Historia

Przez ponad cztery lata Anglicy bronili rozpaczliwie przed Holendrami maleńkiej wyspy na końcu świata. A kiedy zostali pokonani, otrzymali za nią inną wyspę na jego drugim końcu. I tak powstał Nowy Jork.

Romantyczny mit głosi, że u podstaw epoki wielkich odkryć geograficznych leżała chęć poznawania świata i poszerzenia ludzkich horyzontów. Nic bardziej mylnego.

Trzeba uczciwie przyznać, że główną siłą, która pchała pierwszych żeglarzy w XV i XVI wieku na dalekie morza i oceany, była zwyczajna chciwość i obietnica wielkich bogactw, które tam, za tymi morzami i oceanami, na nich czekały.

Kiedy Imperium Osmańskie stanęło na przeszkodzie w handlu pomiędzy Wschodem (legendarnymi Indiami) i Zachodem (Europą), i zamknęło europejskim kupcom lądowe szlaki handlowe, zaczęli się oni rozglądać za alternatywą. A ta była jedna – trzeba było poszukać drogi morskiej.

Niektórzy wierzyli, że do Indii można dotrzeć płynąc wokół Afryki, inni, że należy obrać kurs przez Atlantyk. Indie mogłyby się wtedy stać dostępne od zachodu. I tak Krzysztof Kolumb odkrył w 1492 r. dla Hiszpanii Indie Zachodnie (Karaiby) a Vasco da Gama w 1498 r. dla Portugalii, Indie Wschodnie (Indie).

Czego w tych Indiach tak bardzo szukali? Odpowiedź na to pytanie wydaje się dzisiaj nieprawdopodobna. Przede wszystkim bowiem korzeni, czyli przypraw. Współczesnym Europejczykom trudno uwierzyć, że zwykły dla nich obecnie pieprz, cynamon czy goździki, mogły być wtedy tak pożądane.

A jednak. Warto sobie uzmysłowić, że przez całe wieki jedyną przyprawą i konserwantem znanym w Europie była sól. Przyprawy sprowadzano lądem z Azji, ale po tym, jak wspomniani wyżej Turcy, zmonopolizowali handel nimi, ich ceny na europejskich rynkach poszybowały w górę, osiągając niebotyczne poziomy.

I tak rozpoczął się wyścig korzenny. I choć większość pierwszych wypraw morskich podejmowanych dla ich zdobycia kończyła się klęską, a te które wracały do Europy miały zdziesiątkowane chorobami i walkami z tubylcami załogi, to jednak warto było je organizować. Jeśli ekspedycja wróciła do domu z ładownią pełną przypraw, właściciele takiego ładunku natychmiast stawali się bogaczami.

Antidotum na dżumę

Najbardziej pożądanym korzeniem ze wszystkich była gałka muszkatołowa, pochodząca od drzewa zwanego muszktałowcem korzennym. Rodzi on owoce przypominające śliwki. Kiedy dojrzeją pękają i ukazują pestkę. Osnowa zwana jest kwiatem muszkatołowym, a tkwiący w niej orzech to właśnie gałka muszkatołowa. Ma ona intensywny zapach i ostry, nieco gorzkawy smak. Wzbogaca smak potraw, zwłaszcza słodkich, stąd bywa kojarzona głównie ze świątecznymi wypiekami. W dużych ilościach gałka może mieć działanie psychoaktywne.

Choć wymienione właściwości gałki czyniły ją zawsze pożądaną, to jednak nie one zdecydowały o tym, że była tak atrakcyjna dla Europejczyków. O tym stanowiło bowiem przekonanie średniowiecznych lekarzy, że gałka muszkatołowa ma również właściwości lecznicze, najbardziej zaś, że chroni przed dżumą, zarazą zbierającą największe żniwo w tamtych czasach. To ono powodowało, że gałka muszkatołowa była najbardziej cennym ze wszystkich korzeni. Można ją było sprzedać z niewyobrażalnym zyskiem aż 60 tys. procent!

Ta olbrzymia liczba wynikała przede wszystkim z tego, że gałkę muszkatołową trudno było zdobyć. Współcześnie muszkatołowce są uprawiane w wielu krajach świata: w Azji Południo-Wschodniej, Grenadzie i na Karaibach, ale w XV wieku tak nie było. Wtedy rosły one tylko w jednym miejscu na ziemi: na Wyspach Korzennych, które dzisiaj zwane są Molukami i należą do Indonezji, a jeszcze dokładniej na, wchodzących w ich skład, Wyspach Banda. Te z kolei składają się dziesięciu wulkanicznych wysepek o łącznej powierzchni zaledwie 46 km kwadratowych. Zamieszkuje je obecnie ok. 20 tys. ludzi. Nawet dzisiaj trudno takie maleństwo znaleźć na mapach. Rdzenni mieszkańcy handlowali gałką od wieków. Kiedy dotarł tam islam, sprzedawali oni przyprawę kupcom arabskim. Potem trafiała do Konstantynopola, a stamtąd wenecjanie przekazywali ją do Europy.

