Rybacy odwołują się od decyzji przyznających im tegoroczne limity połowowe na dorsze, trzykrotnie niższe niż w 2011 r. Powołują się na Konstytucję RP i zarzucają, że rząd nielegalnie ogranicza ich prawa.
Polski limit dorszowy został wprawdzie w tym roku zwiększony o 15 procent, jednak tegoroczne specjalne zezwolenia połowowe, przyznawane armatorom przez państwo, opiewają na kwoty trzykrotnie niższe. To dlatego, że przez minione trzy lata rząd realizował tak zwany program uzdrawiania sytuacji w rybołówstwie, potocznie zwany trójpolówką. Wyglądało to tak: łowiła tylko jedna trzecia floty, wykorzystując cały polski limit, pozostałe dwie trzecie otrzymywało rekompensaty, w przeważającej części finansowane przez UE.
- To pozwalało jako tako przeżyć. Teraz jednak "uzdrawianie" polskiego rybołówstwa zakończyło się i prawie taki sam limit rozdzielany jest znowu między całą flotę, a o zrekompensowaniu pozostałej części nie ma już mowy. Nic dziwnego, że armatorzy odwołują się od tych decyzji uzasadniając, że limity w tych wysokościach oznaczają dla nich skazanie na bankructwo i bezrobocie. Szczerze mówiąc, nie znam nikogo, kto by się nie odwołał - mówi Grzegorz Hałubek, prezes Związku Rybaków Polskich i podaje przykłady: 12-metrowa łódź rybacka, która w ubiegłym roku mogła wyłowić 94 tony dorszy, teraz może wyłowić już tylko 24 tony.
A większy kuter, który w 2011 r. miał limit opiewający na 170 ton, w tym roku musi się zadowolić jedynie 60 tonami. Przychody armatorów spadną co najmniej proporcjonalnie, a może nawet jeszcze bardziej, z uwagi na rosnące ceny paliwa.
Jak dodaje prezes Hałubek, rybacy w odwołaniach powołują się m.in. na Konstytucje RP, która zabrania ograniczania działalności gospodarczej inaczej niż na podstawie ustawy. Pierwszym pismom nadano już bieg.
Inne
Rybacy będą walczyć z rządem prawem
03 lutego 2012 |
Źródło: