
Prof. Henryk Ćwikliński
(© Robert Kwiatek)
W manifestacji planują wziąć udział polscy stoczniowcy reprezentujący Sekcję Krajową Przemysłu Okrętowego NSZZ "Solidarność".
- Spotykają się nie tylko pracownicy branży okrętowej w Europie, ale też koledzy z branży metalowej i przemysłu ciężkiego - mówi Dariusz Adamski, szef Solidarności w Stoczni Gdynia. - Postulat jest jeden, ale zasadniczy. Jeżeli Unia Europejska chce utrzymać swoją niezależność gospodarczą, Komisja Europejska powinna poluzować przepisy dotyczące ochrony konkurencji. Utrzymywanie takiego gorsetu w dobie kryzysu jest nieracjonalne i prowadzi do likwidacji branży stoczniowej. To działanie na korzyść konkurencji z Chin i Korei. Za chwilę będziemy żyli w Europie przepasanej wstęgą z napisem "made in China".
Europejscy stoczniowcy domagają się zniesienia ograniczeń dla przemysłu stoczniowego. Swoje postulaty przedstawią na specjalnie zwołanej konferencji.
- Konieczne jest powołanie europejskiego systemu gwarancji na finansowanie budowy statków - dodaje Adamski. - Nie można się sztywno trzymać nieżyciowych dyrektyw.
Stoczniowcy uważają, że polityka Unii Europejskiej doprowadziła do degradacji branży. Wiele europejskich stoczni już ogłosiło upadłość lub jest na skraju bankructwa. W takiej sytuacji są stocznie w Gdyni i Szczecinie. Za nadmierną pomoc publiczną produkcja została wstrzymana, a majątek wystawiony na sprzedaż. Rządowi nie udało się jednak pozyskać inwestorów. W najbliższych tygodniach resort skarbu podejmie jeszcze jedną próbę sprzedaży.
Zgodnie z decyzją Komisji Europejskiej, przetarg ma być nieograniczony. Majątek będzie mogła nabyć dowolna firma, która zaoferuje najwyższą cenę. Jeśli do końca roku nie uda się znaleźć nabywców na majątek stoczniowy zakładu, zostaną one postawione w stan upadłości i sprzedane przez syndyka jako masa upadłości.
Rozmowa z prof. Henrykiem Ćwiklińskim, ekonomistą z Uniwersytetu Gdańskiego
Stocznie czekają na inwestora. Stoczniowcy liczą, że kupi je duża firma z branży i będzie kontynuować budowę statków. Pana zdaniem, to realny scenariusz czy raczej stoczniowcy powinni się pogodzić z tym, że statków nie będą budować?
To dobre pytanie. Ostatnio studenci zapytali mnie, co zrobić ze stoczniami. Odpowiedziałem im pytaniem: A jeżeli można byłoby je sprzedać za 10 złotych, to sprzedawać? Odpowiedzieli: Tak, ale co dalej?
Więcej pytań niż odpowiedzi. Według Pana, co będzie dalej?
Niestety, czarno to widzę. W tej chwili, przy tak trudnej sytuacji na rynku stoczniowym i morskim, spadającej liczbie zamówień na statki, lecących w dół stawkach frachtowych, nie spodziewam się, żeby jakiś duży inwestor wyłożył pieniądze na przejęcie większości majątku przynajmniej jednej ze stoczni i zadeklarował, że będzie budował statki. Mówię to z niekłamaną przykrością i smutkiem, ale zapewne będziemy mieli do czynienia z upadłością i sprzedażą stoczni przez syndyka w kawałkach.
Europejskie stocznie nie wytrzymują konkurencji z Azją. Może trzeba się w końcu pogodzić z faktem, że ta branża nie ma przyszłości i mówiąc wprost, stocznie należałoby "zaorać"?
Daleki jestem od tak radykalnych posunięć. Chude lata nie będą trwały wiecznie. Zdecydowanie kiedyś powrócą zamówienia i przemysł stoczniowcy wyjdzie z marazmu. Z drugiej strony, nie można przecież czekać, ponieważ nie ma to sensu. Trzeba stocznie sprzedać nawet w częściach. Nie jest to moja rada, ale brutalna rzeczywistość. Z tego co wiem, kilka krajowych firm interesuje się stoczniowym majątkiem. ISD Polska ma na przykład na oku suchy dok w Gdyni i po ożywieniu w branży mogłaby zarabiać, budując statki. Inne firmy mogłyby kupić pozostałe mniejsze części stoczni i zacząć działalność produkcyjną. Niekoniecznie statków, bo do powrotu do ich budowy na taką skalę jak kilka czy kilkanaście lat temu nie ma szans. Ale w stoczniach i ludziach w nich pracujących drzemie zbyt duży potencjał, żeby go całkowicie likwidować. Trzeba pozwolić na produkcję czegokolwiek na tym majątku.
Kto jest winny obecnej tragicznej sytuacji?
Zdecydowanie poprzednie ekipy rządowe. Ten rząd oczywiście także popełnia błędy, ale przynajmniej zdecydował się na zrobienie czegokolwiek w trudnych czasach. Przez minione lata koniunktury nie zrobiono natomiast nic. A przecież sami stoczniowcy domagali się prywatyzacji, zdając sobie sprawę, że pod państwowymi skrzydłami za długo nie pociągną.
Jacek Klein{jathumbnail off}