Dokładne położenie archipelagu było utrzymywane w tajemnicy. Jako pierwsi dla Europy odkryli wysypy, na początku XVI w., Portugalczycy. Potem pojawili się tam Holendrzy.

Courthope przybywa na Run

Holenderska Kompania Wschodnioindyjska brutalnie obchodziła się z mieszkańcami Wysp Banda. Podstępem, siłą i traktatami powoli, ale systematycznie Holendrzy przejmowali kontrolę nad archipelagiem. Jednak nie tylko Holendrzy byli żywotnie zainteresowani zajęciem Wysp Banda.

W regionie pojawili się także Anglicy z konkurencyjnej, ale tak samo nazwanej kupieckiej Kompanii Wschodnioindyjskiej. Brytyjczycy byli tak samo chciwi jak Holendrzy i podobnie jak oni okrutni, ale po kontaktach z tymi ostatnimi Bandańczycy uznali, że lepiej trzymać się z tymi pierwszymi. Dzięki temu udało się im zainstalować na jednej z wysp – Run.

23 grudnia 1616 r. do Run dotarły dwa brytyjskie statki Swan i Defence pod dowództwem Nathaniela Courthope’a, aby bronić jej przed zakusami holenderskiej Kompanii Wschodnioindyjskiej. Courthope był najzdolniejszym faktorem brytyjskiej Kompanii Wschodnioindyjskiej, dla której pracował od 1609 r. Jego zdolności – w przypadku misji na Run – okazały się bezcenne. Co istotne – zawarł z zamieszkującą wyspę ludnością formalny traktat, że przechodzi ona we władanie brytyjskie – jak się w nim wyrażono - „po wsze czasy”. Tak zaczęło się oficjalne panowanie Wielkiej Brytanii nad Run.

Szybko okazało się jednak, że Holendrzy nie odpuszczą. Już dwa dni po przypłynięciu Anglików, do Run zbliżył się holenderski statek zapowiadając wojnę. Courthope odpowiedział ufortyfikowaniem wysepki czyniąc ją trudną do zdobycia. Sytuacja nie była jednak dla Anglików tak dobra, jakby się mogło wydawać. Szybko bowiem okazało się, że Run – mającą zaledwie 3 km długości i niecały kilometr szerokości - można łatwo zablokować. Tymczasem Courthope miał bardzo niewiele prowiantu, a wyspa nie miała pod tym względem niczego do zaoferowania. Żywność trzeba było tam dowozić z zewnątrz.

Jeszcze gorsza była sytuacja z wodą, bo na Run nie było jej źródeł. W tej sytuacji Holendrzy nie musieli nawet zdobywać wyspy siłą. Wystarczyło, że odizolują ją od świata i poczekają aż Brytyjczycy – pozbawieni żywności i wody – sami się w końcu poddadzą.

W oczekiwaniu na pomoc

Holendrzy jednak nie docenili Courthope’a. Był zdeterminowany utrzymać się na wyspie za wszelką cenę. Aby uzupełnić zapasy i wodę, w kierunku wyspy Seram wysłał statek Swan, pod dowództwem Johna Davisa. Niestety w drodze powrotnej został on wyśledzony przez holenderski statek Morgensterre, którego kapitanem był Cornelis Dedel.

Osłabiona załoga Swana, pozbawiona niemal dział, podjęła jednak walkę. Po półtoragodzinnej bitwie Anglicy ulegli. Splądrowany wrak Holendrzy przyholowali na Wyspy Banda i pokazywali miejscowym, co robią z wrogami. Kiedy wieść o stracie Swana dotarła na Run, Anglicy byli zdruzgotani.

Courthope dysponował już tylko jednym statkiem, który postanowił wyciągnąć na ląd. Jednostka zerwała się jednak z uwięzi i podryfowała w morze. Okazało się, że nie był to przypadek, a wśród obrońców Run znaleźli się zdrajcy, którzy uprowadzili statek. Załoga Defence nie dość, że poddała się Holendrom, to jeszcze ujawniła szczegóły systemu obronnego wyspy. Courthope podjął negocjacje, ale spełzły na niczym. Jego sytuacja była beznadziejna. Holendrzy mieli do dyspozycji na Wyspach Banda tuzin okrętów i ponad tysiąc żołnierzy. Na Run udawało się tylko od czasu do czasu przemycić trochę zaopatrzenia i wody. Courthope powiadomił też o swoim położeniu centralę w Londynie.

