Inne

- Udało się panu doprowadzić jacht bezpiecznie do portu Rio Gallegos...

- Mieliśmy zakontraktowane holowanie jachtu na rzece: raz, że prąd, dwa, że pływ. Rzeka jest bowiem nieoznakowana, pływa się po niej tylko razem z pilotem. Pilotówka wypłynęła do ujścia rzeki, po drodze dwa razy gubili hol, spadał im z haka, to nie był stateczek przygotowany do tego rodzaju akcji. Więc dwukrotnie kręciłem kółka, żeby ten hol wyłowić i podać. W końcu dopłynęliśmy do Rio Gallegos. Były tam dwa dźwigi, które miały wyciągnąć jacht z wody. Planowałem całą akcję na 4-5 dni. Policzyliśmy, że w trakcie tego samego pływu uda się zwodować łódkę, wrócić na Kanary i wystartować ponownie. Rio Gallegos to bardzo mały port, nie ma tam np. żadnego pływającego pomostu, więc dwie doby walczyłem z luzowaniem i podbieraniem cum, bo jacht podnosił się w bardzo krótkim czasie o dziesięć metrów, a potem szybko opadał. Poza tym, w Patagonii bardzo szybko zmieniają się warunki pogodowe. Rio Gallegos jest w Księdze Rekordów Guinessa jeżeli chodzi o prędkość wiatru. Tak więc panowały tam bardzo trudne warunki.

- Ile czasu zajęło panu doprowadzenie jachtu do stanu używalności?

- Najwięcej czasu zajęło nam oczyszczenie tych trzech zalanych przedziałów z pozostałości wody z ropą. Pomogli chłopcy z zespołu brzegowego. Sama naprawa uszkodzenia trwała może kilka godzin. Jacht był gotowy do drogi już po kilku dniach.

- Czy udało się ustalić przyczynę awarii?

- Bezpośrednią przyczyną było urwanie się zbiornika mieszczącego 380 litrów paliwa. Przedział, w którym się znajdował ma trzy metry długości, zbiornik - niecałe dwa. Po zerwaniu z zaczepów, przemieścił się w stronę rufy i ściął plastikowy zawór wody chłodzącej silnik. Przez otwór dostała się woda. Wszystko. Przyczyna była w sumie bardzo prozaiczna. Co jest dosyć smutne.

- Z Rio Gallegos nie udało się wypłynąć...

- W momencie, kiedy dźwigi stawiały łódkę na wodzie, kiedy mieliśmy już wyruszać, przyjechała prefektura oraz pani sędzia, która powiedziała, że jacht jest aresztowany. Dlaczego? Dlatego, że zalegamy firmie Atlantis, do której należy holownik 300 tysięcy dolarów za holowanie. A przecież myśmy już wcześniej zapłacili za to holowanie! 15 tysięcy dolarów, czyli dziesięć razy więcej niż byśmy zapłacili za tę usługę np. w Amsterdamie. Ale zgodziliśmy się na taką kwotę, przelaliśmy ją i uważaliśmy sprawę za zamkniętą. Skiper łódki przyszedł do nas z propozycją, że jeżeli dostanie kilka tysięcy dolarów, sprawa zostanie zamknięta. Może trzeba było to tak zakończyć, ale z drugiej strony nie mieliśmy gwarancji, że ten człowiek dotrzymałby umowy, więc się nie zgodziłem. Co dalej? Poprosiłem o pomoc Ministerstwo Spraw Zagranicznych uznając, że powinna się w tę sprawę włączyć nasza placówka dyplomatyczna i to nie na poziomie konsularnym, ale ministerialnym. Z ambasady przyjechała pani konsul, bardzo kompetentna osoba, która przez kilka dni w Rio Gallegos rozmawiała ze wszelkimi możliwymi osobami, by przygotować raport dla naszej ambasady. Wynikało z niego, że spotkaliśmy się z ewidentną próbą wymuszenia haraczu, wobec czego ambasada miała otwartą drogę do tego, by zacząć działania dyplomatyczne, które przejawiały się m.in. tym, że udało się przenieść sprawę z sądu w Rio Gallegos, który według nas działał pod wpływem firmy Atlantis, do sądu w innej prowincji. Muszę zaznaczyć, że sprawy apelacyjne odbywają się w Argentynie w ten sposób, że rozpatruje je, niezależnie od siebie, trzech sędziów. W marcu, nie wiedząc o tym, że moja sprawa jest przez nich rozpatrywana, pojechałem do Buenos Aires, by negocjować z szefem owej nieuczciwej firmy. Dowiedziałem się bowiem, że jeżeli chodzi o argentyńskie realia, lepiej nie dopuszczać do rozpatrywania sprawy w sądzie. Sugestia była taka, by próbować negocjacji. Miałem przygotowaną pulę pieniędzy, by się z tym człowiekiem ugodzić, kalkulowałem, że straty z powodu przetrzymywania jachtu w Rio Gallegos zimą będą znacznie większe niż umówiona kwota. Skończyliśmy negocjacje na poziomie jednej piątej sumy wyjściowej. Szef Atlantisa był z tego zadowolony, ale powiedział, że musi się jeszcze skonsultować ze wspólnikami. Następnego dnia otrzymałem informację, że dwóch z trzech sędziów rozpatrzyło sprawę po naszej myśli. Trzeci potem zresztą też. Negocjacje nie miały już więc sensu. Szef firmy Atlantis odwołał się do Sądu Najwyższego, ale i tam miał pecha. 30 maja Sąd Najwyższy wydał wyrok na naszą korzyść, z zasądzeniem zwrotu kosztów postoju w Rio Gallegos. Tak więc upór i determinacja się przydały.

- Co będzie dalej z Gemini 3? Kiedy możemy się go spodziewać w Polsce?

- Łódka jest teraz w Recife w Brazylii. Do Polski planuję ją sprowadzić 22-23 lipca.

- Czy planuje pan kolejną próbę na tej samej trasie, na tych samych warunkach i jachcie?

- Tak. Mam kontrakty, które nadal obowiązują. Sponsorzy uznali, że chcą mnie wspierać. Ta sama trasa, ten sam jacht. Planujemy na nim lekkie przeróbki, by podobna historia się nie powtórzyła. Będziemy m.in. instalowali trzy, zamiast jednego zbiornika na paliwo, agregat, który pali mniej ropy od poprzedniego, wymienimy też prawdopodobnie sieć elektryczną na nowoczesną, bardziej oszczędną. Wystartuję tak jak poprzednio - pod koniec roku. Może nieco później niż za pierwszym razem. Projekt więc nadal trwa.

- A jak znowu się nie uda?

- Cały czas o tym myślę. Próbowałem policzyć, ile razy np. renomowani kierowcy wycofywali się z Rajdu Dakar i mam wielką przewage w tym względzie. A poważnie - trzeba kalkulować, że takie rzeczy jak awaria mają pełne prawo się zdarzyć. Trzeba jednak zrobić wszystko, by nic złego się nie wydarzyło!

Tomasz Falba, Czesław Romanowski

Fot. Czesław Romanowski

Czytaj także: Jeszcze was zakasuję

Zaloguj się, aby dodać komentarz

Zaloguj się

1 1 1 1
Waluta Kupno Sprzedaż
USD 3.946 4.0258
EUR 4.2473 4.3331
CHF 4.3493 4.4371
GBP 4.9319 5.0315

Newsletter