1 września zerwane barki uderzyły w stopień Dąbie. I nadal tam tkwią. Sprawę bada prokuratura i jeśli wytoczy akt oskarżenia, będzie to kolejna sprawa, którą ich właściciel Artur K. będzie musiał wyjaśniać przed sądem.
Artur K. na pierwsze strony gazet trafił 1 września, kiedy to należące do niego trzy barki zerwały się z cum i niesione przez wezbrane wody Wisły uderzyły w stopień wodny Dąbie, stwarzając śmiertelne zagrożenie dla Krakowa.
Urząd Miasta Krakowa, do którego należy nabrzeże, niewiele może zrobić. Choć umowa dzierżawy terenu przez przedsiębiorstwo Artura K. wygasła w 2008 r., gmina nie może usunąć stamtąd firmy armatora. Wcześniej dopuścił się on tam bowiem samowoli budowlanej i do czasu zakończenia postępowania sądowego w sprawie jej legalizacji, ma prawo tam przebywać. Urzędnicy wszystkich szczebli i instytucji są bezradni: podkreślają, że prawnicy Artura K. skutecznie odwołują się od każdej decyzji i sprawy ciągną się latami.
O możliwości odcumowania się barek i wynikającym z tego zagrożeniu dla miasta od lat przestrzegał w listach kierowanych do wszelkich instytucji zajmujących się gospodarką wodną Aleksander Hodowański, specjalista budownictwa wodnego. Proponował przenieść flotę Artura K. do nieodległego portu Huty Arcelor Mittal. Nic z tego: barkami nikt się nie zajął. Dopiero po 1 września, po spełnieniu się jego proroctw, MSWiA przesłało pismo inżyniera do prezesa Zarządu Gospodarki Wodnej.
Wysoki poziom wody w Wiśle sprawił, że na wyciągnięcie barek nie było szans (na zdjęciu - tak wyglądały wczoraj przed południem). Dopiero 20 września płetwonurkowie zeszli pod wodę. Okazało się wtedy, że są nie tylko zalane, ale i zakleszczone. By je wydobyć - a potem odholować - trzeba będzie użyć m.in. specjalnych balonów napełnionych powietrzem. Operacja będzie kosztowała dziesiątki tysięcy złotych.
Źródło: Dziennik Polski{jathumbnail off}
Inne
Barki Artura K. zagrażają bezpieczeństwu Krakowa
05 pażdziernika 2010 |
