O skomplikowanych relacjach łączących legendarnego polskiego marynistę Karola Olgierda Borchardta z kobietami rozmawiamy z jego wieloletnią asystentką i wydawca książek Ewą Ostrowską.
- Przeczytała pani najnowszą książkę wydawnictwa słowo/obraz terytoria „Kapitana Borchardta Listy do Kasi”?
- Oczywiście.
- Pierwsze wrażenie?
- Książka zawiera listy, jakie Borchardt pisał do tytułowej „Kasi”, a właściwie Marii Frontczakówny, potem Wysłouch. Ich lektura potwierdza to, co było mi wiadomo na temat łączącego ich związku. Borchardt ją kochał.
- Znała pani te listy wcześniej?
- Nie. Pozostawały w gestii rodziny. Znałam listy, które Borchardt otrzymywał od Frontczakówny. Część z nich zachowała się do dzisiaj.
- Listy opublikowane w książce na pewno napisane zostały ręką Borchardta?
- Bez wątpienia.
- Możemy mówić o pewnym novum jeśli chodzi o znajomość biografii kapitana?
- Myślę że tak. Choćby dlatego, że książka zawiera jego listy z lat trzydziestych. To cenne rękopisy. Niewiele się zachowało do naszych czasów, bo większość Borchardt stracił w czasie zatonięcia Piłsudskiego. To może zainteresować specjalistów. Dla czytelników, szczególnie miłośników jego talentu pisarskiego, publikacja może być ciekawa z innego powodu. Kapitan Borchardt był bardzo oszczędny jeśli chodzi o dzielenie się informacjami ze swojego życia prywatnego, szczególnie jeśli chodziło o relacje z kobietami. W swoich książkach prawie w ogóle o tym nie wspomina. Wyjątek stanowi właśnie „Kasia”, o której pisze w „Krążowniku spod Somosierry”. Przybliżenie tej znajomości na pewno może być intrygujące.
- W jakich okolicznościach kapitan Borchard poznał Marię Frontczakównę?
- Podczas podróży na ss Polonia w 1932 roku po norweskich fiordach, gdzie był oficerem pokładowym. Maria Frontczakówna odbywała ją razem z pięcioma koleżankami. Borchardt bardzo się do nich zbliżył.
- Czy nie za bardzo? Pikanterii tej znajomości dodaje bowiem fakt, że Borchardt był wówczas żonaty. Miał nawet córkę.
- Rzeczywiście, może to brzmieć sensacyjnie. Na pierwszy rzut oka ktoś mógłby pomyśleć, że mamy tu do czynienia z romansem żonatego mężczyzny z wolną kobietą. Ale to nie tak. Trzeba przede wszystkim wiedzieć, że Borchardt nie miał szczęścia do płci pięknej. Jego pierwsza miłość – do koleżanki z czasów szkolnych Hali Hermanówny – zakończyła się niczym. Z winy, dodajmy, Borchardta, bo nie potrafił jej wyznać swojego uczucia. Po ukończeniu Szkoły Morskiej w Tczewie w 1928 roku przyszły autor „Znaczy kapitana” ożenił się z Karoliną Iwaszkiewiczówną, rok później urodziła się im córka Danuta. Niestety, małżeństwo okazało się całkowicie nieudane. Wydaje się, że dzieliła ich zbyt wielka różnica charakterów. W końcu, tak wynika z tego co słyszałam od Borchardta, ona złamała przysięgę małżeńską. Wtedy zwrócił jej obrączkę i wypłynął w długi rejs. Właśnie w takiej sytuacji poznał Marię Frontczakównę.
- Dlaczego po prostu nie rozwiódł się z żoną?
- W tamtym czasie nie było to takie łatwe jak dzisiaj. W każdym razie, kiedy Borchardt spotkał Frontczakównę, jego małżeństwo, choć formalnie nadal trwało, faktycznie już nie istniało. W swoim sumieniu uważał się on za człowieka wolnego. To istotna okoliczność, którą koniecznie trzeba brać pod uwagę czytając „Kapitana Borchardta listy do Kasi”.
- Ile lat miał Borchardt, a ile Maria Frontczakówna w chwili pierwszego spotkania?
