Inne

alt

Warto w tym miejscu dodać, że wiza, która umożliwiła mu bezpieczną podróż przez ZSRR i być może uratowała życie, została wystawiona przez japońskiego konsula w Kownie Chiune Sugiharę. Japończyk, przy współpracy polskiego wywiadu, uratował w ten sposób kilka tysięcy ludzi, w tym wielu Żydów. Dzięki temu bywa nazywany japońskim Schindlerem.

Podczas wojny Grodzicki pływał jako oficer na polskich statkach handlowych m. in. w konwojach atlantyckich. Były to pokłady kolejno: Wilna, Wisły, Chorzowa i Poznania.

Była we mnie ta przeogromna radość, że udało mi się stanąć znowu w szeregach armii walczącej, być w otwartej walce z przeciwnikiem, a nie czuć się jak zaszczuty pies, bezbronny wobec wroga. (…) Dziwiłem się, słysząc kolegów narzekających czy to na jedzenie na statku, czy na niskie wynagrodzenia lub jakieś inne kłopoty. Przecież – myślałem – to wszystko jest tak mało ważne w porównaniu z celem, do którego dążymy.” - pisał o swoich przeżyciach z tego okresu.

alt

Za służbę w marynarce handlowej podczas wojny otrzymał kolejne, tym razem już nie tylko polskie, odznaczenia.

Nie wracaj synu

Po zakończeniu wojny Grodzicki podjął dramatyczną decyzję pozostania na emigracji. Przeważyła opinia pozostającej w kraju... matki, która trzeźwo oceniała komunistyczną rzeczywistość Polski Ludowej.

Co robić? Jaką powziąć decyzję? Wracać to obowiązek, a zostać to protest, że nie o taką Polskę walczyliśmy przez tyle lat. Na moją ostateczną decyzję wpłynął zdecydowanie list od Matki. Pisała, że chociaż tak bardzo chciałaby mnie zobaczyć, „to jednak nie wracaj”. To wystarczyło. Stało się to kropką nad i.” – wspominał.

W 1951 roku uzyskał upragniony stopień kapitana żeglugi wielkiej. Najpierw łowił ryby na Morzu Północnym i Karaibach. Potem dowodził amerykańskimi statkami handlowymi, został kapitanem jednego z portów na Trynidadzie, w końcu kierownikiem i dyrektorem w jednym z amerykańskich, a później szwedzkich przedsiębiorstw, w którym zajmował się transportem morskim.

Był także członkiem prestiżowych organizacji: Instytutu Maklerów Okrętowych w Londynie i Związku Arbitrów Morskich w Nowym Jorku. Słowem zrobił karierę, jaka stała się udziałem niewielu jego rodaków na emigracji.

W końcu przeszedł na emeryturę. „Był rok 1985 i przyszedł wreszcie ten dzień, przesuwany parokrotnie przez firmę – dzień przejścia na emeryturę. Uroczysty pożegnalny obiad, przemówienia i prezenty, a w sercu takie jakieś poplątane uczucia. Z jednej strony pełnia zadowolenia, że wiedza nabyta w kraju pozwoliła mi wykonać wszystkie nakładane na mnie zadania, ale z drugiej – tkwił we mnie jakiś smutek i żal, ze ta praca nie mogła być pracą przy odbudowie powojennej Polski.” - zanotował z rozżaleniem.

Pomimo emerytury pozostał aktywny. Wśród licznych publikacji, w tym przetłumaczonych z języka angielskiego na polski podręczników morskich, najsłynniejsza stała się napisana przez niego książka „Pod szczęśliwą gwiazdą”, którą wydał już w wolnej Polsce (z tej właśnie publikacji pochodzi większość cytatów użytych w tym artykule).

alt

Grodzicki przyjechał do kraju na początku lat dziewięćdziesiątych jako obywatel amerykański na stałe zamieszkały w Nowym Jorku. Swoje pierwsze, po pół wieku, spotkanie z Gdynią tak wspominał: „Jest tu cudownie. Jestem tym miastem zachwycony i w nim zakochany. Ono pulsuje energią, rytmem jakiejś trudnej do opisania muzyki Bałtyku. (…) Tutaj czuję Polskę. Zupełnie nie odczuwam takiej radości i podniecenia w Gdańsku, czy nawet Krakowie. (…) Nie wiem jak to opisać, ale tu czuję się naprawdę szczęśliwy.

W 1994 roku ożenił się po raz drugi z rodowitą gdynianką.

- Ja byłam wdową, on wdowcem, dzieci mieliśmy dorosłe. Nic nie stało na przeszkodzie, aby się związać - wspomina Maria Grodzicka. - Na miłość nigdy nie jest za późno.

Pani Maria wzrusza się, kiedy opowiada o swoim mężu. Pokazuje neseser pełen czułych listów napisanych do niej przez niego. Jest ich kilkadziesiąt. Dla Marii Grodzickiej są niczym najcenniejsze relikwie.

Państwo Grodziccy kupili mieszkanie w Gdyni przy ul. Świętojańskiej. Tutaj spędzali lato. Na zimę zaś przenosili się do Nowego Jorku, na Manhattan, gdzie mieli apartament z widokiem na Twin Towers. Nie było ich tam, kiedy dwie wieże zostały zaatakowane przez Al-Kaidę. Jedli akurat obiad ze znajomymi w Gdyni. Wstrząśnięci przerwali wizytę i wrócili do domu.

Kiedy kapitan Grodzicki przyjeżdżał do Polski był niezwykle aktywny towarzysko, wspierał finansowo polskie organizacje morskie, doradzał w sprawach żeglugowych. W międzyczasie zastanawiał się także, czy nie wrócić do Polski już na stałe.

Niestety, nie było mu to dane. Latem 2003 roku przyjechał do Gdyni na odbywający się tam wtedy wielki zlot żaglowców. 16 lipca, około godz. 14, wracając z zakupów został, na ul. 10 Lutego, w samym centrum miasta, śmiertelnie potrącony przez samochód. Miał wówczas 89 lat.

- To stało się tak nagle - nie może zapomnieć tamtego dnia jego żona. - Wyszedł tylko na chwilę. Miał kupić fasolkę szparagową do obiadu i zaraz wrócić. Choć od tamtego dnia minęło już osiem lat, pamiętam wszystko jakby to było wczoraj. Bardzo mi go brak.

Zgodnie z ostatnią wolą kapitana Grodzickiego jego ciało zostało skremowane i rozsypane na Bałtyku. Dokładnie tam, gdzie żeglował na swoim ukochanym Zawiszy Czarnym.

Tomasz Falba

Zdjęcia: Tomasz Falba; z archiwum Marii Grodzickiej

 

1 1 1
Waluta Kupno Sprzedaż
USD 3.6344 3.7078
EUR 4.2127 4.2979
CHF 4.4963 4.5871
GBP 4.9422 5.042