
Fot. Dominik Werner / Agencja Ga
Nad przyszłością polskiej Marynarki Wojennej zastanawiają się naukowcy, wojskowi i biznesmeni. Okazją była wtorkowa konferencja zorganizowana w Akademii Marynarki Wojennej w Gdyni, która kształci kadry dla polskiej floty. Byt uczelni zagrożony nie jest - od kilku lat kształci ona nowe pokolenia studentów na nowych, niewojskowych, kierunkach. Na dziedzińcu uczelni łatwiej teraz zorientować się w najnowszych trendach mody niż dostrzec umundurowanego absolwenta.
Nie można tego powiedzieć o Marynarce Wojennej. Flota się starzeje, kurczy, opiera się nowym trendom, modernizuje się w ślimaczym tempie. Najlepszym przykładem patologii jest wieloletnia, kosztująca krocie budowa korwety typu Gawron. Eksperci są zgodni, że ugruntowanie negatywnych zjawisk spowoduje, że już w 2018 r. polska Marynarka Wojenna może przestać mieć jakiekolwiek militarne znaczenie. Dlatego o zbliżającym się dramacie coraz śmielej mówią sami przedstawiciele marynarki.
Kmdr Krzysztof Marciniak z Dowództwa Marynarki Wojennej, jeden z referentów konferencji, nazywa stan polskiej floty wojennej "zastojem modernizacyjnym". Nieśmiało wskazuje też winnych.
- Odpowiedzialna za to jest nie tyle zła wola elit politycznych, co ich brak zrozumienia dla zagadnień polityki morskiej, w tym także znaczenia bezpieczeństwa morskiego - mówił.
Dowodów na to nie trzeba szukać daleko. We wtorkowej dyskusji, mimo zaproszenia, nie wziął udział żaden polityk. Jedynym był niższej rangi urzędnik z Biura Bezpieczeństwa Narodowego. Organizatorzy wysłali zaproszenia do urzędników Ministerstwa Obrony Narodowej, posłów z sejmowych komisji obrony i gospodarki oraz lokalnych posłów.
A to właśnie posłowie i ministrowie, a nie dowódcy marynarki czy eksperci, mają kluczowy wpływ na losy polskiej floty. Decydują bowiem o wysokości kwot, jakie można na nią wydać. A potrzeba niemało. Ocenia się, że by powstrzymać zapaść polskiej Marynarki Wojennej, trzeba co roku wydać na nią około miliarda złotych - na zakupy i modernizację statków i uzbrojenia. To mniej więcej tyle, ile pochłania nasz udział w misji NATO w Afganistanie. Tych wydatków budżet MON nie udźwignie. W tym roku dał na to dowód, wstrzymując finansowanie dalszej budowy korwety typu Gawron. Pieniędzy trzeba szukać gdzie indziej. Ale gdzie?
- Musi być uruchomiony program finansowania podobny do tego, jaki przy zakupie samolotów F-16. Poza budżetem MON. W 2013 r. je spłacimy, więc będzie szansa dla marynarki - mówił Wojciech Łuczak, redaktor specjalistycznego pisma "Raport". I idzie jeszcze dalej: - Wypuśćmy obligację narodowego programu morskiego. Sam chętnie wydam na to z tysiąc złotych - deklarował.
Co do pieniędzy wśród ekspertów, wojskowych i decydentów jest zgoda - potrzeba ich więcej niż dotychczas. Gorzej z ustaleniem, do czego potrzebna jest nam wojenna flota. Coraz odważniej stawiane są tezy, że model "uderzeniowy", przeznaczony do obrony naszych granic w bezpośrednim konflikcie zbrojnym, to przeżytek. W wywiadzie dla najnowszego numeru "Naszego Morza", a wcześniej w sierpniowym "Przeglądzie Morskim", mówią o tym młodzi oficerowie Marynarki Wojennej, pracujący w MON kmdr por. Tomasz Przybylski i kmdr por. Robert Władzikowski. Ich zdaniem utrzymywanie "kierunku, który korzeniami tkwi w zimnej wojnie" jest błędem, bo prawdopodobieństwo wybuchu wojny zeszło na dalszy plan. Ważniejsze są "inne zagrożenia, jak chociażby terroryzm".
- Została podpisana umowa z Katarem na dostawy gazu dla Polski drogą morską. Konsekwencją powinno być pozyskanie okrętów zdolnych do ochrony tych dostaw - mówią.
Ich zdaniem, marynarka już za kilka lat nie będzie miała takich okrętów, gdy tymczasem szuka dostawców okrętów podwodnych, a te nie są w stanie spełnić tych zadań.
Sławomir Sowula{jathumbnail off}