Najmłodszy szczeciński armator. Siedem lat temu nikomu nie znani zaczynali od zera. Dziś ich firma Unibaltic jest dobrze znana wśród europejskich armatorów.
Do portów nad Bałtykiem i Morzem Północnym niewielkimi statkami przewożą chemikalia i nawozy. Niedawno kupili szósty statek, chemikaliowiec "Antracyth”.
W zeszłym roku statki Unibalticu przewiozły 760 tys. ton ładunków. Arkadiusz Wójcik – prezes firmy i Czesław Kowalak – wiceprezes są absolwentami Wyższej Szkoły Morskiej w Szczecinie (dziś Akademia Morska).
Mają za sobą krótkie okresy pływania na statkach i pracę w Polskiej Żegludze Morskiej.
– Teorię wyniesioną z uczelni uzupełniła praktyka zdobyta u szczecińskiego armatora, tam naszym mistrzem, takim żeglugowym guru był pan Józef Chabowski, ogromna wiedza i doświadczenie – przyznaje Arkadiusz Wójcik. – Potem była spółka Porta Żegluga w stoczniowym holdingu, a gdy ten upadł zostaliśmy bez pracy i wynagrodzeń. A mieliśmy rodziny na utrzymaniu. Trzeba było wziąć sprawy w swoje ręce.
I tak narodziła się firma Unibaltic. Od duńskiego armatora w 2003 r. wyczarterowali dwa malutkie statki bez załóg i obsługi technicznej. Na remont jednego z nich potrzebowali gwarancji bankowych.
Poręczyli własnym majątkiem, czyli mieszkaniami. Nawet nie myśleli, że w razie niepowodzenia mogą stracić wszystko. Przez długi czas pracowali w dwójkę mając do pomocy koleżankę.
20-godzinny dzień pracy był normalką. Z uzyskanych frachtów płacili za czarter a pod koniec tamtego roku kupili pierwszy własny statek, leciwy chemikaliowiec Amonith. Znakomitym pomysłem była umowa z Zakładami Azotowymi w Puławach i wejście w bardzo niszowy rynek przewozów nawozów sztucznych drogą morską.
Odbiorców przybywało, stawki frachtowe były bardzo atrakcyjne. Wszystkie pieniądze inwestowali w firmę, bo ona była priorytetem. Kupili kolejny statek, odkupili dwa czarterowane.
Bank (PKO BP) już im uwierzył i dał kredyt. Współpracują z nim cały czas. Śmieją się, że niedługo będzie w nim wystawa modeli statków, które kupili dzięki udzielonym kredytom.
Postawili na jakość. Ich statki z podwójnymi burtami, nierdzewnymi zbiornikami mogą przewieźć każdy rodzaj chemikaliów.
– Chcemy, aby nasza flota chemikaliowców liczyła maksymalnie 15 jednostek, nie starszych niż 10 lat i nie większych niż 7-8 tysięcy ton nośności – mówi Wójcik. – Ciągle jeszcze jest dobry okres na kupowanie statków.
Obecnie w biurze firmy zatrudnionych jest 28 osób, a na statkach ma pracę 150 polskich marynarzy i oficerów. – Mamy szczęście do ludzi, utożsamiają się z firmą, tworzymy zgrany zespół – zaznacza prezes. – Nadal chcemy przyciągać do nas najlepszych. Od trzech lat fundujemy stypendia wyróżniającym się studentom Akademii Morskiej, trzy, cztery rocznie.
Dokonania i prężny rozwój Unibalticu zaowocowały nagrodami (wyróżnienie w rankingu Forbesa – Diamenty Biznesu, Gazela Biznesu przyznana przez Puls Biznesu).
{jathumbnail off}
Do portów nad Bałtykiem i Morzem Północnym niewielkimi statkami przewożą chemikalia i nawozy. Niedawno kupili szósty statek, chemikaliowiec "Antracyth”.
W zeszłym roku statki Unibalticu przewiozły 760 tys. ton ładunków. Arkadiusz Wójcik – prezes firmy i Czesław Kowalak – wiceprezes są absolwentami Wyższej Szkoły Morskiej w Szczecinie (dziś Akademia Morska).
Mają za sobą krótkie okresy pływania na statkach i pracę w Polskiej Żegludze Morskiej.
– Teorię wyniesioną z uczelni uzupełniła praktyka zdobyta u szczecińskiego armatora, tam naszym mistrzem, takim żeglugowym guru był pan Józef Chabowski, ogromna wiedza i doświadczenie – przyznaje Arkadiusz Wójcik. – Potem była spółka Porta Żegluga w stoczniowym holdingu, a gdy ten upadł zostaliśmy bez pracy i wynagrodzeń. A mieliśmy rodziny na utrzymaniu. Trzeba było wziąć sprawy w swoje ręce.
I tak narodziła się firma Unibaltic. Od duńskiego armatora w 2003 r. wyczarterowali dwa malutkie statki bez załóg i obsługi technicznej. Na remont jednego z nich potrzebowali gwarancji bankowych.
Poręczyli własnym majątkiem, czyli mieszkaniami. Nawet nie myśleli, że w razie niepowodzenia mogą stracić wszystko. Przez długi czas pracowali w dwójkę mając do pomocy koleżankę.
20-godzinny dzień pracy był normalką. Z uzyskanych frachtów płacili za czarter a pod koniec tamtego roku kupili pierwszy własny statek, leciwy chemikaliowiec Amonith. Znakomitym pomysłem była umowa z Zakładami Azotowymi w Puławach i wejście w bardzo niszowy rynek przewozów nawozów sztucznych drogą morską.
Odbiorców przybywało, stawki frachtowe były bardzo atrakcyjne. Wszystkie pieniądze inwestowali w firmę, bo ona była priorytetem. Kupili kolejny statek, odkupili dwa czarterowane.
Bank (PKO BP) już im uwierzył i dał kredyt. Współpracują z nim cały czas. Śmieją się, że niedługo będzie w nim wystawa modeli statków, które kupili dzięki udzielonym kredytom.
Postawili na jakość. Ich statki z podwójnymi burtami, nierdzewnymi zbiornikami mogą przewieźć każdy rodzaj chemikaliów.
– Chcemy, aby nasza flota chemikaliowców liczyła maksymalnie 15 jednostek, nie starszych niż 10 lat i nie większych niż 7-8 tysięcy ton nośności – mówi Wójcik. – Ciągle jeszcze jest dobry okres na kupowanie statków.
Obecnie w biurze firmy zatrudnionych jest 28 osób, a na statkach ma pracę 150 polskich marynarzy i oficerów. – Mamy szczęście do ludzi, utożsamiają się z firmą, tworzymy zgrany zespół – zaznacza prezes. – Nadal chcemy przyciągać do nas najlepszych. Od trzech lat fundujemy stypendia wyróżniającym się studentom Akademii Morskiej, trzy, cztery rocznie.
Dokonania i prężny rozwój Unibalticu zaowocowały nagrodami (wyróżnienie w rankingu Forbesa – Diamenty Biznesu, Gazela Biznesu przyznana przez Puls Biznesu).
