Inne

- Technika na morzu jest bardziej rozwinięta niż ta na obszarach śródlądowych i niektóre elementy morskich akcji ratowniczych można wdrożyć podczas akcji na śródlądziu - mówi dr. hab. inż. kpt. ż. w. Zbigniew Burciu, specjalista od ratownictwa morskiego.

- Kandydował pan na stanowisko rektora Akademii Morskiej w Gdyni i przegrał. Czuje się pan rozczarowany?

- Nie do końca.

- Przegrał pan z prof. Piotrem Jędrzejowiczem, który dostał 37 z 59 głosów elektorów.

-Moja kariera zaczęła się na morzu i dopiero po jakimś czasie przyszedłem do uczelni. A kariera pana profesora Jędrzejowicza od początku związana jest z uczelnią.

- A w czym byłby pan lepszy od swojego kontrkandydata? Jaki był pański program dla uczelni?

- Badania, rozwój, współpraca z przemysłem. Plus współpraca ze studentami przy realizacji badań naukowych.

- Co mamy przez to rozumieć?

- Gdy składa są wnioski projektowe na konkursy, a potem się te konkursy wygrywa, to po pierwsze: realizowane są badania, realizowany jest rozwój pracowników, którzy biorą w nich udział - publikują, otrzymują stopnie i tytuły naukowe. To ma przełożenie na parametryzację wydziału i skutkuje zwiększeniem funduszy na działalność statutową. Jednym słowem: badania mają przełożenie na pieniądze i rozwój kadry naukowej.

- No ale Akademia Morska nie jest instytucją stricte naukową, a przede wszystkim kształcącą kadrę oficerską dla floty handlowej.

- W profilu uczelni mamy też rozwój naukowy, badania, dydaktykę, współpracę z młodzieżą. A propos młodzieży – nasi absolwenci nie mają problemów ze znalezieniem pracy.

- Ale Akademia Morska w Gdyni przegrywa we wszelkich rankingach ze swoim szczecińskim odpowiednikiem. Co jest tego przyczyną według pana?

- W rankingach stosowane są różne kryteria. W programie wyborczym przedstawiłem, co należy zrobić.

- Badania, badania, badania…

- I współpraca z przemysłem. Ponieważ ten kierunek częściowo zabezpiecza uczelnię finansowo, realizacja badań jest związana z ich aplikacją w przemyśle.

- A nie sądzi pan, że Akademia powinna być uczelnią płatną, prywatną? Bo przecież generalnie nie mamy floty handlowej pod polską banderą. Znakomita większość absolwentów uczelni znajduje pracę za granicą. Nie sądzi pan, że w takiej sytuacji nie warto utrzymywać Akademii z pieniędzy podatników?

- To samo można powiedzieć o Gdańskim Uniwersytetem Medycznym, którego absolwenci wyjeżdżają na przykład do Irlandii.

- Dlaczego nie? Może powinna zostać stworzona specjalna pula dla ludzi, którzy zostaną w naszym kraju?

- Ci ludzie wprawdzie pracują za granicą, ale mieszkają w Polsce, gdzie wydają zarobione  tam pieniądze, podnosząc zasobność społeczeństwa. Nie widzę potrzeby prywatyzowania naszej uczelni.

- Przechodząc do pańskiej specjalności, czyli ratownictwa - dostał pan ostatnio medal od małopolskich strażaków za pracę nad śródlądowym ratownictwem wodnym i powodziowym. A konkretniej?

- Jest to medal od Komendanta Głównego Państwowej Straży Pożarnej. W czasie mojej współpracy z małopolskimi strażakami okazało się, że technika na morzu jest bardziej rozwinięta niż ta na obszarach śródlądowych i niektóre elementy morskich akcji ratowniczych można wdrożyć podczas akcji na śródlądziu. Na przykład poszukiwanie rozbitków na morzu można powiązać z szukaniem zagubionych w lesie dzieci. Ta współpraca związana jest także ze sprzętem: przygotowana przez nas amfibia jest pojazdem, na którym testujemy odpowiednie systemy do poszukiwań. Będziemy prawdopodobnie budować drugi model tego pojazdu, w którym uwzględnimy doświadczenia Straży Pożarnej z akcji powodziowych. Współpraca ze strażakami z małopolski otwiera więc przed nami nowe obszary badawcze.

