Na Zawiszy Czarnym był zastępcą gen. Zaruskiego. Ale Virtuti Militari otrzymał jako artylerzysta. Aby przedostać się do Anglii musiał okrążyć świat. Choć narażał życie dla kraju pływając w atlantyckich konwojach matka zabroniła mu powrotu do domu. W biografii Janusza Grodzickiego odbija się los całego pokolenia polskich marynarzy.
- Wiem, że miałam wielkie szczęście - mówi Maria Grodzicka, żona Janusza. - To był wspaniały człowiek. Codziennie dziękuję Bogu, że mogłam z nim dzielić życie.
Janusz Grodzicki herbu Łada pochodził ze starej, szlacheckiej rodziny. Przysługiwał mu tytuł hrabiowski. Jego ojciec był oficerem, matka nauczycielką. Jednego z jego przodków – Krzysztofa – Henryk Sienkiewicz opisał w powieści „Ogniem i mieczem”.
Janusz urodził się 26 czerwca 1914 roku w Winnicy na Ukrainie, znajdującej się wówczas pod rosyjskim zaborem. Spędził tam dzieciństwo.
Uczęszczał do Gimnazjum Humanistycznego im. Króla Zygmunta Augusta w Wilnie. Tutaj rozpoczął swoją wodniacką przygodę jako członek słynnej Błękitnej Jedynki Żeglarskiej, jednej z trzech najlepszych żeglarskich drużyn harcerskich w Polsce.
Harcerze doskonalili swoje umiejętności pływając na kajakach i żaglówkach w Trokach oraz Jastarni. W ówczesnych realiach wymagało to sporego poświęcenia.
„Bardzo często, wraz z kolegą, robiłem 30 kilometrów, aby dotrzeć do jeziora, nad którym cumował nasz jacht. A ponieważ mieliśmy tylko jeden rower, zmienialiśmy się co kilometr. Jeden biegł – drugi jechał, na zmianę. Kondycję miałem wówczas znakomitą.” - wspominał po latach.
Pod żaglami Zawiszy
Wyniesiona z harcerstwa fascynacja żaglami zaważyła na pierwszym życiowym wyborze Janusza Grodzickiego. W roku 1931 rozpoczął naukę na Wydziale Nawigacyjnym Państwowej Szkoły Morskiej w Gdyni. Rejs kandydacki odbył na Darze Pomorza, który udał się wówczas do Ameryki Południowej.
Zaraz potem Grodzicki przerwał naukę w pierwszej polskiej uczelni morskiej („wyjazd z domu był jednak dla mnie za dużym przeżyciem” - śmiał się później), aby zdać maturę. Po niej studiował w Szkole Głównej Handlowej w Warszawie, gdzie w 1936 roku obronił pracę magisterską z ekonomii, a następnie rozpoczął studia doktoranckie.
Nie zapomniał o morzu. Zanim wybuchła druga wojna światowa zdążył jeszcze nabrać sporej praktyki morskiej. I to pod okiem nie byle kogo, tylko samego gen. Mariusza Zaruskiego na Zawiszy Czarnym. W końcu został nawet jego zastępcą.
Grodzicki przez całe życie darzył generała wielkim szacunkiem. Gdzie tylko mógł i w każdy możliwy sposób starał się rozsławiać imię swojego legendarnego dowódcy.
„Pasował do harcerskiej braci wspaniale. Już na emeryturze, ale duchem wciąż młody, dawał nam przykład harcerskiej współpracy, koleżeńskości, solidności w pracy, odpowiedzialności i pogodnego patrzenia na świat. Na Zawiszy Czarnym mesa oficerska nie była duża, ale parę wolnych miejsc przy posiłkach zajętych było zawsze – na żądanie generała – przez harcerzy, członków załogi.
Gdy był na to czas, a zwłaszcza w portach, generał lubił przy kawie – podkręcając wąsa – opowiadać o swoich morskich przeżyciach. Nie ukrywał tego, że dopiero wśród harcerzy-żeglarzy czuje się naprawdę tak, jak zawsze sobie przedtem marzył – propagatorem morza i spraw morskich. Że w nas, harcerzach karnych i chętnych, widział przyszłych ludzi morza. Nie zawodowych marynarzy, lecz pracowników morza z miłości, a nie z konieczności czy przymusu.” - charakteryzował Zaruskiego.
To wszystko, a także praktyka odbyta na polskim statku Wiła pozwoliły mu, tuż przed wybuchem drugiej wojny światowej, na eksternistyczne ukończenie Państwowej Szkoły Morskiej w Gdyni. Miał w tym swój cel.
„W moich planach życiowych miałem łączyć studia w Szkole Głównej Handlowej w Warszawie z dyplomem kapitana żeglugi wielkiej, aby móc z czasem założyć własną firmę okrętową. Wojna zmieniła moje plany i chociaż nie pracowałem w swojej firmie – pracowałem w swoim fachu.” - wyjaśnił we wspomnieniach.
Japoński Schindler
W latach 1936-37 Janusz Grodzicki odbył służbę w Szkole Podchorążych Rezerwy Artylerii we Włodzimierzu Wołyńskim (mało kto wie, że był także pilotem szybowcowym!). Zaważyło to na jego dalszych, wojennych już, losach.
We wrześniu 1939 roku wziął udział w obronie Polski jako podchorąży artylerii, dowódca plutonu. Przeszedł cały szlak bojowy 30 Poleskiego Pułku Artylerii Lekkiej operującego w składzie Armii „Łódź”. Bił się nad Wartą, został ranny w obronie Modlina. Do końca życia nosił w ramieniu niemiecką kulę. Postawą w walce zasłużył nie tylko na awans na podporucznika, ale także na Krzyż Walecznych i Virtuti Militari.
Po kapitulacji znalazł się w obozie jenieckim w Działdowie. Po zwolnieniu, w końcu października 1939 roku, postanowił wydostać się z terenów okupowanych do Anglii, aby tam kontynuować walkę. Droga okazała się bardzo długa. Wiodła... dookoła świata. Grodzicki pod zmienionym nazwiskiem, zaopatrzony w japońską wizę, przez Moskwę i Syberię dotarł koleją transsyberyjską do Władywostoku.
Tak opisywał swoją podróż przez Związek Radziecki: „Na stacjach, zanim służba kolejowa zdążyła ich odpędzić, biegły do nas istoty ludzkie poowijane w łachmany, szmaty i błagalnie szeptały słowa marzeń głodnych dni i nocy: „Chleba!”
(…) Pewnego dnia skończyło się wreszcie to wszystko. Po szczegółowych rewizjach, oglądaniu dokumentów, przeglądaniu wszystkich papierów i notatek z sercem mocno bijącym, pod bystrym spojrzeniem funkcjonariusza NKWD, wszedłem spokojnym krokiem po trapie na statek, na którym powiewała bandera japońska. Gdy następnego dnia znaleźliśmy się poza wodami terytorialnymi, uspokoiłem się całkowicie, podobnie zresztą jak i wszyscy pozostali.”
Statkiem z Władywostoku Grodzicki popłynął do Japonii. A potem przez Pacyfik do Kanady, którą znowu musiał przejechać pociągiem. Następnie, jeszcze raz, przesiadł się na statek, by w czerwcu 1941 roku, wylądować w Londynie.
- Poprzedni artykuł
- Następny artykuł »»