Wiosną 1618 r. z pomocą oblężonym na Run wysłano trzy statki. Kiedy jeden z nich dotarł do wybrzeży wyspy, Anglicy nie podsiadali się z radości. Nie trwała ona jednak długo. Statek został przez Holendrów pokonany na ich oczach. Courthope trwał jednak niezłomnie. Odpierał ataki Holendrów, ponawiane co jakiś czas. Na dodatek musiał się stale mierzyć z możliwym buntem.

W końcu dotarły do niego wieści, że płynie mu na pomoc flotylla jedenastu statków. 2 stycznia 1619 r., w pobliżu Dżakarty, starła się ona z Holendrami. Holendrzy uciekli, ale Anglicy wycofali się do Indii ,nie docierając ostatecznie z odsieczą na Run.

1540 dni

Run znowu została pozostawiona samej sobie. Kiedy do wyspy dotarła informacja, że na Wielkiej Bandzie doszło do rebelii krajowców przeciw Holendrom, Courthope postanowił osobiście się tam udać. 18 października 1620 r., pod osłoną nocy, wyruszył łodzią w kierunku swojego przeznaczenia, w towarzystwie służącego, uzbrojeni w kilka muszkietów. Niestety na Run był zdrajca, który przekazał Holendrom informacje o odpłynięciu Courthope’a. Ci zaczaili się na niego u wybrzeży wyspy Ai. Po krótkiej strzelaninie dzielny Anglik został trafiony w pierś i wypadł (albo sam wyskoczył co nie jest pewne) za burtę. Nigdy więcej go nie widziano.

Rządy po Courthopie przejął jego zastępca Robert Hayes, ale nie miał jego charyzmy. Holendrzy wykorzystali przygnębienie Anglików po śmierci Courthope’a i zaatakowali. Tym razem wyspa, po 1540 dniach oblężenia, padła. Holendrzy zniszczyli fortyfikacje i wszelkie ślady po Anglikach.

W ciągu kolejnych lat wycięto na wyspie wszystkie drzewa muszkatołowe. Anglicy próbowali odzyskać Run ale bezskutecznie. W 1664 r., w odwecie, Brytyjczycy zajęli inną wsypę – znajdujący się u wybrzeży Ameryki Północnej Manhattan, na którym Holendrzy wznieśli swoją faktorię o nazwie Nowy Amsterdam. Pod brytyjskim zarządem zmieniła ona nazwę na Nowy Jork. Trzy lata później w Bredzie, Anglicy spotkali się w końcu z Holendrami, aby wynegocjować pokój. Anglicy żądali zwrotu wyspy Run i odszkodowania, Holendrzy Manhattanu i również odszkodowania. Na mocy podpisanego traktatu Holendrzy dostali Run, a Brytyjczycy Manhattan.

Run jeszcze przez lata przynosiło Holendrom krociowe zyski. Mieszkańcy Wysp Banda odcinali kupony od handlu korzeniami i wprost pławili się w bogactwie. Potem powoli archipelag popadał w zapomnienie. Odwrotnie od Manhattanu. Nowy Jork rozwijał się świetnie i już pod koniec XVIII wieku był największym miastem Ameryki Północnej.

Wojna o gałkę muszkatołową skłania do zadumy nad tym, jak splecione bywają wątki historii. Być może stanowi też jedną z pierwszych oznak rodzącej się globalizacji ukazując, jak są ze sobą powiązane różne zdarzenia, do których dochodzi w odległych regionach świata.

Na koniec warto jeszcze tylko zauważyć, że dzisiaj ani Holendrzy nie są właścicielami Run, ani Anglicy Manhattanu.

Tomasz Falba

Fot.: Wikipedia

Artykuł pochodzi z 19. numeru miesięcznika POLSKA NA MORZU. Magazyn jest dostępny w punktach Empik i Salonikach Prasowych, w centrach handlowych i na dworcach. Wejdź na www.polskanamorzu.pl i zamów prenumeratę.

1 1 1 1
Waluta Kupno Sprzedaż
USD 3.9517 4.0315
EUR 4.2733 4.3597
CHF 4.3648 4.453
GBP 4.9875 5.0883

Newsletter