- To łatwo obliczyć. Borchardt urodził się w 1905 roku. Ona zaś w 1902. Była zatem od niego starsza o trzy lata. Nie był to więc związek młodziutkiej, naiwnej dziewczyny ze starszym mężczyzną (szczególnie, że w chwili poznania ona miała 30 lat, a on 27), raczej związek doświadczonej kobiety stanu wolnego z mężczyzną po przejściach, który swoje małżeństwo uważał już za zakończone. Zresztą Borchardt nie ukrywał przed Frontczakówną, że ma żonę i dziecko.
- Kto zainicjował znajomość, bardziej ona czy on?
- Bardziej chyba on. Jak sam pisze w jednym z listów do niej, jawiła się mu się jako „jasna, czysta, prosta i mądra”. To, że zachwycił go taki właśnie zestaw cech, nie dziwi po poprzednich doświadczeniach z kobietami.
- Jaki był charakter ich znajomości?
- Borchardt niewątpliwie się zakochał. Nie był jednak w łatwej sytuacji. Formalnie był żonaty, miał córkę, a na dodatek nie był krezusem. Za swoją pracę na statku otrzymywał bardzo skromne, jak na ówczesne warunki, wynagrodzenie. A jeszcze lwią część poborów oddawał żonie na utrzymanie dziecka. Jak mi mówił, sobie zostawiał zaledwie tyle, aby starczyło na żyletki i gazety. W swoim rozumieniu Borchardt nie był w stanie wiele zaoferować Frontczakównie. Zapewne to powstrzymywało go od wyznania jej swoich uczuć.
- A z jej strony jak to wyglądało?
- Sądząc po zachowaniu, traktowała Borchardta raczej jak przyjaciela niż potencjalnego męża. W każdym razie nie czekała na jego oświadczyny. Trzy lata po spotkaniu, w 1935 roku, wyszła za mąż za inżyniera Wiktora Wysłoucha. Została z nim do końca życia tworząc szczęśliwą rodzinę.
- Czyli nie było romansu?
- Oczywiście, że nie. To były inne czasy, klimat i obyczaje. Nie można naszych wyobrażeń przenosić o osiemdziesiąt lat wstecz. Borchardt był wychowany jeszcze według XIX-wiecznych wzorów zachowań. Wszystko wskazuje na to, że było to platoniczne uczucie. Pewnie wysyłał Frontczakównie jakieś sygnały, ale sytuacja w jakiej się znajdował nie pozwoliła mu na jawne wyznanie miłości. On ją po prostu adorował. I tyle. Nawet w tamtych realiach obyczajowych nie było w tym nic zdrożnego.
- Czy znajomość z Polonii rozwijała się także poza pokładem statku?
- Tak i co ciekawe uczestniczyła w tym także matka Borchardta. Razem poszli nawet do opery. To bardzo ważne. Borchardt całe życie był bowiem pod wielkim wpływem matki. Ona zaakceptowała Marię Frontczakównę. Publiczne pokazywanie się z synem i jego przyjaciółką świadczy o tym dobitnie. Na pewno akceptacja matki pomogła mu w podjęciu decyzji co do oświadczyn.
- Borchardt zamierzał ożenić się z Marią Frontczakówną?
- Z tego co mi wiadomo tak. Pech jednak chciał, że kiedy w końcu pojechał do Warszawy, gdzie ona mieszkała, aby się jej oświadczyć, okazało się, że ona wyszła właśnie za mąż za innego. Z książki, o której rozmawiamy, dowiadujemy się, że odszedł smutny ze spuszczoną głową.
- Jak długo trwała ich znajomość?
- Korespondencja trwała aż do jej śmierci w 1984 roku, choć z dużą przerwą. Borchardt spotkał ją też przypadkowo w latach sześćdziesiątych. Właśnie po tym zamieścił w „Krążowniku spod Somosierry” opowiadanie „Trzy listy” poświęcone ich znajomości. Korespondowali ze sobą, z różną częstotliwością, jak starzy dobrzy znajomi wymieniając się informacjami na temat swojego aktualnego życia. Ciekawostką jest, że dziwnym zrządzeniem losu mąż Frontczakówny poznał w latach powojennych mieszkającą w Londynie żonę Borchardta.
