Inne

Płynąc Nogatem minęliśmy po drodze ujście Kanału Jagiellońskiego prowadzącego do Elbląga. Kanał ten, wybudowany w 1483 roku, jest najstarszą tego typu konstrukcją hydrotechniczną w Polsce. Ale najbardziej charakterystyczną cechą Nogatu są położone na nim śluzy. Mijaliśmy po kolei śluzy Michałowo, Rakowiec, Szonowo i Białą Górę. Takie nagromadzenie tego rodzaju obiektów wynika ze znaczenia, jakie miał Nogat w historii Wisły. W dawnych czasach był jednym z głównych ramion delty największej polskiej rzeki. W połowie XVI wieku około 87 proc. wód wiślanych spływało właśnie Nogatem. Potem proporcje zostały odwrócone i obecnie płynie nim zaledwie 3 proc. wód Wisły. Śluzy na tej rzece powstały na przełomie XIX i XX wieku. Miały umożliwić ruch statków do 400 ton nośności, 55 m długości, 8 m szerokości i zanurzeniu 1,6 m. Do czasów współczesnych zachowały oryginalną konstrukcję i zasady działania, łącznie z ręczną obsługą.

Dzięki śluzom, płynąc Nogatem w stronę Wisły, podnosiliśmy się do góry aż o 7,5 m. Śluzy otwierane są w określonych godzinach i płaci się za ich przejście (nas kosztowało to ok. 6 zł). Zwykle nie ma problemu z ich pokonaniem. Zdarza się jednak, że nawet kilkuminutowe spóźnienie powoduje, że ich obsługa odmawia otwarcia obiektu i trzeba czekać do rana. Tak się stało w Szonowie. Drugą noc rejsu pętlą żuławską musieliśmy spędzić przycumowani do rosnących przy brzegu niedaleko śluzy drzew. Skiper, urodzony optymista i zapalony wędkarz, jednak nie narzekał. Takie biwakowanie to jego ulubiony sposób na nocleg.

- To przyzwyczajenie wyniesione z żeglugi na Wiśle, gdzie z braku marin, trzeba tak nocować niejeden raz - wyjaśnił. - Uważam zresztą, że zapewnienie, również na pętli żuławskiej, możliwości biwakowania na łonie natury jest tak samo ważne, jak budowa sieci marin.

Dzień trzeci: Szonowo-Tczew

Trzeciego dnia żeglugi obudziliśmy się pośród rechotu żab, ale szybko, korzystając z okazji, że śluza była otwarta, odbiliśmy od brzegu. Odcinek do następnej śluzy, w Białej Górze, zaskoczył nas ilością jednostek pływających. Spotkaliśmy tutaj aż dwa jachty (sic!) i jedną barkę zmierzające do Malborka. To niewątpliwie najbardziej „ludny” z dotąd oglądanych kawałków delty Wisły. Po przejściu śluzy w Białej Górze wpłynęliśmy na Wisłę, gdzie sytuacja wróciła do normy, czyli totalnej pustki dookoła.

Najpierw popłynęliśmy w górę Wisły do Gniewa, tam zawróciliśmy, aby już z prądem rzeki, udać się do Tczewa. To była już inna żegluga. Pływanie po Wiśle wymaga pewnego doświadczenia. Na szczęście na pokładzie mamy zaprawionego w tym skipera. Białas jest zafascynowany Wisłą. Z wykształcenia geodeta i kartograf marzy o wyrysowaniu jej dokładnej mapy. Wyznaczył już nawet kilkadziesiąt niebezpiecznych punktów, które chciałby na niej umieścić.

Bartek Białas czuwał cały czas na pokładzie, patrząc na mapę, w GPS-a, czytając wodę i umieszczone na brzegach znaki. Okazuje się, że po Wiśle pływać trzeba zygzakiem, od jednego znaku do drugiego. Na szczęście jacht ze swoim niewielkim zanurzeniem, a także z urządzeniem do odczytywania głębokości, umieszczonym przy kole sterowym, nadaje się do takiej żeglugi doskonale. Ale i tak chwila nieuwagi może się skończyć utknięciem na mieliźnie.

Kiedy dopływamy do Gniewa, już z daleka widać górujący nad miastem i rzeką, potężny zamek. Twierdza przez kilka wieków miała strategiczne znaczenie. Kto trzymał w garści Gniew, panował nad żeglugą wiślaną. Najlepszym tego przykładem była wojna trzynastoletnia z Krzyżakami (1454-1466). Zdobycie przez wojska polskie, pozostającego w rękach zakonnych zamku, przesądziło o przegranej rycerzy spod znaku czarnego krzyża w całej wojnie.

