26 listopada br. rząd, ustami wicepremiera i ministra obrony narodowej Władysława Kosiniaka-Kamysza wskazał Szwecję jako państwo, w którym zakupione zostaną przyszłe polskie okręty podwodne. Wskazanie dostawcy, to jeszcze nie kontrakt, a ostatnie dekady pokazały, że w warunkach „polskich transakcji” kontrakt to jeszcze nie dostawa, jednak decyzja gabinetu skłania do kilku uwag i komentarzy.
Pierwszy wydawać się może dość banalny, ale po latach przerzucania się danymi taktyczno-technicznymi, która to aktywność doprowadzała „komentariat” militarno-hobbystyczny do temperatury plazmy należy przypomnieć, że zakup systemu uzbrojenia o takiej wartości finansowej i potencjalnie wielkich możliwościach bojowych, to decyzja o charakterze stricte politycznym, nie zaś wojskowym.
Wybór Szwecji wydaje się więc być dowodem na odbywające się od kilku lat w polskim myśleniu strategicznym przewartościowanie.
Jest to, jeżeli nawet nie kardynalny zwrot ku północy, to przynajmniej radykalne dowartościowanie regionu bałtyckiego i dostrzeżenie możliwości leżących nad 'naszym morzem państw sojuszniczych i partnerskich.
Polski zwrot ku Północy
Bramę ku temu szeroko otworzyło oczywiście wejście Finlandii i o rok opóźnione Szwecji do Sojuszu Północnoatlantyckiego. Dzięki temu grupa państw posiadających własne, bolesne doświadczenia historyczne w sąsiedztwie z Rosją i postrzegających obecną reinkarnację rosyjskiego imperium w sposób nad wyraz realistyczny wzmocniła się liczbowo, ale przede wszystkim, potencjałowo.
Wybór A26 Blekinge to kolejna gruba lina w budowanej intensywnie sieci obronnych powiązań między Polską a Szwecja, czy też szerzej, między Skandynawią, a Europą Środkową.
W wymiarze stricte sprzętowym, elementami tego konstruktu były:
- zakup szwedzkich samolotów dozoru radiolokacyjnego i wczesnego wykrywania Saab 340 AEW (co prawda z drugiej ręki i jedynych szybko dostępnych, ale fakt pozostaje faktem),
- zamówienie w Polsce platformy nowego, szwedzkiego okrętu rozpoznania radioelektronicznego typu Artemis,
- zakup pocisków przeciwlotniczych bliskiego zasięgu Grom przez Szwecję i partii granatników Carl Gustaf przez Polskę, a także
- zapowiedź zamówienia w Polsce nowego okrętu ratowniczego, który zastąpić ma sędziwego Belosa (w szwedzkiej marynarce od 1992, pierwotnie statek obsługi górnictwa morskiego, niderlandzkiej budowy).
W głębszym tle pozostają oczywiście możliwości nakreślone podczas pierwszego szwedzko-polskiego szczytu biznesowego, który odbył się w listopadzie 2024 roku w Sztokholmie. Poruszono wówczas kwestię wspólnych inwestycji, współpracy w sektorze obronnym oraz zaangażowanie w odbudowę Ukrainy.
Wracając do Orki. Spośród wszystkich złożonych Polsce ofert szwedzka wydaje się mieć najrozleglejszy, najgłębszy i najbardziej interesujący dla naszego kraju kontekst polityczny.
Oczywiście wszystko ma swoją cenę. Za potencjalne korzyści polityczne trzeba zapłacić. Ważnym elementem ceny jest to, że wybrano okręt, którego w odróżnieniu od propozycji pozostałych oferentów, nie ma jeszcze „w metalu”. Co więcej, najnowszy okręt podwodny Svenska marinen pozyskała w 1997 roku (typ A19, Gotland). Z drugiej strony, prowadzono zakrojone na dużą skalę prace modernizacyjne na okrętach typu A17 i A19, co pozwoliło na akumulację doświadczeń i zbieranie doświadczeń.
Szwedzka oferta jest też „nieśpieszna”.
Nieśpieszność Szwedów
Według zapowiedzi wicepremiera, pierwszy okręt trafić ma pod polską banderę w 2030 roku. W praktyce musiałoby to oznaczać, iż Szwedzi dostarczą Polsce prototyp, pierwotnie planowany dla swojej floty. Harmonogram dostaw dwóch kolejnych jednostek też nie jest jasny.
