prawdą, gdyż na Morzu Północnym łowią nimi francuscy rybacy.

Co ciekawe, pławnice dryfujące to według badań naukowych najbardziej selektywne sieci, w które łowi się tylko łosoś i troć. Nie ma sieci bardziej selektywnej na Bałtyku.

Kto zyskał na zakazie ich stosowania? Przede wszystkim jednostki duże, łowiące na skalę przemysłową. Musiały one wymijać rozciągnięte na łowisku pławnice, a nie jest to łatwe, gdy rozpędzona jednostka ciągnie sieć. Może to przypadek, może niekompetencja...

Przykład drugi

Komisja Europejska walczy o to, aby każdy złowiony dorsz był ujęty w limicie połowowym, a łowienie niewymiarowych ryb uważane jest za najgorsze wykroczenie. Tymczasem, zgodnie z art. 6 ust. 1 rozporządzenia unijnego nr 1322/2008, przemysłowe połowy prowadzone siecią o wielkości oczek poniżej 32 milimetrów nie są obwarowane tymi zasadami! Niezależnie, ile ryb się odłowi, to nic do tego ani ekologom, ani straży rybackiej.

W sieci o tak małym oczku łapie się dosłownie wszystko, łącznie z tak chronionym przez KE narybkiem dorsza. Sieci te mają ogromną rozpiętość, a ich połowy idą w dziesiątki tysięcy ton rocznie. Rybacy łowiący na mniejszych jednostkach nie mają możliwości nie sortowania ryb ze względu na wielkość ładowni. W dodatku jedną z zasad rybackiej polityki UE jest takie dostosowanie zasad, aby odłowiona ryba choć raz w swoich życiu miała możliwość odbycia tarła. Narybek dorsza nie ma takiej szansy (dorsz uzyskuje dojrzałość płciową po dwóch latach). Tak wygląda ochrona dorsza na Bałtyku przez Komisje Europejską.

Takich przykładów można mnożyć wręcz w nieskończoność. Jedno rozporządzenie może być skutkiem niekompetencji lub przypadku, ale gdy mamy ich dziesięć, to same pojawiają się niewygodne pytania. Do tego dołóżmy fakt, że te ogromne jednostki nie są kontrolowane, ani przez unijnych inspektorów, ani przez straż rybacką krajów członkowskich. Interesy tej grupy zawzięcie bronią przedstawiciele Komisji Europejskiej, o czym przekonali się polscy rybacy w Brukseli, gdy podnieśli postulat ograniczenia połowów przemysłowych na Bałtyku. Pomysł ten wzbudził wręcz furię urzędniczki Komisji Europejskiej. Ta sama urzędniczka na spotkaniach Regionalnej Rady Doradczej ds. Morza Bałtyckiego (ciało doradcze KE) obnosi się wręcz swoimi kontaktami z ludźmi, którzy reprezentują interesy połowów paszowych. Polski rząd i jego przedstawicielstwo w Brukseli robią wszystko, aby nie widzieć problemów – w końcu spokój jest najważniejszy.

Jakub Puchan TRYBUNA ROBOTNICZA
09 kwiecień 2009 : 18:21 Guest | Zgłoś
0
Gdzie był ten idiota ja Pan Bóg rozum rozdawał
09 kwiecień 2009 : 18:59 Guest | Zgłoś
0 Polowanie z nagonka
Od dwóch lat opisujemy walkę polskich rybaków z zakazem stosowania pławnic, który wprowadzono pod p retekstem ochrony morświna, który miał zaplątać się w sieci (nie zaplatuje sie sam wyskakuje na plaze pod samochod rybaka). Po dwóch latach walki rybaków, już nawet Komisja nie wierzy w te bzdury. Obecnie używany jest argument, że sieci tych zakazano w całej Europie, co też nie jest prawdą, gdyż na Morzu Północnym łowią nimi francuscy rybacy. Co ciekawe, pławnice dryfujące to według badań naukowych najbardziej selektywne sieci, w które łowi się tylko łosoś i troć. Nie ma sieci bardziej selektywnej na Bałtyku. Kto zyskał na zakazie ich stosowania? Przede wszystkim jednostki duże, łowiące na skalę przemysłową (tzn moja 24 m). Musiały one wymijać rozciągnięte na łowisku pławnice, a nie jest to łatwe, gdy rozpędzona (3-4 knoty)jednostka ciągnie sieć. Może to przypadek, może niekompetencja... NIEKOMPETENCJA !
10 kwiecień 2009 : 08:33 KAEFKA | Zgłoś
0 Serdeczne życzenia dla Ministra Plocke!
Zdrowych i bogatych Świąt Wielkiej Nocy, pociechy z Żony i Dzieci, oraz zadowolenia z pracy zawodowej,życzą polscy rybacy
10 kwiecień 2009 : 17:19 Guest | Zgłoś

Zaloguj się, aby dodać komentarz

Zaloguj się

1 1 1 1
Waluta Kupno Sprzedaż
USD 3.9968 4.0776
EUR 4.2794 4.3658
CHF 4.3754 4.4638
GBP 4.9969 5.0979

Newsletter