- Minęły dwa pokolenia i dwie generacje żeglarskie. Myślę, że połowa obecnych zejmanów, na tym jachcie nawet na Zatokę Gdańską bałaby się wypływać - mówi w rozmowie z nami Maciej Dowhyluk, szkutnik, budowniczy jachtu Opty, na którym Leonid Teliga, jako pierwszy Polak w historii, opłynął samotnie świat.
- Podobno pierwszą swoją łódkę zbudował pan w wieku szesnastu lat?
- To prawda. A co ciekawsze - łódka została zbudowana pod górami, w Bielsku-Białej. Znalazłem się tam po Powstaniu Warszawskim. Tam chodziłem do szkoły, żyłem, bawiłem się z kolegami i zacząłem zajmować się żeglarstwem na jeziorze Pogoria. Gdy zrobiłem stopień żeglarza, wpadłem na pomysł zbudowania własnej łódki. Zrobiłem ją razem z dwoma kolegami. Była to konstrukcja projektu inżyniera Plucińskiego P-8, o bardzo ładnym, obłym kadłubie, zbudowana na słomkę, 4,5 metra długości, 1,5 metra szerokości, 10 metrów kwadratowych żagla. I to na niej spędziliśmy trzy wakacyjne sezony z przyjaciółmi na Wiśle, Narwi, Wielkich Jeziorach Mazurskich, szwędając się po wszystkich dziurach.
- Jak to się stało, że pomyślał pan, aby z budowy jachtów uczynić nie tylko pasję, ale i zajęcie na całe życie?
- Chciałem mieć jacht, chciałem żeglować, ale byłem biedny, więc postanowiłem zbudować własną łódkę. I tak jakoś wyszło, że potem powstało jeszcze kilka. Nie było konkretnego momentu. Po przyjeździe na Wybrzeże zbudowałem pierwszy polski jacht prywatny, zwodowany w 1960 roku, z nazwą Be Be. Miałem z nim zresztą wiele kłopotów, przez pięć lat nie dostawałem karty pływań morskich, ponieważ ówczesne władze podejrzewały, że mógłbym chcieć uciec do Szwecji. To były dość parszywe czasy i układy. Na przykład załatwienie paszportu trwało około pół roku.
- Ile pan zbudował jachtów?
- Od stępki do masztu to pięć. Inne kawałkami.
- Najsłynniejszym pańskim klientem był Leonid Teliga. Kiedy go pan poznał?
- Kilka lat przed jego samotną wyprawą dookoła świata. Teliga pływał w naszym klubie. Po zbudowaniu Be Be stałem się sławny w środowisku, zaczęto mnie rozpoznawać jako faceta, który sam zbudował łódkę. I tak do mnie trafił. Prawdopodobnie wcześniej obleciał wszystkie stocznie z propozycją skonstruowania dla niego jachtu. Ale że stawiał dosyć ostre warunki, szczególnie jeżeli chodzi o termin wykonania, nikt mu tego nie chciał zrobić.
- Jaki Teliga był na co dzień?
- Uroczy facet, bardzo inteligentny. Człowiek wielu talentów: był obyty w świecie, pisał, tłumaczył, kapitan, pilot... Niezmiernie sympatyczny w towarzystwie. Lubił wypić, w pozytywnym znaczeniu. Był to człowiek zdecydowany, wiedział dokładnie czego chce. Jego rozmowa na temat jachtu była konkretna - od razu wiedziałem, że on ten jacht zbuduje, wiedział czego chce.
- A jak pan ocenia jego związki z komunizmem?
- Do mnie nie przyszedł w sprawie jachtu komunista, tylko kolega żeglarz, który chciał mieć łódkę. Nie rozmawialiśmy o kwestiach politycznych.
- Jak pan myśli, skąd u człowieka z takim życiorysem jak Teliga: udział we wrześniu 1939 roku, służba w armii Andersa, udział w bitwie o Anglię, taka postawa? Mógł przecież zostać na Zachodzie, a wrócił do Polski Ludowej.
- Mój ojciec też wojnę spędził na Bliskim Wschodzie i też wrócił do kraju. Do swojego kraju! Dlaczego miał tam zostać i być poniewierany tak jak to robiono po wojnie z naszymi pułkownikami i generałami? Teliga wrócił, powtarzam, do swojego kraju! Nie był jakimś ubekiem, kapusiem. Pracował dla swojej ojczyzny. Myśmy o tym zresztą nie rozmawiali. Nasze rozmowy dotyczyły tylko i wyłącznie budowy łódki.
- Dlaczego Teliga zdecydował się budować jacht od podstaw, a nie np. kupić nowy?
- W Polsce wówczas nie było na rynku sensownych jachtów. Było trochę starych, przedwojennych i były te budowane przez stocznie jachtowe na eksport, z konkretnymi terminami. Nadprogramowego nie byłyby w stanie szybko zrobić. Jacht, który Teligus (tak go nazywałem i tak o nim mówię do dzisiaj) sobie wymarzył, był taki, jakim wówczas pływali wszyscy wielcy żeglarskiego świata. Podobne parametry, klasyczna, wytrzymała konstrukcja.
- Poprzedni artykuł
- Następny artykuł »»