Inne
Premier arogancko pytał, gdzie jest 9 milionów członków "Solidarności", w miejscu, w którym obok sterczą martwe dźwigi Stoczni Gdynia. Podobnie jest w Szczecinie. Umierają poznański "Ceglorz" oraz setki innych zakładów

Z Januszem Śniadkiem, przewodniczącym Komisji Krajowej NSZZ "Solidarność", rozmawia Mariusz Bober

"To jest niepoważny związek, który nie potrafi się kulturalnie zachowywać" - w ten sposób ocenił poniedziałkowy zjazd "Solidarności" w 30. rocznicę jej powstania Lech Wałęsa. Zaś marszałek Senatu Bogdan Borusewicz uznał, że zachowanie związkowców było "żenujące"...

- Takie oceny ze strony elit władzy (zwłaszcza marszałka Bogdana Borusewicza) są dziwne. Oskarżanie uczestników zjazdu o niewłaściwe zachowanie w sytuacji, gdy politycy, którzy powinni zachowywać się jak mężowie stanu, są nieustannie źródłem zgorszenia, kłótni i sporów, stosują język szyderstw i kpin, czego przykładem było lżenie śp. prezydenta Lecha Kaczyńskiego, jest co najmniej nie na miejscu. Tacy politycy są ostatnimi, którzy mieliby prawo potępiać społeczeństwo za niewłaściwe zachowania.

Przewidywał Pan, że zjazd zakończy się wygwizdaniem premiera Donalda Tuska?

- To prawda, że "Solidarność" była gospodarzem zjazdu. Jednak poprawności zachowań trzeba wymagać od obu stron. Dlatego nie można komentować zachowania związkowców w oderwaniu od tego, co mówili goście.

Które słowa i których gości najbardziej wzburzyły przedstawicieli "Solidarności"?

- Prezydent Bronisław Komorowski był przyjęty nawet z pewną życzliwością. Natomiast z całą pewnością źle zostało odebrane przemówienie i zachowanie premiera Donalda Tuska. Zwracam uwagę, że na samym początku zjazdu wyemitowany był krótki film, w którym powtarzało się przesłanie: jest jedna "Solidarność". Więc gdy zaraz potem na mównicę wyszedł premier i rozpoczął swoje wystąpienie od stwierdzenia, że są dwie "Solidarności", to po prostu obraził zebranych związkowców. W dodatku nie podał "daty śmierci" tej pierwszej "S". Jeśli bowiem ktoś twierdzi, że była pierwsza "Solidarność", którą zabito, to niech powie, kiedy to się stało. Kto to zrobił? Czy może pokonał ją gen. Wojciech Jaruzelski? Zaś byłego prezydenta Lecha Wałęsę zapytałbym, kiedy mówi prawdę - ostatnio, wyrażając się w ten sposób, czy kiedyś przy grobie ks. Jerzego Popiełuszki, gdy mówił, że "Solidarność" żyje, bo "ty oddałeś za nią swoje życie"? A może skłamał, gdy w 1989 r. ponownie rejestrował ten sam związek, którego był przewodniczącym? Czy wtedy to była ta sama czy inna "Solidarność"? Przypomnę, że po Okrągłym Stole miał miejsce ostry spór Lecha Wałęsy z Andrzejem Gwiazdą. Wtedy to Andrzej Gwiazda uważał, że przewodniczący "S" naruszył pewne obowiązujące w związku procedury, a w efekcie związek, na którego czele stanął, stał się inny od tego tworzonego na początku. Więc teraz chyba Lech Wałęsa powinien publicznie przyznać, że Andrzej Gwiazda miał rację, i przeprosić go za to, że wówczas go obrażał.

Lech Wałęsa powiedział też, że "Solidarność" trzeba było rozwiązać już w 1989 roku...

- Tak, pan prezydent, od kiedy odszedł ze Związku, co jakiś czas chce go rozwiązywać, tak jakby chciał powiedzieć: "Solidarność" to ja. Tymczasem w listopadzie 2003 roku podczas pielgrzymki "Solidarności" do Watykanu słuchaliśmy razem z Lechem Wałęsą śp. Ojca Świętego Jana Pawła II, gdy mówił, jak ciągle ważna i potrzebna pracownikom i Polsce jest "Solidarność". Chciałbym - zamiast polemiki - zadedykować byłemu prezydentowi te słowa. Przypomnę też obecnym władzom inne ważne przesłanie polskiego Papieża, który mówił, że w sporach między władzą a społeczeństwem rację ma zawsze społeczeństwo.

Wróćmy do poniedziałkowego zjazdu. Jak Pan odebrał słowa premiera Tuska, który mówił o "nienawiści"?

- Na początku zjazdu został wyświetlony film z głównym przesłaniem: JEST JEDNA "SOLIDARNOŚĆ". Premier niemal na początku wystąpienia oświadczył, że są dwie "Solidarności". Wzajemna miłość i szacunek były w okresie tej pierwszej, w PRL. A teraz w tej drugiej panuje - jego zdaniem - nienawiść. Czuję się obrażony tymi słowami, niezależnie od niejednoznaczności i braku logiki tego wywodu. Domyślam się, że nie miał na myśli relacji "Solidarności" z otoczeniem, w rodzaju prowokacji bydgoskiej [pobicie przez milicję działaczy NSZZ "Solidarność" podczas sesji Wojewódzkiej Rady Narodowej w marcu 1981 r. w Bydgoszczy - przyp. red.]. Natomiast spory i napięcia wewnątrz Związku w tamtym czasie były niewątpliwie dużo większe niż są dzisiaj. Toczyli je ludzie do dzisiaj kojarzeni z "Solidarnością", ale którzy już dawno odeszli ze Związku, porzucając go dla polityki. Przypisywanie tych gorszących sporów "Solidarności" to nadużycie. Przypuszczam, że to właśnie miał na myśli prezes Jarosław Kaczyński, kiedy mówił: "Nie wolno manipulować ludźmi, znaczeniem słów i pojęć". Nie można przypisywać całej "Solidarności" zachowań ludzi jedynie wywodzących się ze Związku, a dzisiaj aktywnych np. w polityce. Chciałbym podkreślić, że takiego nadużycia w postaci kierowanych do Związku wysoce niestosownych ocen i pouczeń dopuścił się zawodowy polityk otoczony specjalistami od PR. O ile w wielu dziedzinach ten rząd jest niekompetentny, to na tym akurat się zna. Moim zdaniem, Donald Tusk doskonale wiedział, co mówi, i jaka będzie reakcja sali na jego słowa. Uważam, że w swoim wystąpieniu premier z pełną premedytacją sprowokował zgromadzonych. Wyraz zadowolenia, który malował się na jego twarzy, gdy opuszczał salę, w której odbywał się zjazd, wymownie świadczył o tym. To znaczy, że był zadowolony z efektu, który osiągnął.

Dlaczego w takim razie to zrobił?

- Chciał sprowokować właśnie takie reakcje zebranych związkowców. Premier rządu, który rok temu obiecywał pracownikom wszystkich polskich stoczni, że mogą czuć się bezpieczni, przyjechał na zjazd "Solidarności" i nie wspomniał nawet ani słowa o tej obietnicy oraz o sytuacji przemysłu okrętowego. Nie wspomniał też o innych aktualnych problemach dzisiejszej Polski - bezrobociu, podwyżce VAT, ograniczeniu wzrostu płac w sferze budżetowej itd. Zamiast tego znalazł czas na karcenie i pouczanie związkowców.

Premier arogancko pytał, gdzie jest 9 milionów członków, w miejscu, w którym obok sterczą martwe dźwigi Stoczni Gdynia. Podobnie jest w Szczecinie. Umierają poznański "Ceglorz" oraz setki innych zakładów. Na skutek polityki rządu zanika stosunek pracy. Gdzie są ci ludzie? "Na bezrobociu" - słychać było okrzyki z sali. W roku 1980 w zakładach pracy deklarację przystąpienia do "Solidarności" podpisało ok. 10 mln pracowników. W roku 1989 już tylko ok. 2 milionów. Jeśli ktoś chce mówić nie o związku, gdzie są deklaracje i składki, ale o ruchu społecznym, to pytam, na czym opiera twierdzenie, że dzisiaj w tym ruchu jest mniej ludzi niż w roku 1980? Może jest tyle samo, a może więcej.
Wypowiedzi premiera były prowokacyjne i niejednoznaczne. Nie można się dziwić, że na sali rozległy się gwizdy.

Zaniedbania rządu w wywiadzie udzielonym w dniu zjazdu tłumaczył marszałek Bogdan Borusewicz, twierdząc, że to także Pan musi mieć pretensje do siebie, bo "Janusz Śniadek był w radzie nadzorczej Stoczni Gdyńskiej przez wiele, wiele lat i miał wpływ na to, co się dzieje w stoczni"...

