- Czy jednak nie jest tak, że POZŻ chwali się cudzymi sukcesami? Przecież nie byliście organizatorami Bitwy o Gotland, tak jak zresztą i wielu innych wydarzeń, a pomimo tego mówi pan o tym, jakby to była zasługa związku.
- To nie tak. W wielu wydarzeniach bierzemy udział, bo nas o to proszą. W niektórych partycypujemy, czy to w kosztach, czy w wysiłku organizacyjnym. Inne nagłaśniamy. Śmiem twierdzić, że bez tego wysiłku, o części wydarzeń w ogóle nikt by nie słyszał, również o Bitwie o Gotland.
- Za chwilę Zbigniew Gutkowski wystartuje w Vendée Globe, co będzie wydarzeniem historycznym dla polskiego żeglarstwa. Już się tym chwalicie.
- Każdy żeglarz z naszego okręgu odnoszący sukcesy, jest dla nas powodem do dumy. Oczywiście nie możemy powiedzieć, że Gutkowski płynie w regatach dzięki nam. Jednak możemy powiedzieć, że z nim współpracujemy i to on zwrócił się do nas z prośbą o podjęcie takiej współpracy. Wyłożyliśmy też na to przedsięwzięcie pewne pieniądze, choć w porównaniu z innymi wielkimi sponsorami Gutkowskiego, to nie jest duży wkład. Wiem też, że pomoc Okręgu, w momencie kiedy została udzielona, była dla niego bardzo ważna. W tej sytuacji nie widzę powodu, aby nie chwalić się jego udziałem w Vendée Globe i podkreślać naszego wsparcia. Zresztą cały projekt, w którym bierze udział Zbyszek Gutkowski obejmuje wiele działań okołożeglarskich, prospołecznych według wymogów sponsora tytularnego - firmy Energa. I tu jest dobre miejsce dla nas i naszych młodzieżowych klubów, we wsparciu dla teamu Gutka, by zapisy umowy dobrze wypełnić z korzyścią dla jego potencjalnych następców.
- Od pierwszego momentu swojej prezesury podkreśla pan, że ważne jest dla pana całe Pomorze, a nie tylko Gdynia. To dlaczego dołożyliście się finansowo do rozprowadzenia po wszystkich gdyńskich szkołach podstawowych i gimnazjalnych książki Miry Urbaniak „Gdynia. Żeglarska stolica Polski”?
- Nie widzę sprzeczności. Fakty są takie – w Gdyni jest najwięcej klubów, najwięcej imprez żeglarskich i żeglarze stąd odnoszą największe sukcesy sportowe na Pomorzu. To, że staram się dowartościować inne miejsca w regionie nie znaczy, że będę teraz specjalnie umniejszał rolę Gdyni. Co do samej książki. To nie jest tak, że myśmy dofinansowali tylko samą publikację. Pani Mira jeździ do szkół i opowiada o żeglarstwie. To cały program edukacyjny realizowany wspólnie z Gdynią. Jeśli inne miasta wyjdą z podobną inicjatywą, przyjmiemy to z radością. Uchylę nieco rąbka tajemnicy i powiem, że sami również opracowujemy projekt wydawnictwa, które pokazywałoby żeglarstwo na całym Pomorzu. W ogóle jestem zdania, że zamiast pucharów w kolejnych regatach, powinno się rozdawać książki. Szczególnie historyczne. To buduje tożsamość, bo drzewo bez korzeni nie rośnie.
- Wracając na wodę... W sezonie mamy, tylko na samej Zatoce Gdańskiej, kilkadziesiąt różnego rodzaju i rangi imprez żeglarskich. Większość z nich nie wzbudzi nigdy większego zainteresowania. Nie uważa pan, że trzeba by jakoś to uporządkować? Wybrać kilka i te przede wszystkim promować?
- W żeglarstwie jest wiele klas i wiele imprez różnej rangi. Do tego dochodzą wydarzenia klubowe o charakterze rekreacyjnym. W tym sensie „rozdrobnienie” żeglarstwa wynika po prostu z jego natury. Do tego dochodzą działania poszczególnych miast, gmin i marin. Z drugiej jednak strony ma pan rację, że niektóre imprezy zasługują na większą uwagę mediów i społeczeństwa niż inne. Myślimy o tym, aby to jakoś uporządkować. Do tego jednak potrzeba czasu i rozmów z zainteresowanymi. Tego nie można zrobić na łapu capu.
- A co z młodzieżą?
- Mówiłem już, że sytuacja finansowa POZŻ pozwala związkowi na spokojne funkcjonowanie. Ale niestety nie pozwala na większe zaangażowanie się we wsparcie młodzieży. To jedno z najważniejszych zadań, jakie przed nami stoją – znalezienie sponsorów. Środki, które otrzymujemy z Pomorskiej Federacji Sportu nie są w pełni wystarczające. Mieliśmy w tym sezonie taką sytuację, że na pewne mistrzostwa, które odbywały się na Dominikanie, zakwalifikowało się od nas 6 młodych ludzi. Ale rodziców trzech z nich nie było stać na sfinansowanie wyjazdu. W efekcie pojechali kolejni na liście, słabsi. To bardzo groźne sytuacje, do których nie wolno dopuszczać. Dla mnie, niezrozumiałą specyfiką żeglarstwa jest fakt, że to głównie rodzice finansują swoje dzieci. Wyklucza to biedniejszych, choćby byli zdolniejsi. Oczywiście jest to wygodne dla związku, ale to droga donikąd. Proszę też zwrócić uwagę, że szkolenie młodzieży w zasadzie urywa się na optimistach. Kiedy dzieciaki wyrastają z tej klasy, nie bardzo wiadomo co z nimi zrobić – starsze wiekowo klasy są już znacznie mniej liczne, w niektórych przypadkach mówimy niemal o pojedynczych przypadkach. To nienormalna sytuacja, którą trzeba zmienić.