Inne

Parowiec był nie tylko przeciążony, ale także, pomimo tego, że został zbudowany zaledwie dwa lata wcześniej, w złym stanie technicznym. Jeden z czterech jego kotłów wybrzuszył się i zaczął przeciekać. W tym momencie statek powinien pójść do poważanego remontu. Niestety, tak się nie stało. W Vicksburgu prowizorycznie tylko naprawiono przeciek przymocowując cienki kawałek blachy do miejsca, z którego sączyła sie woda. Opóźniło to nieco wypłynięcie Sultany z portu, ale ostatecznie statek ruszył w górę Missisipi.

Tragedia o świcie

Warunki do żeglugi po Missisipi, wiosną 1865 roku, nie były najlepsze. Rzeka wylała tworząc rozlewiska o szerokości kilku kilometrów. Pływanie dodatkowo utrudniał wartki nurt. Przeciążona nad miarę ludźmi i ze zbyt małym balastem Sultana, zmuszona do halsowania pod prąd, mogła się w każdej chwili przewrócić i zatonąć.

Statek niepokojąco chwiał sie na obie strony. Sytuację pogarszała ... ludzka ciekawość. Zgromadzeni na pokładzie żołnierze przemieszczali się od jednej burty do drugiej, kiedy tylko zauważyli coś ciekawego na brzegu rzeki. Załoga musiała zmuszać ich do pozostawania na miejscu.

Ale był jeszcze jeden niebezpieczny i decydujący, jak się niebawem okazało, skutek chybotania statku. Woda w kotłach przelewała się, powodując gwałtowne wahania ciśnienia, co groziło wybuchem.

Tymczasem Sultana stała się jeszcze bardziej niestabilna, kiedy w Memphis rozładowano cukier zmniejszając w ten sposób i tak niedostateczny ciężar balastu. 26 kwietnia koło północy statek wyruszył jednak w dalszą drogę. Dwie godziny później, około 11 kilometrów na północ od miasta, eksplodował załatany kocioł na sterburcie, a po nim dwa kolejne na śródokręciu.

To co się potem działo, było przerażające. Wybuch natychmiast zniszczył wnętrze statku wywołując gwałtowny pożar. Był on tak wielki, że łuna widziana była aż w Memphis. W pierwszym momencie, od eksplozji zginęli wszyscy ci, którzy znajdowali się w pobliżu kotłów, wśród nich także kapitan Mason. Gorąca para straszliwie poparzyła tych, którzy przeżyli gehennę wybuchów. Kolejnych dopadły płomienie ognia.

Początkowo pożar rozprzestrzeniał się na rufie, ale niesterowany już przez nikogo statek, powoli obrócił się z wiatrem i ogień zaczął parzyć także tych, którzy zgromadzili się na jego dziobie. Jakby tego było mało, na pokład zwalił się jeden z dwóch olbrzymich kominów statku zabijając kolejne osoby.

Sytuacja tych, którzy znaleźli się w lodowatej o tej porze roku wodzie Missisipi, czy to na skutek wybuchu, czy uciekając od płomieni, nie była wcale lepsza niż ludzi pozostałych na pokładzie. Wycieńczeni i chorzy żolnierze zwyczajnie nie mieli sił, aby długo utrzymywać się na powierzchni. “Woda zdawała się być jedną zbitą masą ludzi walczących z falami” - wspominał jeden z ocalałych z tragedii.

Rozbitkowe czepiali się więc czegokolwiek, aby tylko przetrwać aż nadejdzie pomoc. Do brzegu było zbyt daleko, żeby do niego płynąć. Jeden z żołnierzy – szeregowiec William Lugenbeal – uratował się zrzucając w wode skrzynię, w której trzymany był aligator kapitana Masona. Lugenbeal musiał go przedtem zabić przebijając na wylot bagnetem.

Zaloguj się, aby dodać komentarz

Zaloguj się

1 1 1 1
Waluta Kupno Sprzedaż
USD 3.8901 3.9687
EUR 4.2231 4.3085
CHF 4.2955 4.3823
GBP 4.9204 5.0198

Newsletter