Niepewności te Szwedzi usiłują zmniejszyć, deklarując dostarczenie już w 2027 roku okrętu szkolnego (czyli owego „gap fillera”). Rozpoczęcie szkolenia załogi, planowane jest na rok przyszły.
Wicepremier nie określił typu jednostki, która udostępniona będzie naszemu krajowi, poprzestając na stwierdzeniu, że będzie „najnowocześniejszy” (kategoria otwarta i nieskończona, nader przydatna przy deklaracjach politycznych) i podnosił będzie „polską banderę”. W tej chwili na przykład, charakter czysto potencjalny ma pożądana przez polską Marynarkę i deklarowana przez Szwedów, jako technicznie wykonalna.
Jeszcze w 2017 roku na wystawie obronnei IMDEX Asia w Singapurze, Saab Kockums zaprezentował model okrętu podwodnego A26 z trzema rewolwerowymi wyrzutniami pocisków manewrujących Tomahawk (amerykańskich). Ulokowano je w dodatkowej sekcji kadłuba o długości około 10 m, umieszczonej za kioskiem. Nie wiadomo jednak na ile była to marketingowa licencia poetica, a na ile zamysł, osadzony w realiach inżynierskich i politycznych (amerykańska zgoda na eksport pocisków i nadzór nad ich użyciem). Minister Kosiniak – Kamysz takich „detali” w swoim wystąpieniu nie poruszył.
Sytuacja opisana wyżej, czyli „nieśpieszność”, wynika z generalnej szczególności szwedzkiego przemysłu obronnego.
Przez dekady Szwedzi, ze względu na pozycję, którą usiłowali zajmować w przestrzeni międzynarodowej, bardzo ostrożnie podchodzili do eksportu jego wytworów. Realizowana w praktyce zasada niedostarczania uzbrojenia państwom-stronom toczących się konfliktów zbrojnych, prowadziła do samowykluczania z obszarów dostarczających największych profitów.
Próba wejścia okrętownictwa wojskowego na rynek międzynarodowy poprzez wspólną z Australią budowę sześciu okrętów podwodnych typu Collins (wywodzących się z opracowanego przez Kockums typu Västergötland) zakończyła się umiarkowanym sukcesem. Okręty dostarczono, ale proces osiągania przez nie gotowości bojowej był długi, bo trwał około 18 lat.
Był to rezultat zarówno zaniedbań Szwedów, którzy nie posiadali kompetencji w zakresie przenoszenia produkcji poza własny kraj, jak i Australijczyków, dla których w okresie pozimnowojennym, program ten miał niski priorytet. Poza tym Szwedzi nie bardzo potrafili radzić sobie z czarnym PR, który wobec ich okrętów konsekwentnie prowadzili francuscy i niemieccy konkurenci.
Konflikt z Niemcami
Niemiecki HDW (Die Howaldtswerke-Deutsche Werft GmbH), dostrzegając potencjał konkurencyjnego szwedzkiego Kockumsa, zdecydował się przy tym na wysoce złożoną operację jego neutralizacji. Wyzyskując pozimnowojenne dyskusje w samej Szwecji, dotyczące zarządzania przemysłem obronnymi w trwale liberalnej (jak się wówczas wydawało) przestrzeni międzynarodowej firm, HDW zakupiła szwedzki podmiot.
W 2005 roku sama HDW została z kolei przejęta przez koncern ThyssenKrupp. Niemal natychmiast po przejęciu, zaistniał konflikt między jedynym odbiorcą okrętów z Kockums, czyli szwedzką Agencją Zamówień Obronnych (Försvarets Materielverk, FMV), odpowiedzialną za zakupy uzbrojenia i sprzętu dla sił zbrojnych, a niemieckimi właścicielami firmy.
Szwecja zainteresowana była pozyskaniem relatywnie dużych okrętów nowej generacji, podczas gdy zarząd niemieckiej firmy uważał, iż wiąże się to ze zbyt dużymi nakładami na fazę badawczo-rozwojową i naciskał na zarzucenie projektu (czyli de facto wygaszenie szwedzkiej linii projektowania i budowy okrętów podwodnych). Pojawiły się wówczas opinie, że niemieckie działania od początku miały charakter wrogiego przejęcia.
Po wybuchu kryzysu ukraińskiego w marcu 2014 roku w szwedzkim podejściu do przemysłu obronnego zaszła jednak bardzo istotna zmiana. Jak stwierdził przewodniczący parlamentarnego Stałego Komitetu ds. Obronnych, Peter Hultquist: „Koło się obróciło”.