- Jest pan jednym z najlepszych specjalistów od ratownictwa morskiego w Polsce. Dlaczego więc nie jest pan dyrektorem SAR?

- Moim celem nie jest zajmowanie administracyjnych stanowisk poza uczelnią.

- A może po prostu praktyka swoje a teoria swoje? Może pańskie koncepcje, jak np. zastosowanie w ratownictwie morskim modelowania informatycznego, nie nadają się do praktycznego wykorzystania w codziennej służbie ratowniczej?

- Nie wydaje mi się. Aplikacja wiedzy w programie komputerowym zwiększa prawdopodobieństwo powodzenia akcji ratowniczej. W swojej książce cytuję wyniki badań, według których wspomaganie komputerowe o 40 procent zwiększa sukces jakiegoś przedsięwzięcia.

- Czy pańskie pomysły znalazły już zastosowanie praktyczne?

- System komputerowy wspomagania akcji ratowniczej stosowany jest w naszej Morskiej Służbie Poszukiwania i Ratownictwa. Platforma ratownicza do podejmowania ludzi z wody będzie zastosowania na nowej jednostce zwalczania rozlewów.

- Co zdecydowało, że pan zajął się tą właśnie tematyką?

- Współpraca z PRO, a następnie z MSPiR. A także Marek Długosz, który, gdy poznałem go 20 lat temu, był zastępcą dyrektora Polskiego Ratownictwa Okrętowego. On mnie namówił. I tak się zaczęło.

- Według pana polskie ratownictwo morskie stoi na wysokim poziomie?

- Wyposażenie sprzętowe jest na światowym poziomie. Jednostki SAR 1500, SAR 3000 to światowa czołówka. Fachowość załóg także nie budzi zastrzeżeń.

- Karierę zaczynał pan od pracy na statkach PLO, gdzie doszedł pan do stanowiska kapitana żeglugi wielkiej. Jak to się stało, że porzucił pan intratne zajęcie we flocie na, zapewne mniej atrakcyjną finansowo, posadę w szkolnictwie morskim?

- Byłem najmłodszym kapitanem żeglugi wielkiej. Po kilku rejsach, będąc na wczasach w Szczyrku, spotkaliśmy jednego z rektorów Akademii Morskiej. A w prasie akurat był artykuł o mnie. I ów rektor zaproponował mi pracę na uczelni, mówiąc, że w żegludze osiągnąłem już wszystko. Po naradzie rodzinnej postanowiłem, że przystanę na tę propozycję.

- Nie żałował pan nigdy tej zmiany?

- Nie wróciłbym na morze, bo szkoda czasu. Wiele ciekawych rzeczy dzieje się tutaj.

- Na lądzie?

- Na lądzie.

- Na pływanie na morzu szkoda czasu, a na siedzenie w uczelni nie?

- Ależ ja tu cały czas nie siedzę! Kilka dni temu mieliśmy seminarium w Iławie, zaraz wyjeżdżamy do Krakowa w celu omówienia kwestii drugiej amfibii dla małopolskich strażaków, potem do Szczecina, na spotkanie w sprawie współpracy z tamtejszą Akademią Morską, a następnie na Politechnikę Rzeszowską. To nie tylko siedzenie, ale przede wszystkim ciekawa praca.

- Skończył pan pływać w 1985 roku. Od tamtego czasu wiele się w żegludze zmieniło. Nie czuje pan, że stracił kontakt z prawdziwym życiem na morzu? Chodzi o to, na ile to czego pan dzisiaj uczy studentów przydaje im się potem w pracy? 

- Z ratownictwem jestem na bieżąco, nie widzę z tym żadnego problemu.

- Jest pan pomysłodawcą i inicjatorem budowy obecnego statku szkolnego Akademii Morskiej w Gdyni Horyzont II. Uważa pan, że to udany projekt?