- Po tym jak Borchardtowi nie udało się oświadczyć Marii Frontczakównie, już się nie ożenił?
- Nie. Ale po wojnie, gdzieś w latach pięćdziesiątych, był taki moment, że poznał kobietę o imieniu Wanda, z którą chciał się związać na stałe. Miał wtedy zamiar przeprowadzić formalnie rozwód. Ale dał sobie spokój. Na dodatek matka nie zgadzała się na ten związek, bo Wanda była dużo młodsza. Panie się nie polubiły i Borchardt wybrał matkę. W świetle prawa, do końca życia, pozostawał w związku małżeńskim z Karoliną. Na jego pogrzeb w 1986 roku przyjechała ona jako pełnoprawna wdowa.
- Borchardt był maminsynkiem?
- W jakimś sensie tak. Do końca życia bardzo liczył się ze zdaniem swojej matki. Była najważniejszą kobietą jego życia. Wszystkie inne porównywał do matki i zwykle nie wytrzymywały tego porównania. Borchardt nigdy nie poukładał sobie życia jeśli chodzi o płeć piękną. W zamian oddawał się innym pasjom, m.in. pisarstwu. Jemu to na dobre nie wyszło, ale polskiej literaturze owszem.
- W książce „Kapitana Borchardta listy do Kasi” opublikowane zostały kopie jego korespondencji. Wynika z niej, że Borchardt popełniał koszmarne błędy ortograficzne. Pisał np.: „żadką” zamiast „rzadką”. Był dyslektykiem?
- Rzeczywiście popełniał takie błędy, ale czy wynikały one z dysleksji trudno wyrokować. Z czasem było ich jednak coraz mniej. Opowiadał jak kiedyś w szkole napisał słowo „papież” przez „rz”. Kiedy nauczyciel zapytał się dlaczego, odpowiedział, że nie wie, ale chyba z większego szacunku.
- Wiele jeszcze tajemnic kryje życie Borchardta?
- Większość faktów znamy. Mało jednak wiemy np. o jego związku małżeńskim. Proszę zwrócić uwagę, że o Marii Frontczakównie Borchardt pisze w „Krążowniku spod Somosierry”. O żonie zaś nigdzie nie wspomniał ani słowem. Ci którzy mogliby coś na ten temat powiedzieć już nie żyją...
Tomasz Falba
Zdjęcia: Tomasz Falba; z archiwum Ewy Ostrowskiej
Karol Olgierd Borchardt urodził się w 1905 roku. Jako 15-latek wziął na ochotnika udział w wojnie polsko-bolszewickiej. W 1928 roku ukończył Szkołę Morską w Tczewie. Służbę w Polskiej Marynarce Handlowej rozpoczął jako starszy marynarz na s/s Rewa w Polsko-Brytyjskim Towarzystwie Okrętowym. W 1931 roku przeszedł do Linii Gdynia-Ameryka, gdzie był zatrudniony na stanowiskach od asystenta pokładowego do starszego oficera, kolejno na statkach: Polonia, Pułaski, Piłsudski i Kościuszko. W 1938 roku objął stanowisko starszego oficera na żaglowcu szkolnym Dar Pomorza. W czasie drugiej wojny światowej przeżył zatonięcie Piłsudskiego i Chrobrego. Za akcję ratowania załogi na Chrobrym otrzymał Krzyż Walecznych. Po wojnie wrócił do Polski. Władze komunistyczne zabroniły mu pływania. Zaczął więc pracę w szkolnictwie morskim. Po odwilży październikowej w 1956 roku zaczął też pisać. Najsłynniejsze jego książki to: „Znaczy kapitan”, „Krążownik spod Somosierry” i „Szaman Morski”. Stał się najpopularniejszym polskim marynistą. Zmarł w 1986 roku. Ewa Ostrowska była jego asystentką od 1978 roku. Po jego śmierci zajęła się wydawaniem jego książek i utrwalaniem pamięci o nim. Jest najlepszym znawcą życia i twórczości kapitana. Książka „Kapitana Borchardta listy do Kasi” (www.terytoria.com.pl) to publikacja ukazująca nieznaną dotąd korespondencję Borchardta z Marią Frontczakówną, przypadkowo poznaną na statku kobietą.