O historii polskiego wywiadu morskiego i jego działalności w latach 1935-1945 rozmawiamy ze znawcą tematu prof. Andrzejem Gąsiorowskim.
- Kiedy rozpoczął działalność polski wywiad morski?
- W 1935 roku. Od tego czasu zaczęto w Polsce tworzyć wyspecjalizowaną strukturę wywiadowczą zajmującą się sprawami morskimi. Wcześniej informacje o niemieckiej flocie wojennej zbierano niejako przy okazji innych działań. Nie ma w tym niczego dziwnego. Głównego zagrożenia dla Polski wypatrywano od strony lądu, a nie morza. Niestety, mamy tylko szczątkowe informacje na temat początków polskiego wywiadu morskiego, dysponujemy w zasadzie jednym dokumentem. Wymienia on osoby, które miały go tworzyć, na czele z kapitanem Janem Blichiewiczem, który był kierownikiem Posterunku Oficerskiego nr 2 w Gdyni, który z kolei podlegał Ekspozyturze nr 3 Oddziału II w Bydgoszczy. Była to placówka obejmująca swoim zasięgiem pas wybrzeża od Morza Północnego aż po Piławę. Nie działała w strukturze Marynarki Wojennej.
- Czym przed wybuchem drugiej wojny światowej zajmował się wywiad, o którym rozmawiamy?
- Przede wszystkim zdobywaniem informacji. Jednym z najcenniejszych polskich źródeł był Wiktor Katlewski zatrudniony w Urzędzie Uzbrojenia niemieckiej Marynarki Wojennej w Berlinie. Pracował tam jako księgowy i przez jego ręce przechodziło wiele ważnych dokumentów. Katlewski przekazywał je polskiemu wywiadowi. Został zdekonspirowany dopiero w 1939 roku, kiedy w niemieckie ręce wpadły archiwa polskich tajnych służb. Został zgilotynowany.
- A dlaczego polski wywiad morski nie rozpoznał niemieckich przygotowań do wojny? Nie zauważył transportów wojska do Prus Wschodnich, nie miał pojęcia o wojennej misji pancernika Schleswig-Holstein, ani nawet o ruchach niemieckich okrętów?
- Informacje wywiadowcze były zbierane nie tylko przez sieci wywiadu morskiego. Wszystkie dokumenty jakie znamy dowodzą, że rozpoznanie niemieckich przygotowań do wojny było prawidłowe. Polski wywiad ostrzegał o możliwości niemieckiej agresji. Kierownictwo polskiej floty wojennej również o tym wiedziało. Stąd choćby, wykonane na czas, wyprowadzenie z Bałtyku do Wielkiej Brytanii polskich niszczycieli.
- Co było największym sukcesem naszego wywiadu przed wybuchem drugiej wojny światowej?
- Według mnie stworzenie sieci, które miały podjąć działalność na terenie już okupowanym przez nieprzyjaciela. Zaowocowało to po 1939 roku. Polski wywiad morski stał się niezwykle skutecznym narzędziem prowadzenia wojny. Przyznają to nawet sami Brytyjczycy, niechętnie przecież dzielący się sukcesami. Nie byłoby tego, gdyby nie przygotowania poczynione jeszcze przed wojną. Jestem przekonany, że siatki polskiego wywiadu morskiego zaczęły działać już w momencie wejścia Niemców na Pomorze. Świadczy o tym praca takich ludzi jak choćby kmdr. Konstantego Jacynicza, który już od 1935 r. - jako oficer w stanie spoczynku - był zaangażowany w organizowanie sieci wywiadu morskiego.
- Kiedy rozpoczęła się współpraca z sojusznikami?
- Pod koniec 1939 roku. Najpierw z Francuzami, poprzez kmdr. Brunona Jabłońskiego, a potem z Brytyjczykami. To właśnie ci drudzy stali się głównym odbiorcą informacji wywiadowczych dostarczanych przez polski wywiad morski do zakończenia drugiej wojny światowej. Brytyjczycy nie posiadali swoich źródeł wywiadu wojskowego w okupowanej Europie w 1940 roku. Później próbowali tworzyć sieci, jednak Polacy mieli znacznie większe możliwości organizowania wywiadu, w tym także wywiadu morskiego. W okupowanym kraju działały dwie sieci wywiadu ofensywnego Komendy Głównej ZWZ-AK: „Stragan” i „Lombard”. „Stragan”, która zbierała wszelkie informacje, które wydawały się ważne i „Lombard”, która wykonywała określone zadania. Również te na zlecenie czy prośbę sojuszników. Ta struktura spełniła swoją funkcję. Polskie sieci wywiadu morskiego tworzone też były przez Oddział II Sztabu Naczelnego Wodza w Londynie. Funkcjonowały w latach 1940-1945 w portach morskich we Francji oraz w portach na terenie Afryki Północnej. Poza tym każdy żołnierz ZWZ-AK miał obowiązek przekazywania informacji wywiadowczych, nawet jeżeli nie działał w strukturach wywiadu. Tak było szczególnie w Gdyni, ponieważ pracowali oni często w porcie, stoczni i arsenale Kriegsmarine. Stąd też liczba informacji morskich pozyskanych w Gdyni była największa.