Gabinet w Sztokholmie, w reakcji na rosyjską agresję na Krym podjął decyzję, że kontrolowane przez Szwecję silne możliwości przemysłowe będą rdzeniem jej polityki obronnej i przyszłych zdolności w tym zakresie.
W takiej sytuacji, zdynamizowaniu i zaostrzeniu uległy negocjacje między szwedzkim koncernem Saab Group, a ThyssenKrupp, dotyczące zakupu Kockums. Wobec niemieckich usiłowań, ukierunkowanych na utrzymanie wobec Szwecji pozycji monopolisty, Saab rozpoczął agresywny drenaż szwedzkich specjalistów z niemieckiej firmy, oferując im znacznie dogodniejsze warunki zatrudnienia. Doprowadziło to do swoistej „wojny płacowej”, między obiema firmami.
Odzyskiwanie szwedzkich „sreber rodzinnych” miało jednak finalnie znacznie bardziej dramatyczny przebieg. Ósmego kwietnia 2014 roku do siedziby niemieckiej firmy w Malmö weszli pracownicy FMV w asyście uzbrojonych żołnierzy. Z budynku zabrano materiały, dokumentację i oprzyrządowanie, uznane za „własność państwa szwedzkiego”.
Ostatecznie, 22 lipca 2014 roku ThyssenKrupp sprzedał zakłady Kockums firmie Saab. 19 marca 2015 roku podjęto decyzję o rozpoczęciu budowy dwóch nowych okrętów typu określanego jako A26 oraz przeprowadzeniu remontu i modernizacji dwóch okrętów podwodnych typu A-19 Gotland, czyli Gotland, Halland oraz Uppland.
Wyzwania dla Orki
Generalnie, szwedzki przemysł obronny nastawiony był głównie na zaspokajanie potrzeb własnych sił zbrojnych, które, biorąc pod uwagę fakt, że mówimy o kraju z populacją rzędu 10 mln, nie były wielkie. Produkowano nader zaawansowane uzbrojenie, ale w bardzo ograniczonych seriach - na przykład rewelacyjnych w swoim czasie gąsienicowych 155 haubic samobieżnych Badkanon - wyprodukowano wszystkiego 26. Zgromadzono jednak umiejętności, które zaprocentowały podczas budowy kołowej haubicy Archer, będącej prawdopodobnie najdoskonalszym technicznie (i najdroższym) system artyleryjskim w swojej klasie na świecie.
Zatem, ujmując rzecz ogólnie: szwedzki przemysł zbrojeniowy, w tym okrętownictwo dysponuje kompetencjami sektorowymi (w tym, dotyczącymi budowy okrętów podwodnych) o bardzo wysokim poziomie technicznym, jednak jego zdolności wytwórcze są relatywnie niewielkie, dostosowane do potrzeb własnych sił zbrojnych.
Szwedzi nie posiadają także doświadczenia w zakresie przenoszenia zdolności produkcyjnych i zaawansowanych działań obsługowych poza własny kraj. Jest to niewątpliwie wyzwanie organizacyjno-techniczne i potencjalnie - eksploatacyjne - dla programu Orka.
Podejmując próbę całościowej oceny.
Rząd polski wskazał na rozwiązanie najbardziej atrakcyjne w wymiarze długofalowych, ale w dużej mierze jedynie potencjalnych korzyści polityczno-obronnych. Jest to o tyle istotne, że okręty, jeżeli polskie zamysły doczekają się realizacji, eksplodowane będą przez lat minimum 40. Właściwie obsługiwane, pozostaną wartościowym instrumentem militarnym w okolicznościach, jakich dzisiaj nie jesteśmy w stanie przewidzieć.
Z drugiej strony, wariant szwedzki jest najbardziej „nierychliwy” i obciążony bardzo poważnym bagażem rozmaitego ryzyka natury technicznej, ale również politycznej. Kwintesencją owej sytuacji są przy tym wątpliwości i obawy, związane z ewentualnym przenoszeniem przez jednostki typu A19 pocisków manewrujących Tomahawk.
Poza tym, a to jest w wielu wymiarach kwestia o znaczeniu wręcz fundamentalnym, konsekwencja w realizacji programu będzie bardzo poważnym sprawdzianem tego, czy Polska, mimo zażartości wewnętrznego sporu politycznego, jest „poważnym państwem”.
Tekst i zdjęcia: Krzysztof Kubiak
