
60-metrowa barka, która 2 tygodnie temu po sztormie w Łebie utknęła na mieliźnie.
(Fot. Edyta Litwiniuk)
Blisko 60-metrowa barka na łebskiej plaży leżała ponad 2 tygodnie. Łodzi, ze względu na rozmiary, nie wpuścił do portu w Łebie jego kapitan, który twierdził, że barka jest za długa i że mogłaby narobić w kanale portowym szkód podczas sztormu. Armator barki zarzucał wtedy kapitanowi, że zabrakło jego dobrej woli.
– Wiedzieliśmy, że nie możemy wejść do tego portu, ale to były szczególne okoliczności. Przewidywaliśmy, że może stać się to, co się z barką stało. Przepisy mówią o długości barki, a nie jej zdolnościach manewrowych i jasno określają, że w przypadku dłuższych jednostek decyduje kapitan portu – mówił wtedy Andrzej Kobylarz z KWM Energia.
Barkę zacumowano na morzu, a do portu wszedł tylko jej pchacz wraz z załogą. Sztorm jednak zerwał cumę i barka wylądowała na plaży. Od tamtej pory trwały próby jej wydobycia.
Barka najpierw była odkopywana i spychana ku morzu przez koparkę i dwa spychacze. Kiedy była już blisko, próbował ją wyciągnąć na wodę holownik Halny. Pomagał mu sprowadzony na pomoc z drugi holownik Sling 2. Oba statki przez długi czas nie mogły poradzić sobie z wyciągnięciem barki. Albo były zbyt duże fale, albo wiał zbyt silny wiatr. Wczoraj w końcu się udało.
– Próbowaliśmy ją wyciągnąć przez kilka ostatnich dni. Nie było łatwo. Przy brzegu jest bardzo płytko. Musieliśmy uważać, żeby nie zostać na piachu razem z barką – mówi Adam Zieman, szyper Slinga 2, i przyznaje, że przez blisko dwie godziny oba holowniki pracowały pełną parą.
– Udało się dopiero ok. 13. Wtedy przejęliśmy hol i obraliśmy kurs na Gdańsk – relacjonuje szyper.
Nie wiadomo na razie, ile kosztowało armatora wyciągnięcie barki.
– W tej chwili nie jestem w stanie tego oszacować. Musimy po prostu siąść i policzyć – mówi Andrzej Kobylarz z KWM Energia.
Edyta Litwiniuk
{jathumbnail off}
