Miasto z morza i marzeń, najpiękniejsza córa II Rzeczypospolitej, polskie okno na świat – tak przed wojną określano Gdynię. Początki tego miasta i jego budowę otacza legenda, która niewiele ma wspólnego z rzeczywistością. W najbliższą niedzielę (10 lutego) Gdynia obchodzi 87 rocznicę uzyskania praw miejskich.
Powstanie Gdyni jawiło się współczesnym jako coś zdumiewającego. Oto z, liczącej na początku lat dwudziestych ubiegłego stulecia nieco ponad tysiąc mieszkańców, miejscowości letniskowej, w zaledwie kilkanaście lat, rozwinęło się miasto zamieszkałe przez 120 tysięcy ludzi. Zaś tutejszy port, wybudowany praktycznie od zera, stał się w tym czasie największym portem na Bałtyku.
Nic zatem dziwnego, że ten niezwykle dynamiczny rozwój, bezprecedensowy w historii Polski, fascynował społeczeństwo II Rzeczypospolitej. Powoli kształtował się wizerunek niezwykłego miasta wielkich możliwości, polskiego Klondike zbudowanego przez rzutkich, przedsiębiorczych pionierów. Gdynia przedstawiana była jako prawdziwa Ziemia Obiecana dla wszystkich, którzy mają odwagę marzyć i marzenia te relizować.
Mit ten przetrwał obie okupacje, tę wojenną, niemiecką i tę powojenną, radziecką. Dzisiaj stał się składową tożsamości Gdyni, do której chętnie odwołują się zarówno jej współcześni mieszkańcy, jak i włodarze. I słusznie, bo budowa tego miasta była niewątpliwym sukcesem przedwojennej Polski. Jednak, choć w legendzie o Gdyni jest sporo prawdy, nie jest to cała prawda.
Wybitny polski historyk prof. Roman Wapiński tak o tym pisał: „Dla jednych jest to (przedwojenne dzieje Gdyni – red.) ciągle okres walki o chleb i pracę, zmagań strajkowych i życia na pograniczu absolutnej nędzy. Innym dzieje Gdyni tego okresu kojarzą się niemal wyłącznie z pionierskim etapem dziejów Polski na morzu. Dla jednych symbolem Gdyni międzywojennej są dzielnice nędzy, dla drugich nowoczesne baseny portowe i m/s Batory. Dwie wizje i dwa mity Gdyni, i jedne, i drugie warte są uwagi nie tylko historyka”.
Port kontra miasto
Współczesna Gdynia, choć pozbawiona typowej starówki, uchodzi za miasto piękne. Otwarte na morze, pełne bulwarów, nowoczesnych budynków i urokliwych willi. Odwiedzającym je turystom wydaje się, że jest to wynik planowego, przemyślanego działania. Kiedy zaś dowiadują się, że miasto zostało założone i zbudowane przez Polaków pękają z dumy. Gdynia staje się naocznym dowodem potwierdzającym, że „Polak potrafi” i że w zakresie realizacji wielkich inwestycji nie ustępujemy innym nacjom.
Niestety, prawda jest bardziej skomplikowana, a dla niektórych nawet rozczarowująca. Otóż miasto Gdynia rozwinęlo się na zapleczu portu. Port był najważniejszy, miasto powstało niejako „przy okazji”. Na dodatek, bez większego składu i ładu.
Nie znaczy to oczywiście, że planów rozwoju miasta w ogóle nie było. Były. Ale praktycznie żaden z nich nie został do końca zrealizowany. Za każdym razem, kiedy taki projekt powstawał, niedługo potem trzeba go było zmieniać, dostosowując do potrzeb portu. I choć np. początkowo funkcje letniskowe miało spelniać całe miasto, ostatecznie zredukowano je tylko do niektórych dzielnic, np. Orłowa.
Dyskusje co do architektonicznego kształtu Gdyni trwały zresztą przez cały okres dwudziestolecia międzywojennego, a czasami odżywają nawet dzisiaj. Redakcja opiniotwórczego pisma architektów „Architektura i Budownictwo” cały numer 5 z roku 1936 poświęciła problemom gdyńskiej sztuki architektonicznej. Nie tylko na jej łamach kształt miasta poddawano druzgocącej krytyce. Główną ulicę Gdyni, słynną Świętojańską, nazywano wtedy „okropnym dwukilometrowym wężem”, składającym się z "poprzystawianych do siebie skrzyń z dziurami do okien”. Całe miasto zaś „koszarami mieszkalnymi”.
- Poprzedni artykuł
- Następny artykuł »»