- Często powtarza się jednak opinię, że wraki bałtyckie są w lepszym stanie niż te w ciepłych morzach, bo w Bałtyku nie występuje świdrak okrętowiec, małż żywiący się drewnem.
- A właśnie, że występuje. Można go znaleźć w Bałtyku mniej więcej do wysokości Rugii. Ostatnio był także spotykany w niemieckiej części Zatoki Pomorskiej. Jednostkowo pojawia się i w innych miejscach, ale woda bałtycka jest dla niego za słodka. Nie rozmnaża się w niej po prostu, więc nie stanowi, póki co, zagrożenia dla wraków w naszej części morza. Czynnikiem o wiele istotniejszym dla zachowania drewnianych wraków w polskiej części Bałtyku jest fakt, że jego woda ma dobre wartości konserwujące dla materiałów organicznych. W niektórych miejscach Bałtyku, np. w Szwecji czy Finlandii znajdują się drewniane wraki sprzed kilku stuleci zachowane w doskonałym stanie, wciąż z masztami i wyposażeniem, które sprawia wrażenie ciągle zdatnego do użytku. Gorzej jest z metalami. Naszym specyficznym problemem jest rybołówstwo. Przez dziesiątki lat stosowano połowy ciągnąc sieci po dnie, które w większości jest płaskie i piaszczyste. Zaczepiały one o wraki i je niszczyły. I to jest, w naszym przypadku, główny powód złego stanu niektórych obiektów.
- Jeśli mamy tyle wraków, w większości wciąż niezbadanych, woda ma dobre właściwości, a świdraków nie ma wielu, to czy można powiedzieć, że Bałtyk to takie nasze podwodne Eldorado?
- W pewnym sensie tak. Oczywiście bardziej dla naukowców niż poszukiwaczy skarbów. Dla tych drugich bardziej atrakcyjne będą Karaiby, gdzie wciąż na dnie znaleźć można autentyczne skarby, które można po wydobyciu spieniężyć. Chociaż na przykład na dwa dni przed ekspedycją, w czasie której wydobyliśmy XVIII-wieczne działa, o których wspomniał pan na początku naszej rozmowy, do jednego z nurków zgłosił się Polak z ofertą, że w zamian za uniemożliwienie wydobycia tych dział, otrzyma udział w kolejnej ekspedycji, która to zrobi za pieniądze, na zamówienie pewnego Duńczyka. To dowód, że jednak jakieś zainteresowanie istnieje.
- Podwodnych rabusiów?
- Oczywiście nie jest tak, że większość nurków rzuca się na wraki tylko po to, aby coś z nich zabrać. Trzy lata temu pod Helem znaleziono wrak XIX-wiecznego żaglowca. W świetnym stanie. Znajdowały się na nim m.in. elementy takielunku, a także mosiężne bulaje. Przed podjęciem decyzji o prowadzeniu jakichkolwiek prac wydobywczych, wykonuje się najpierw inwentaryzację wraz z dokumentacją znaleziska. Badania archeologiczne wiążą się zawsze z nieodwracalnym zniszczeniem stanowiska, a więc prowadzi się je jedynie, gdy zabytki są zagrożone utratą lub stanowią istotny wkład w poznanie historii. Jeżeli nie ma takiej potrzeby, zabytki zostawia się na dnie. One tam dużo lepiej wyglądają niż w muzealnych gablotach. W tym wypadku podjęliśmy także taką decyzję. Pół roku potem znowu pojawiliśmy się w tamtym miejscu. I co? Obok wraku leżała torba z zebranymi i przygotowanymi do wydobycia przedmiotami wyjętymi ze statku. Słyszałam swego czasu, że na Bałtyku działają wyspecjalizowane firmy, które zajmują się wydobywaniem ładunku z zatopionych statków. Pewne rzeczy są robione na specjalne zamówienie bogatych kolekcjonerów. Ktoś chce na przykład literę z nazwy jakiegoś konkretnego statku. Ale to wyłącznie pogłoski, bo nikt nigdy nikogo nie złapał za rękę. Raz jeden Urząd Morski w Gdyni natrafił na łódkę, która wiozła elementy złomu powyciągane z różnych wraków. Sprawa skończyła się jakąś śmieszną grzywną, bo nie było sposobu aby udowodnić pochodzenie tego złomu.