Kiedyś Wisłą płynęły całe konwoje statków, w czasie wspomnianej wojny trzynastoletniej liczyły one nawet po 150 jednostek! Teraz z rzadka tylko przemykają po niej barki ze żwirem. Nieuregulowana do tej pory królowa polskich rzek ma dzisiaj opinię najdzikszej w Europie. Jest w tym sporo przesady, ale i wiele prawdy. A przecież, przynajmniej od Bydgoszczy do swojego ujścia, mogłaby być z powodzeniem wykorzystywana do towarowego transportu śródlądowego. Znacznie zwiększyłoby to atrakcyjność Gdańska jako portu morskiego. Żegluga śródlądowa to bowiem najtańszy i najbardziej ekologiczny środek transportu na świecie. Tysiąctonowa barka przewozi jednorazowo tyle, co 50 samochodów ciężarowych. Na szczęście, od jakiegoś czasu, rośnie świadomość znaczenia tego faktu wśród włodarzy, póki co samorządowych, ale to już coś.

Dwa lata temu marszałkowie sześciu województw podpisali porozumienie w sprawie rozwoju wzdłuż Międzynarodowej Drogi Wodnej E 70 łączącej, jak już wyżej wspominaliśmy, wodnym szlakiem śródlądowym, Europę Zachodnią i Wschodnią. Na obszarze naszego kraju przebiega ona przez Odrę, Wartę, Noteć, Kanał Bydgoski, Brdę, Wisłę, Nogat i Zalew Wiślany.

Oczywiście, zanim na szlak ten tłumnie wpłyną barki z towarami pierwsi wypróbują ją wodniacy. Już teraz zainteresowanie polskimi rzekami wśród zagranicznych turystów jest duże. „Włóczenie się” po rzekach i kanałach jest popularne w takich krajach jak Niemcy, Holandia czy Francja. Szkopuł w tym, że tamtejsze rzeki są uregulowane i ruchliwe. Jeśli więc Niemiec albo Holender chce popływać w ciszy i spokoju, Polska staje się dla niego bardzo atrakcyjna.

- Nie ukrywam, że to właśnie głównie do turystów zagranicznych skierowana jest nasza oferta -mówi Łukasz Krajewski, właściciel Żeglugi Wiślanej. - Polacy dopiero odkrywają taką formę aktywnego spędzania wolnego czasu.

Ale, jak już pisaliśmy, nie samą rzeką człowiek żyje. Tczew powitał nas nową, otwartą zaledwie rok temu, przystanią żeglarską. To rzeczywiście obiekt na najwyższym poziomie. Są toalety, nowoczesne prysznice, można wyrzucić śmieci, coś zjeść, a nawet poserfować po internecie. Po trzech dniach żeglugi zachłystujemy się więc cywilizacją. Ale znowu, patrząc na ten obiekt, zauważamy ze smutkiem, że przy pomostach cumują tylko dwa jachty, nasza Natalia i druga jednostka należąca do Żeglugi Wiślanej - dłuższy o dwa metry jacht motorowy klasy Haber 33 Reporter, wyczarterowany przez rodzinę z Niemiec.

Dzień czwarty: Tczew-Gdańsk

Ostatni etap mojej podróży pętlą żuławską to przepłynięcie odcinka Wisły z Tczewa do Gdańska. Na pierwszy rzut oka wydawałoby się, że to najprostszy do przejścia fragment królowej polskich rzek. Nic bardziej mylnego. Szczególnie, że znowu zaczyna wiać silny wiatr i zacina deszcz. Robi się sztormowo, niemal jak na morzu. 

Nie chciałbym jednak straszyć. Żeglowanie po pętli Żuław, najlepiej jachtem motorowym, nie jest sprawą skomplikowaną. Całość trasy pokonać można swobodnie tak jak my, w cztery dni, albo wysiadając na ląd i zwiedzając okoliczne atrakcje, w tydzień. Latem, kiedy jest ciepło i świeci słońce, jest to naprawdę niezwykła przygoda.

Rzeki delty Wisły potrafią jednak zaskoczyć. Nas zaskoczyły pogodą. Dlatego nie wolno ich lekceważyć. Zmiana aury, szczególnie na Wiśle czy rozlewiskach Nogatu, potrafi nieźle dać w kość. Ale nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło. Płynięciu w takich warunkach towarzyszą bowiem emocje porównywalne do tych, jakie mogą być naszym udziałem na, nieodległym przecież, Zalewie Wiślanym czy Zatoce Gdańskiej. Zresztą ci, którzy chcą posmakować takiego żeglowania mogą się tam udać. A można przecież popłynąć jeszcze dalej. Choćby Kanałem Ostródzko-Elbląskim na Jeziorak.

Mnie, póki co, wystarczył wiatr na Wiśle. Do Gdańska wchodziliśmy obryzgiwani wodą. Jeszcze długo po dotarciu do mariny w uszach szumiał mi wiatr, a przed oczyma przewijały się widoki znad Szkarpawy czy Nogatu. Byłem zaskoczony, że dookoła Trójmiasta jest tyle wody i dzikiej, nieskażonej przyrody. Ostatnio zasłużoną popularnością wśród turystów cieszy się Biebrza. Żuławy zasługują na podobną sławę.

Tekst i zdjęcia: Tomasz Falba

1 1 1
Waluta Kupno Sprzedaż
USD 3.6468 3.7204
EUR 4.2248 4.3102
CHF 4.4881 4.5787
GBP 4.9581 5.0583