- To bardzo nieuczciwe oskarżenie. Mógłbym zapytać, odwracając sytuację, czy marszałek Senatu i prominentny polityk (przez wiele lat), były minister Bogdan Borusewicz, nie jest współodpowiedzialny za wiele nierozwiązanych problemów Polski? Jeśli zaś chodzi o moją odpowiedzialność za los stoczni, to chcę podkreślić, że gdy przestałem pełnić funkcję członka rady nadzorczej, Stocznia Gdynia była jeszcze w całkiem przyzwoitej sytuacji. Do rady nadzorczej zostałem wybrany przez pracowników i skrupulatnie mnie z tego rozliczali. Stawiając niedawno w Szczecinie pytanie, kto zawinił, doprowadzając do upadku przemysł stoczniowy w Polsce - pracownicy, kadra inżynieryjna czy właściciel - wskazałem na tego ostatniego. Są wszelkie przesłanki tego, żeby przemysł okrętowy żył i był ważną gałęzią gospodarki. Poza Polską nikt na świecie, mimo kryzysu, nie likwiduje teraz przemysłu stoczniowego. Po 1989 r. w Polsce zabrakło kompetentnych mężów stanu, którzy mieliby wizję na miarę Eugeniusza Kwiatkowskiego, który uczynił gospodarkę morską polską racją stanu. Dziś powinno być podobnie. Upadek gospodarki morskiej to wina kolejnych rządów. Jednak "agonia" polskiego przemysłu okrętowego następuje pod rządami tej ekipy. W dodatku premier tego rządu publicznie składał stoczniowcom deklaracje, że mogą czuć się bezpieczni, i nie wywiązał się z nich.

Jaka jest w takim razie odpowiedzialność obecnego rządu za upadek stoczni?

- Być może największa, nawet biorąc pod uwagę zaniechania wszystkich poprzednich ekip.

Na zjeździe w Gdyni w mocnych słowach zdiagnozował Pan obecny stan Polski, mówiąc: "Tanie państwo okazało się bardzo drogim państwem, które nie jest w stanie zapewnić bezpieczeństwa swoim obywatelom - więcej, swoim elitom z prezydentem na czele". To była również recenzja polityki obecnych władz?

- W ten sposób chciałem zwrócić uwagę, że np. oszczędzanie na samolotach dla VIP może okazać się jedną z przyczyn katastrofy smoleńskiej. "Tanie państwo" oznacza brak pieniędzy na inwestycje w szeroko rozumiane bezpieczeństwo. Gdy przetargi wygrywa najtańszy, to kosztem właśnie bezpieczeństwa pracowników, jakości wykonania i konstrukcji obiektu. Prowadzi się politykę "delegowania" z poziomu krajowego różnych zadań do samorządów bez przeznaczania funduszy na ich realizację. Sztandarowym tego przykładem jest sytuacja służby zdrowia. To, co nazywane jest komercjalizacją szpitali i rzekomo nie oznacza prywatyzacji, będzie miało dramatyczne skutki dla pacjentów. Tak czy inaczej jest to kolejny przykład przerzucania odpowiedzialności, tym razem za stan służby zdrowia, na samorządy bez zapewnienia źródła finansowania. Podobnie jest z finansowaniem oświaty, kolei itd. To rodzaj polityki, którą nazywamy: "Radź sobie sam". W ten sposób państwo ucieka od odpowiedzialności za usługi publiczne, za bezpieczeństwo obywateli. Zastanawia mnie, ile jeszcze powodzi będzie musiało dotknąć Polaków, żeby władze państwowe wzięły odpowiedzialność za finansowanie systemu zabezpieczeń przeciwpowodziowych. Niestety, w Polsce problem kończy się na "gadaniu", a nic się nie robi. Przykładem takiej polityki może być sytuacja Wojska Polskiego. Dlatego podkreślam, że polskie państwo, "tanie państwo", nie jest w stanie zapewnić obywatelom bezpieczeństwa w różnych wymiarach, także w wymiarze socjalnym. Poziom zasiłków rodzinnych, dla bezrobotnych i kryteria ich przyznawania wołają o pomstę do nieba.

Czy nie wynika to z realizowanej w zasadzie od 20 lat koncepcji państwa, które sprowadza swoją rolę do zapewnienia firmom niskich kosztów pracy, a więc także i płacy?

- Ma pan rację. Stąd nasza kampania "Niskie płace barierą rozwoju Polski". Sprzeciwiamy się polityce traktowania pracownika jako kosztu produkcji, który za wszelką cenę należy redukować. Przeciwstawiamy się temu na różne sposoby. Wołamy, że pracownik jest najcenniejszym kapitałem w zakładzie pracy. Sprowadzanie pracownika do kosztu produkcji uderza w godność ludzką. Takie działania są sprzeczne ze społecznym nauczaniem Kościoła katolickiego i Ojca Świętego Jana Pawła II, a także kapelana "Solidarności" bł. ks. Jerzego Popiełuszki. Są one sprzeczne również z tym wszystkim, co składa się na aksjologię "Solidarności".

Dziękuję za rozmowę.

- To ja dziękuję! Pozdrawiam czytelników "Naszego Dziennika" w imieniu zawsze wiernej Bogu i Ojczyźnie "Solidarności" w 30. rocznicę jej urodzin.
{jathumbnail off}
1 1 1

Źródło:

Waluta Kupno Sprzedaż
USD 3.6182 3.6912
EUR 4.2232 4.3086
CHF 4.5137 4.6049
GBP 4.8868 4.9856

Newsletter