- Czy jednak nie przeceniamy znaczenia polskiego wywiadu morskiego podczas wojny?

- Zdecydowanie nie. Wynika to z analizy dokumentów. Zachowały się meldunki o niesłychanej szczegółowości. Inna sprawa, że z reguły nie było ich jak przekazać z terenu do centrali, bo nie było np. radiostacji. A informacja o ruchach okrętów szybko się dezaktualizowała. Ale polski wywiad morski dostarczał także dane dotyczące budowanych jednostek, nowinek technicznych, okrętów podwodnych itp. Te się tak szybko nie starzały. Dobrym przykładem może być działalność Jana Belaua, pseudonim „Morski”, „Mewa”, oficera wywiadu Armii Krajowej, który zdobył w Gdyni plany nowych niemieckich torped. Zresztą znaczenie miały każde, nawet najbardziej wydawałoby się błahe, informacje, np. że na jakiś okręt dostarczono umundurowanie tropikalne. Można było z tego wyciągnąć wniosek co do tego, gdzie ta jednostka miała się udać. Brytyjczycy dopytywali się też o to, co dzieje się z pancernikiem Gneisenau czy lotniskowcem Graf Zeppelin. To były dla nich niezwykle cenne wiadomości.
- Czy były informacje, którymi Polacy nie dzielili się z sojusznikami?
- Nie są mi znane takie przypadki. Działo się raczej odwrotnie. Nasi sojusznicy próbowali wykorzystywać polski wywiad morski do własnych celów bez wiedzy polskich władz, mając świadomość, że tego typu zadania byłyby niechętnie przez Polaków realizowane. Było to np. angażowanie polskich agentów do wykonywania zadań o charakterze dywersyjnym. Oczywiście członków wywiadu szkoli się także do tego rodzaju operacji, ale dla Polaków miały one mniejsze znaczenie niż dla Brytyjczyków, bo groziły dekonspiracją. Przykładem takiej sytuacji może być polski agent w Grecji, słynny Jerzy Iwanow-Szajnowicz, którego Brytyjczycy wykorzystali, poza wiedzą Polaków, do zadań sabotażowych i przez to wpadł w ręce Gestapo.
- Czy to prawda, że Polacy przygotowali lądowanie aliantów w Afryce Północnej w 1942 roku znane jako operacja Torch?
- Tak można rzeczywiście powiedzieć. Wojna rozrzuciła Polaków niemal po całym świecie, także po Afryce. Kiedy alianci zaplanowali lądowanie w tym rejonie świata, uaktywniła się polska siatka wywiadu morskiego, która dostarczyła informacji potrzebnych do inwazji. Siatką tą kierował mjr Mieczysław Słowikowski, pseudonim „Rygor”, który podobno stał się nawet pierwowzorem jednej z postaci występujących w legendarnym filmie „Casablanca”. Inną bardzo aktywną placówką w tym rejonie była polska Misja Morska w Gibraltarze zajmująca się przerzutem ludzi przez Cieśninę Gibraltarską, kierowana przez kmdr. Karola Trzasko-Durskiego. Warto na marginesie zauważyć, że Polska - państwo, które zniknęło w 1939 roku z mapy świata - potrafiło stworzyć niemal globalny wywiad. To był fenomen. Dostarczane przez ten wywiad informacje stawały się atutami politycznymi dla polskich władz w Londynie. Dzięki temu rósł przecież nasz wkład w wojnę.
- Wiadomo, że w działalność polskiego wywiadu morskiego podczas drugiej wojny światowej bardzo mocno zaangażowani byli działacze polskiej przedwojennej skrajnej prawicy. I okazali się niezwykle skuteczni. Dlaczego właśnie oni?
- Dokładniej mówiąc, byli to członkowie Obozu Narodowo-Radykalnego. To było środowisko nastawione antyniemiecko, a działając od połowy lat trzydziestych w podziemiu, miało doświadczenie konspiracyjne, dysponowało odpowiednio przygotowanymi i sprawdzonymi w praktyce kadrami oraz metodami pracy. To wszystko powodowało, że oenerowcy byli niejako predestynowani do wykonywania zadań o charakterze wywiadowczym, czy mówiąc szerzej, specjalnych. I to bez potrzeby doszkalania. Na dodatek byli mocno zmotywowani ideowo.
- Czy ci ludzie nie mieli problemu z podporządkowaniem się Związkowi Walki Zbrojnej czy potem Armii Krajowej? Przecież wiadomo, że nie odnosili się z sympatią do tych organizacji.
- Podczas wojny ONR stworzył Związek Jaszczurczy, konspiracyjną organizację wojskową, która nie weszła do ZWZ, a potem AK. Ale trzeba podkreślić, że w zakresie wywiadu morskiego ściśle z nimi współpracowali. Członkowie Związku Jaszczurczego nie mieli nic przeciw przekazywaniu zebranych przez siebie informacji na Zachód, chcieli tylko aby było wiadomo, że pochodzą od nich. Chcieli mieć satysfakcję, że mieli jakiś wkład w pokonanie Niemców. Niestety, tak nie było i ci członkowie Związku Jaszczurczego, którzy przeżyli wojnę mieli o to, moim zdaniem słuszne, pretensje.
- Który z asów polskiego wywiadu morskiego, pańskim zdaniem, oddał największe zasługi podczas drugiej wojny światowej?
- To się tak nie da powiedzieć. Każdy członek siatki wywiadowczej zasługuje na uznanie i pamięć. Większość z nich ryzykowała dla Polski życie. Ale o jednej postaci chciałbym wspomnieć. Z racji moich zainteresowań badawczych wielką sympatią darzę harcmistrza Bernarda Myśliwka, pseudonim „Konrad”. Przed wojną organizował harcerskie żeglarstwo. Zapewne niektóre z jego rejsów były inspirowane przez wywiad. W trakcie wojny był członkiem konspiracyjnej Marynarki Wojennej działającej w kraju. Prowadził niezwykle rozległą działalność. Organizował sieci wywiadowcze na Pomorzu i w Gdyni, tworzył zalążki oddziałów bojowych, dowodził Szarymi Szeregami. Aresztowany przez Gestapo, wolał popełnić samobójstwo niż zdradzić współpracowników. To tylko jeden z wielu bohaterów tajnej wojny.
- Jaki był stopień rozpracowania polskiego wywiadu morskiego przez Niemców?
- Do dnia dzisiejszego niewiele na ten temat wiemy. O skali rozpracowania przez Niemców struktur wywiadu morskiego świadczyły aresztowania dokonane w latach 1943-1944 w tych sieciach. Wielu członków wywiadu morskiego zostało postawionych przed Sądem Wojennym Rzeszy i straconych. Wielu po śledztwie prowadzonym przez Gestapo i Abwehrę osadzono w obozach koncentracyjnych. Jest jeszcze bardzo delikatny i skomplikowany problem wykorzystywania przez Niemców wykrytych sieci wywiadu morskiego do gry inspiracyjnej. Istnieje zeznanie Jana Kaszubowskiego, funkcjonariusza gdańskiego Gestapo, który mówi, że były dwie operacje prowokacyjne prowadzone przez Niemców. Jedna z tych operacji o kryptonimie „Sokół” była skierowana przeciwko wywiadowi brytyjskiemu. Druga pod kryptonimem „Piorun” wobec wywiadu sowieckiego. I nic więcej na ten temat nie wiadomo. Najprawdopodobniej chodziło o rozpoznanie systemów łączności czy przerzutu ludzi do Szwecji. Ale to tylko domysły. Dokumentów brak. A snucie hipotez, które mogą być prawdziwe albo nie, czy posądzanie ludzi, którzy już nie żyją i w związku z tym nie mogą się bronić, nie jest uczciwe. Możemy tylko powiedzieć, że Niemcy z pewnością próbowali rozpracowywać polskie siatki wywiadowcze. I zapewne niektóre z tych operacji się udawały. Niemcy przecież nie byli idiotami, jak się ich nieraz przedstawia. Polski wywiad był skuteczny, ale Niemcy byli naprawdę godnym przeciwnikiem.
- Co się stało z polskim wywiadem morskim działającym na Pomorzu po zakończeniu wojny? Czy ktoś próbował go przejąć? Brytyjczycy, Amerykanie, a może nawet Niemcy? Mógł przecież dostarczać cenne informacje z terenu zajętego przez komunistów.