- Wydaje mi się, że statek nie jest w pełni wykorzystany. Rozpoczynając budowę tej jednostki, mieliśmy podpisaną umowę z Polską Akademią Nauk na wykorzystanie jej do rejsów na Spitsbergen. Trwały też rozmowy na temat wykorzystania statku przez Interocean Metal, firmę prowadząca badania konkrecji. Wyobrażałem sobie, że statek pływałby i na Spitsbergen i na badania nad konkrecjami na Oceanie Spokojnym, z wymianą studentów na Hawajach. Ale nie zostało to podjęte...

- W wyższym szkolnictwie morskim pracuje pan od 1985 roku. Jak pan ocenia jego stan obecny? Rzeczywiście mamy się czym chwalić w Europie i na świecie?

- Zacznę do tego, że jestem przeciwnikiem średnich prywatnych szkół. Wydaje mi się, że technika na statkach jest tak wysoka, że ukończenie średniej uczelni nie daje niezbędnej wiedzy. Jak nie ma się podstaw, praktyka tego nie zrekompensuje. Przykład: na statku jedno z urządzeń uległo awarii. Gdyby nie ukończenie uczelni, czyli posiadanie niezbędnej wiedzy w tej materii, tej awarii nie potrafilibyśmy usunąć. Wiedza zdobyta w uczelni pozwoliła na usunięcie awarii radaru.

- Niech nam pan na koniec powie, jak wyjść cało z katastrofy morskiej, kiedy już znaleźliśmy się na pokładzie tonącego statku. 

- Gdyby była na to gotowa recepta, nie byłoby kłopotu z poszukiwaniem i ratowaniem. Powiem tak: moja praca habilitacyjna na Politechnice Warszawskiej dotyczyła ratownictwa. Byłem pierwszą osobą, która z tego obszaru chciała uzyskać habilitację. Jeden z profesorów, bardzo dociekliwy, poinformował, że ma nowoczesny jacht, z łącznością satelitarną, z atlasami, więc po co mu potrzebne obszary poszukiwań? Odpowiedziałem, że jak wpadnie do wody, to wpadnie do niej bez łączności, bez atlasów, bez niczego, a zadaniem ratowników jest go odnaleźć. A żeby to zrobić, muszą mieć odpowiednie systemy, procedury. Tym właśnie sie zajmuję. A odpowiadając na panów pytanie: wchodząc na jakiś statek przede wszystkim sprawdzam drogę ewakuacyjną z mojej kabiny i lokalizuję, gdzie są szalupy. I dopiero potem mogę iść na kolację.

Tomasz Falba i Czesław Romanowski

Zdjęcia: Czesław Romanowski i archiwum Zbigniewa Burciu

Zbigniew Burciu jest absolwentem Państwowej Szkoły Morskiej w Gdyni, karierę zawodową rozpoczął w 1972 roku na statkach PLO. Od 1973 do 1985 roku pracował na statkach marynarki handlowej, uzyskując w 1982 roku dyplom kapitana żeglugi wielkiej. Trzy lata później rozpoczął pracę w Akademii Morskiej w Gdyni, w której pracuje do dzisiaj. Pełnił m.in. funkcję prorektora ds. morskich, a od 2006 roku jest kierownikiem Katedry Eksploatacji Statku na Wydziale Nawigacyjnym. Odznaczony Złotym Krzyżem Zasługi i Medalem Komisji Edukacji Narodowej. Kierował i nadal kieruje licznymi projektami badawczymi dotyczących systemów bezpieczeństwa transportu morskiego. Jest autorem patentu i zgłoszeń patentowych dotyczących bezpieczeństwa w transporcie i systemów wspomagających poszukiwanie i ratowanie życia na morzu. Pisze książki na ten temat. Jest koordynatorem projektu amfibijnego pojazdu stanowiącego zintegrowany system rozpoznania, łączności i koordynacji akcji w sytuacjach zagrożenia życia na akwenach wodnych oraz podczas klęsk żywiołowych.

-1 OOW
SUPER GOŚĆ
06 czerwiec 2012 : 10:30 Guest | Zgłoś
-8 kolejny teoretyk
kolejny wielki kapitanek teoretyk ktory pewnie juz dawno wypadl z branzy chlopiec plololowiec zygac sie chce na takich jak on
06 czerwiec 2012 : 11:48 Guest | Zgłoś
-1 Wykształcenie do pracy na morzu
Jakkolwiek na pewno wyższe wykształcenie rozszerza horyzonty i pomaga rozwiazywać problemy to jednak srednie do pracy na morzu powinno w zupełności wystarczyć.
Hostoria z naprawą radaru datuje się z lat 80-tych, jest już nieadekwatna do rzeczywistosci. Wychodzi brak kontaktu z rzeczywistoscią...
Prywatyzacja uczelni morskich to tez niegłupi pomysł..tylko panowie boją się o stołeczki, dlatego są przeciw.
06 czerwiec 2012 : 14:17 Guest | Zgłoś
+5 RE: Nie wróciłbym na morze, szkoda czasu
Współpraca uczelni morskich (i nie tylko) z przemysłem i biznesem mimo wielu inicjatyw i deklaracji to niestety tylko czcze gadanie. Takiej współpracy po prostu nie ma. Projekty o których mowa musza znaleźć zastosowanie w praktyce. Bez tego nie są nic warte, co najwyżej wędrują do archiwum i zwiększają dorobek naukowy uczelni.
06 czerwiec 2012 : 14:26 Guest | Zgłoś
+8 RE: Nie wróciłbym na morze, szkoda czasu
Nie wiem czemu ciagle ktos porusza temat sensownosci badz formy istnienia Akademii Morskich w Polsce. Boli to, ze absolwenci nie maja problemu ze znalezieniem pracy, czy ze pracuja za granica? Z takim tokiem rozumowania trzeba by bylo zamknac badz wprowadzic oplaty za studia na wiekszosci uczelniw kraju. Co ciekawe wiekszosc tych nawolujacych do platnych studiow sami wyedukowali sie za panstwowe pieniadze.
06 czerwiec 2012 : 17:55 Guest | Zgłoś
+4 BEZCZELNOSC
Szkoda czasu na plywanie.Co za bezczelnosc Panie Kapitanie
07 czerwiec 2012 : 14:24 Guest | Zgłoś
-1 sraty taty
no widac z e koles stracil kontak z rzeczywistowsia morska gdy przestal plywac w latach 80
srednio inteligentny szympans jest w stanie prowadzic wspolczesny statek i tak to wlasnie robia anglicy i szkoci konczac dwuletnie szkolki dowodza okretami, taka rzeczywistosc a nastepna prawda jest taka ze polskie szkolnictwo morskie jest najbardziej ulomne i kulawe na swiecie !!!!
27 sierpień 2013 : 01:59 Guest | Zgłoś
+3 teoria i praktyka
szkoda ze praktyka nie podaza za teoria w zawodzie ktory jest blizszy rzemioslu niz nauce.
Prof Burciu stwierdzeniem ze "szkoda czasu na plywanie" potwierdza opinie postronnych obserwatorow ze Polskie Akademie Morskie utracily kontakt z rzeczywistoscia.
Kiedy Prof Burciu pobieral pierwsze lekcje z wiedzy okretowj w PSM Szczecin
owczesni nauczyciele zawodu utrzymywali kontakt z technologia okretowa poprzez regularne powroty do zawodu ktory wymaga odnawiania umiejetnosci praktycznych.
Regularna praktyka morska jest podstawowym warunkiem zachowania umiejetnosci dowodzenia statkiem morskim i postrzegania nowych problemow zwiazanych z postepem technicznym w projektowaniu i exploatacji statku.
06 maj 2016 : 20:01 Miet Dlugolecki, kpt | Zgłoś

Zaloguj się, aby dodać komentarz

Zaloguj się

1 1 1 1
Waluta Kupno Sprzedaż
USD 4.0243 4.1057
EUR 4.2863 4.3729
CHF 4.4168 4.506
GBP 5.01 5.1112

Newsletter