Police. Policzanin Aleksander Doba znów płynie kajakiem przez Atlantyk. Tym razem chce pokonać go na północy: wyruszyć z Portugalii i dotrzeć do Stanów Zjednoczonych. Ta trasa jest trzykrotnie dłuższa od poprzedniej.
- Nie mam skłonności samobójczych - mówi Aleksander Doba. - Pora roku i trasa zostały wybrane tak, abym dopłynął do celu. Mam tylko prośbę do mieszkańców Polic: jeśli spotkacie moją żonę, postarajcie się jej niepotrzebnie nie stresować. Ja jestem optymistą, wy też bądźcie.
Wczoraj przed Miejskim Ośrodkiem Kultury w Policach uroczyście pożegnano podróżnika, który wraz ze swoim kajakiem ma lądem dotrzeć do Portugalii. Planuje wypłynąć z Lizbony. Pierwotnie miało się to stać 26 września, ale już wiadomo, że będzie niewielkie opóźnienie z powodu niesprzyjającej pogody. Prawdopodobnie rejs zacznie się 1 października.
- To, w czym siedzę, nazywa się kokpit - opisuje swój kajak Aleksander Doba. - Opinam się jeszcze takim fartuchem, żeby woda się nie wlewała do środka. Mam specjalne, przedłużone wiosło, aby pióra sięgały do wody. A pod pokładem dwa zapasowe, bo to przecież mój jedyny napęd. Mam zamiar wystartować z Lizbony i mniej więcej po 120 dniach dopłynąć na Florydę. Będę celował w Cape Canaveral. Niektórzy zwracali mi uwagę, że to okres największych sztormów. Ale według naszych szacunków, gdy dopłynę w te rejony, one już się powinny skończyć. Harmonogram ustalaliśmy razem z Andrzejem Armińskim, w którego stoczni został zaprojektowany i zbudowany ten kajak. On będzie koordynował wyprawę tak, abym płynął bezpiecznie.
Kajak Aleksandra Doby to ta sama jednostka, w której pokonał Atlantyk trasą z Afryki do Brazylii. Po tamtej wyprawie wymagał remontu, bo podróżnik został napadnięty, a bandyci nie tylko go obrabowali, ale również narobili sporo zniszczeń. Kajak został też przy okazji nieco przebudowany - okazało się na przykład, że górny pałąk, który miał stawiać łódź w prawidłowej pozycji po wywrotce, przeszkadza wioślarzowi, więc konstruktorzy pozostawili tylko jego przednią część.
Poprzedni rejs trwał 99 dni. W linii prostej kajakarz miał do pokonania około 3100 km, w rzeczywistości przepłynął o ponad 2000 km więcej. Teraz trasa wyprawy ma być jeszcze dłuższa - około 8500 km w optymistycznej wersji.
Jarosław Spirydowicz