Jak wiadomo, ten leczony trwa całe siedem dni, nieleczony zaś tylko tydzień — czyli różnica między nimi jest wręcz kolosalna. Naprawdę trudno uciec od skojarzenia, że mniej więcej tyle odróżnia katarski prywatny fundusz Stichting Particulier Fonds Greenrights — który tak zawiódł polski rząd i stoczniowców — od Qatar Investment Authority.
Niezależnie od tego, jak rozgrywka o stocznie w Gdyni i Szczecinie się skończy — w historii III Rzeczypospolitej zapisze się jako bolesne zderzenie naiwnego chciejstwa polityków z twardymi realiami biznesowymi. Kiedy klasa polityczna we własnym gronie podejmuje nawet ważne decyzje dotyczące przyszłości gospodarki, kieruje się jednak zupełnie inną logiką. Na przykład w Unii Europejskiej bezwzględnie obowiązuje zasada, że nie może być przegranych. Świetnym przykładem była niedawna batalia klimatyczna, w której Polsce udało się uzyskać rozłożenie w czasie ponoszenia ogromnych kosztów ograniczenia emisji gazów cieplarnianych. Gdy dokument ma rangę ogólnikowych konkluzji szczytu Rady Europejskiej, wszystko można w nim przeredagować, tu trochę nagiąć, tu trochę ustąpić — i można obwieszczać papierowy sukces. Tymczasem biznes posługuje się logiką zero-jedynkową — pieniądze za stocznie do północy albo wpłynęły na konto, albo nie…
Dlatego można zrozumieć, że premier Donald Tusk i minister skarbu Aleksander Grad jako ostatnią tratwę ratunkową, przynajmniej w Katarze, postrzegają tamtejszą agendę rządową. Uczepili się nadziei, że jej będzie łatwiej zrozumieć polską stoczniową biedę i może zorganizować pieniądze, których w niepewnym przedsięwzięciu nie chciał ulokować podmiot prywatny. Byłoby to powtórzenie przywołanego modelu unijnego — klasa polityczna załatwiłaby między sobą porozumienie gospodarcze w oderwaniu od twardych realiów biznes.
Jacek Zalewski{jathumbnail off}
Stocznie, Statki
Katar leczony i nieleczony
19 sierpnia 2009 |
Źródło:
