
- Majątek stoczni został podzielony na funkcjonalne pakiety, które inwestorzy będą mogli nabywać zarówno oddzielnie, jak i wszystkie razem, chociaż poszczególne pakiety nie mogą stanowić zorganizowanej części przedsiębiorstwa - wyjaśnia Wojciech Dąbrowski, prezes Agencji Rozwoju Przemysłu SA, która odpowiada za sprzedaż stoczni.
Stoczniowcy są zaskoczeni podziałem zakładu na aż tyle części. Ich zdaniem, może to uniemożliwić kontynuowanie produkcji stoczniowej.
- Majątek nie został podzielony na podstawie funkcjonalności, ale na zasadzie geodezyjnego wyznaczenia działek - twierdzi Dariusz Adamski, przewodniczący stoczniowej Solidarności. - Nie gwarantuje to zachowania ciągu technologicznego do budowy statków. Wcześniej mówiło się, że stocznia powinna zostać podzielona na trzy-cztery części, a nie licząc udziałów w spółkach zależnych i ośrodka wypoczynkowego, takich kawałków jest ponad 20.
Inwestorzy będą mogli kupić osobno każdy z dwóch doków, hale i tereny, na których prefabrykowane są kadłuby i wyposażenie statków. Osobno pod młotek pójdą budynki biurowe, magazynowe i parkingi. Co ciekawe, w osobnym przetargu wystawiona zostanie droga dla transportu ciężkiego, łącząca obie bramy stoczni.
- Takich nielogiczności jest więcej - dodaje Adamski. - Można wyobrazić sobie, że ktoś kupi halę, ale nie będzie miał dostępu do prądu, gazu czy będzie musiał płacić myto za korzystanie z drogi.
Zdaniem stoczniowców, jedyną szansą na produkcję statków jest inwestor, który zdecyduje się na kupno kilku pakietów majątku składających się na ciąg produkcyjny.
- Problem w tym, czy się pojawi. Na razie się na to nie zanosi. Od dawna mamy zapewnienia, że są chętni, ale jakoś ich nie widać - mówi Adamski.
- Wtedy będzie klops. Zawsze byłem przeciwnikiem dzielenia stoczni. Całe szczęście, że doki, wraz z otoczeniem, są w tych samych pakietach - podkreśla Jan Gumiński, przewodniczący Wolnego Związku Zawodowego Pracowników Gospodarki Morskiej w Stoczni Gdynia.
- Majątek stoczni jest bardzo atrakcyjny, dlatego jestem przekonany, że zainteresują się nim potencjalni inwestorzy, którzy stworzą nowe miejsca pracy dla byłych pracowników stoczni - twierdzi z kolei prezes ARP.
Aby wystartować w przetargach, zainteresowane firmy muszą wpłacić wadium w wysokości 10 proc. wartości obiektów i działek. Oprócz majątku produkcyjnego, do kupienia będą udziały w ośmiu spółkach zależnych, ośrodek wypoczynkowy w Stężycy oraz prawa autorskie do projektów statków.
Inwestorzy mogą składać oferty przez internet. Przetargi są nieograniczone i może do nich przystąpić dowolna firma, także spoza branży. Wygra ta, która zaproponuje najwyższą cenę. Przetargi zostaną rozstrzygnięte 13 i 14 maja. Jeśli nie zakończą się powodzeniem, majątek będzie wystawiony na aukcję. Jeżeli i wówczas nie znajdą się nabywcy, majątek zostanie przejęty przez syndyka.
Sporą część terenów stoczniowych może jednak przejąć gdyński port.
- Port jest zainteresowany zakupem niektórych terenów stoczni - stwierdził niedawno Janusz Jarosiński, prezes Zarządu Morskiego Portu Gdynia.
Jest to szansa na powiększenie obszaru portu. ZMPG ma ustawowe prawo pierwokupu terenów stoczniowych znajdujących się na terenach administracyjnych portu. Wg Jarosińskiego, gdyby port kupił te tereny, przez 10 lat mogłaby być tam kontynuowana produkcja stoczniowa.
- To byłoby dobre rozwiązanie, ale port nie kupi terenów dla własnego widzimisię - zaznacza Adamski. - Musiałby znaleźć dzierżawców, którzy mogliby produkować statki.
W stoczni tymczasem kontynuowane są zwolnienia. Z pracy odeszło już ponad 70 pracowników. Dzisiaj 403 osoby dostaną świadectwa pracy. Za dwa tygodnie ze stoczni odejdzie kolejnych 210 pracowników. W sumie pracę straci do końca maja cała załoga - 5,2 tys. osób.
Tomasz Misiak, współwłaściciel firmy Work Service, nie jest już senatorem Platformy Obywatelskiej.
Zrezygnował z członkostwa w partii i klubie parlamentarnym. Gdyby nie odszedł, zostałby usunięty. Tego chciał premier Donald Tusk. - Naruszenie przez senatora standardów etycznych "było ewidentne" - stwierdził.
Misiak, zasiadając w senackiej komisji gospodarki, pracował nad specustawą stoczniową, zakładającą program szkoleń i poszukiwania pracy dla 8 tysięcy stoczniowców w Gdyni i Szczecinie.
Tymczasem kilka miesięcy po wejściu w życie ustawy firma Work Service zdobyła kontrakt - wart 50 mln zł - na świadczenie usług doradczych dla zwalnianych stoczniowców.
Firmę Work Service wybrała Agencja Rozwoju Przemysłu bez przetargu, z wolnej ręki, choć wcześniej ogłosiła przetarg. Sam Misiak tłumaczy, że nie złamał prawa, nie miał wpływu na kształt stoczniowej ustawy, a tym bardziej na wybór przez ARP firmy, która kontrakt otrzymała.
Wyjaśnień, w jaki sposób firma Work Service zdobyła kontrakt, domagają się stoczniowcy.
- Prawdziwym problemem nie jest senator Misiak i jego firma, gdyż to Agencja Rozwoju Przemysłu przyznała jej realizację programu monitorowanych zwolnień. Istotą problemu jest to, jakimi kryteriami kierowała się ARP, przyznając ten kontrakt - uważa Marek Lewandowski, rzecznik Solidarności Stoczni Gdynia SA.
Związkowcy twierdzą, że były korzystniejsze oferty, a 7 lat prowadzonej przez ARP restrukturyzacji stoczni przyniosło dramatyczny skutek.
- To dzisiaj ARP wprowadza w życie specustawę i przeprowadza za pośrednictwem Work Service program zwolnień monitorowanych. Dlatego tzw. sprawa senatora Misiaka nie może zakończyć się na senatorze Misiaku - dodaje Lewandowski.
Dopiero dzisiaj na terenie Stoczni Gdynia ma zostać otwarty punkt konsultacyjny firmy Work Service, w którym stoczniowcy będą mogli przystąpić do programu szkoleń.
- Na razie sensownego programu szkoleń pracownikom nie zaprezentowano - podkreśla Dariusz Adamski, szef Solidarności.
Jacek Klein {jathumbnail off}