
Współorganizator protestu i wiceszef Solidarności z gdańskiej stoczni Karol Guzikiewicz
Fot. Kamil Gozdan / Agencja Gazeta
Chodzi o demonstrację z 29 kwietnia ub. roku. Stoczniowcy pikietowali pod Pałacem Kultury i Nauki w Warszawie. Miejsce i pora nie były przypadkowe - odbywał się tam akurat kongres Europejskiej Partii Ludowej. Było gorąco: związkowcy palili opony, rzucali petardami, spłonęła kukła premiera Donalda Tuska.
I właśnie owa kukła stała się przyczyną dzisiejszych problemów Karola Guzikiewicza, wiceszefa "Solidarności" w Stoczni Gdańsk. Związkowiec podpalił kukłę, a gdy zaczęła go parzyć w ręce, rzucił nią w kierunku policjantów.
Prokuratura przez kilka miesięcy analizowała zebrane w śledztwie dowody (m.in. zapisy z kamer, zeznania policjantów) i zdecydowała się przedstawić zarzuty trzem uczestnikom pikiety, w tym właśnie Guzikiewiczowi.
- Chodzi o czynną napaść na funkcjonariuszy - wyjaśnia prok. Mateusz Martyniuk, rzecznik stołecznej prokuratury. - Podejrzany nie przyznał się do winy, odmówił składania wyjaśnień.
Karol Guzikiewicz: - Władza robi kolejną prowokację. To jest atak na "Solidarność" - denerwuje się. Na wtorek zapowiada konferencję prasową w tej sprawie.
W śledztwie status pokrzywdzonego nadano 79 policjantom zabezpieczającym manifestację.
- I ja ich wszystkich miałem jedną kukłą zaatakować? - zżyma się Guzikiewicz. - A to, że stoczniowcy dostawali zapaści, tracili przytomność, to już nikogo nie interesuje.
Prokurator Martyniuk: - Nie tylko kukłą. Według ustaleń śledztwa podejrzany rzucał także kamieniami, drzewcami od flag i transparentów oraz petardami.
Piotr Machajski{jathumbnail off}