- To na pewno był łakomy kąsek dla wielu tajnych służb. Symptomatyczne, że funkcjonariusze gdańskiego Gestapo uniknęli odpowiedzialności dlatego, że poszli na współpracę z państwami zachodnimi. Ponieważ Gdańsk pracował bardzo mocno na odcinku wschodnim, to dla alianckich służb Niemcy, mający wiedzę o funkcjonowaniu Sowietów, byli bardzo atrakcyjni i na pewno zostali wykorzystani. Karę ponieśli tylko ci, którzy byli bezpośrednio zaangażowani w zabijanie jeńców brytyjskich. Profesor Jan Ciechanowski, mieszkający w Londynie, wybitny polski historyk, członek polsko-brytyjskiej komisji zajmującej się badaniem historii współpracy obu wywiadów w trakcie drugiej wojny światowej, powiedział, że jeden z oficerów brytyjskich wyjawił mu, że do 1976 roku wywiad brytyjski pracował na niektórych polskich sieciach. Innymi słowy, jeszcze kilkadziesiąt lat po wojnie Brytyjczycy korzystali z siatek polskiego wywiadu utworzonych podczas wojny. Moim zdaniem to jeden z powodów, dlaczego Brytyjczycy do dzisiaj nie ujawnili wszystkich dokumentów dotyczących współpracy z naszym wywiadem. Oni po prostu chronią swoje źródła. Ale to znowu są tylko domniemania.
- W ogóle chyba odkrywanie historii polskiego wywiadu morskiego to dla badacza nie jest lekki kawałek chleba?
- Niestety. To fascynująca tematyka, ale też niezwykle trudna jeśli chodzi o badanie. Jest to najczęściej poruszanie się po omacku, przedzieranie przez gąszcz domysłów i hipotez, których zwykle nie można zweryfikować. Na dodatek praca wywiadowcza to przecież gra pozorów i tajemnic. Trzeba umieć je rozróżniać. Nie można poprzestawać na dokumentach. Potrzeba tzw. nosa, aby ustalić jak było naprawdę. A ludzie, niegdyś związani z wywiadem, nie chcą o tym rozmawiać. Kiedyś spotkałem por. Franciszka Włodarczyka, pseudonim „Irena”, „Wojna”, „Majewski”, który należał w czasie wojny do organizacji konspiracyjnej Grunwald działającej na Pomorzu, ale był też pracownikiem polskiego wywiadu. Rozmawiałem z nim. Pytałem go o życiorys. On odpowiadał. Po jakimś czasie zorientowałem się, że to bajki. Tyle lat po wojnie a on nadal sprzedawał mi swoją wywiadowczą legendę. Dopiero kiedy zaprotestowałem, zaczął mówić prawdę. Ale, proszę sobie wyobrazić, i tak nie powiedział mi najważniejszej rzeczy. Mianowicie, że był pierwszym szefem wywiadu okręgu pomorskiego ZWZ. Dowiedziałem się o tym z dokumentu, na który natrafiłem już po jego śmierci.
- Czy jest jakaś tajemnica związana z historią polskiego wywiadu morskiego, która nie daje panu spokoju, którą chciałby pan wyjaśnić albo cieszyłby się pan gdyby została w końcu wyjaśniona?
- Wiele. Chciałbym np. wiedzieć czy zdobycie przez polski wywiad morski planów pancernika Gneisenau i zaminowania Zatoki Gdańskiej to był rzeczywiście sukces, czy prowokacja niemieckich służb? Wydaje mi się, że prowokacja. Ale stuprocentowej pewności nie mam.
Tomasz Falba
Zdjęcia: Tomasz Falba; Archiwum Muzeum Stutthof
Prof. Andrzej Gąsiorowski ma 60 lat, mieszka w Gdańsku. Jest absolwentem Instytutu Historii Uniwersytetu Gdańskiego. Habilitował się na Uniwersytecie Mikołaja Kopernika w Toruniu. Jest dyrektorem Instytutu Politologii UG. Pracuje także w Dziale Naukowym w Muzeum Stutthof – oddział w Sopocie. Od 1973 roku zajmuje się badaniami nad Pomorzem w latach 1939-1945. Szczególnie interesuje go problematyka funkcjonowania różnych służb specjalnych na Pomorzu (1918-1956) oraz konspiracji pomorskiej z lat 1939-1945. Opublikował ponad 200 prac naukowych. Jest też autorem lub współautorem scenariuszy i katalogów kilkunastu wystaw historycznych eksponowanych w placówkach muzealnych znajdujących się w województwie pomorskim.
