- Nie masz pieniędzy – nie popłyniesz. Można oczywiście wystartować, zrobić parę tysięcy mil, ale w pewnym momencie kończą się możliwości i nie można kontynuować - Roman Paszke opowiada o kulisach przygotowań do rejsu dookoła świata.
- W styczniu ustanowił pan nowy rekord: na katamaranie Renault Eco2 trasę Las Palmas – Gwadelupa pokonał pan w czasie 8 dni, 2 godziny, 38 minut i 11 sekund. Jest pan zadowolony z tego wyniku?
- I tak i nie. Łódka i załoga sprawdziły się bardzo dobrze. Taktyka w pasatach również. Ale teraz, z perspektywy widać, że mogliśmy zrobić jeszcze lepszy czas. Okazało się, że największym wyzwaniem była żegluga w silnym wietrze na naszym największym, przednim żaglu - genakerze. W nocy można było go zwinąć na parę godzin, a potem rozwinąć, gdy wiatr słabł. Niestety, nie mamy żagla pośredniego, zwanego yankee. Budżet, którym obecnie dysponujemy, nie pozwala na to. Stąd albo płyniemy na genakerze, albo przechodzimy na foka. Gdybyśmy mieli yankee, czas byłby w granicach sześciu dni.
- Ile w tym rejsie było marketingu, a ile autentycznego żeglarskiego wyczynu? Przecież to nie było bicie, tylko ustanowienie rekordu. W ten sposób można ustanowić bardzo wiele rekordów bez żadnej większej wartości. Nie ma pan wrażenia, że to sztuka dla sztuki, że to rozmienianie się na drobne?
- Przede wszystkim, była to wspaniała żeglarska przygoda - regatowe przepłynięcie Atlantyku. Ale musimy działać w realiach rynkowych. Nikt nie sponsoruje tego rodzaju projektu bez osiągania określonych wyników. Oczywiście w konsultacji z naszymi sponsorami zastanawialiśmy się, czy nie spróbować sił na trasie już ustanowionej. Ale też, z drugiej strony, żeby pobić jakiś rekord, ktoś przecież musiał go najpierw ustanowić, ktoś musiał być pierwszy na danej trasie. Na przykład kilka rekordów Steve'a Fosseta na katamaranie PlayStation. Ustanowione kilka lat temu, w dalszym ciągu są nie pobite. My teraz też ustanowiliśmy, zgodnie ze wszystkimi regułami WSSRC (World Speed Sailing Record Council) legalnie zarejestrowany czas porównawczy. Zobaczymy, czy będzie go łatwo pobić. Zresztą, w tym roku chcemy zmierzyć się z trzema innymi, w tym dwoma właśnie Fosseta. Zobaczymy... Z drugiej strony mamy świadomość, iż mamy kontrakt z firmą Renault Polska. To nasz sprawdzony partner, wspiera nas już dwa lata i wierzy, że uda się zrobić rejs dookoła świata. Ale robią to także, aby reklamować swoje produkty, doskonałe zresztą auta. Myślę, że chodzi tu o partnerską odpowiedzialność. To dzięki pomocy tej firmy sprawdziliśmy się na trudnej, atlantyckiej trasie. Może nasz czas w tym, lub przyszłym roku będzie pobity, może nie. A że przy okazji udało się wykreować pozytywną promocję - nie wiedzę w tym nic złego.
- A udział Bogusława Lindy w tym przedsięwzięciu? Ile w tym było marketingu, a ile jego faktycznych umiejętności żeglarskich? A może to wymóg sponsora, iż w rejsie musi uczestniczyć ktoś o głośnym nazwisku?
- Nie było żadnego wymogu udziału w naszym rejsie specjalnych „twarzy”. Uznałem jednak, że możemy złożyć ekipę z załogi stałej i z naszych przyjaciół, ale już ze sporym, żeglarskim doswiadczeniem. A przecież z Bogusławem Lindą pływałem od dawna, chociażby wygrywając regaty jeszcze na starym Gemini w 1993 roku. Pobiliśmy także wspólnie rekord na trasie Świnoujście-Gdynia na katamaranie Alka Prim, w trakcie treningów do regat The Race. Do tej pory w naszych projektach, oprócz Lindy uczestniczyli w przeszłości także Marek Kondrat, Wojtek Malajkat i Zbyszek Zamachowski. Na pewno ich udział ma i miał wpływ na poszukiwania środków na następne projekty. Byli częścią naszej szerokiej załogi i po części to ich zasługa, że kolejne rejsy udało się zrealizować.
- Czyli Linda był normalnym członkiem załogi? Uczestniczył w całości rejsu?
- W całości, oczywiście. Udział członków załogi jest precyzyjnie ustalony: są trzy trzygodzinne wachty, po trzy osoby, każda z nich powinien odstać swoje za sterem. Praca, jedzenie, spanie... te czynności wyznaczają nasz rytm dobowy.
- Bo na stronie WSSRC nie ma go w składzie.
- Strona WSSRC podaje dane z rejestracji, a nie z momentu startu. W trakcie rejestracji trasy - udział Bogusława Lindy był niepotwierdzony, ponieważ był przeziębiony i leżał w domu. Jednak potem poczuł się lepiej, przyleciał do mariny w Las Palmas i wspólnie zdecydowaliśmy, że może wystartować z nami.
- Gdyby w skład załogi nie wchodził Linda, o tym rejsie byłoby o wiele ciszej.
- Tak pan sądzi? To pytanie raczej do pana i innych mediów, nie do mnie.
- Jak rozumiemy, nie zgodziłby się pan z twierdzeniem, że celebryci zapewniają szum medialny wokół pańskich wypraw.
- Po pierwsze, nie chodzi o żaden lans, tylko udział czasami znanych osób w realnych rejsach żeglarskich, które często wymagają sporych umiejetnosci i odporności, nie mówiąc o odpowiednim przygotowaniu fizycznym. Na przykład przed The Race bardzo aktywny był Marek Kondrat. A Bogusław Linda uczestniczył w naszym ostatnim rejsie na takich samych zasadach, jak pozostali członkowie załogi. Zasady były znane i on je w pełni akceptował. Podczas regat dookoła wyspy Wight, w załogach uczestniczą znani aktorzy. Na odcinkach specjalnych w regatach Volvo Ocean Race jest to samo. Podobnie na Rolex Cup. Na jachtach Pucharu Ameryki w treningach uczestniczą znane „twarze”. Nic nowego nie odkrywam…
- Czyli dementuje pan opinie, które można przeczytać w internecie, że pańskie przedsięwzięcia obliczone są niemal wyłącznie na kasę, a z prawdziwym żeglarstwem ma to niewiele wspólnego?
- Znam te zarzuty, ale pochodzą one od osób, które zapewne nigdy nie musiały zdobywać samodzielnie finansowania na duże projekty sportowe. Moim zdaniem i na podstawie wieloletniego doświadczenia – zrealizowania co najmniej kilkunastu dużych projektów żeglarskich – nie ma nic złego w tym, że próbuje się różnymi drogami dotrzeć do potencjalnych sponsorów oraz zainteresować swoimi marzeniami jak największą grupę odbiorców. Przy okazji, wszystkie nasze projekty, gdziekolwiek na świecie, zawsze realizujemy pod polską banderą. Tak, by efekt był kojarzony z naszym krajem. Tak było na przykład z Gemini: gdy w 1991 roku po raz pierwszy przypłynąłem do sławnego wśród żeglarzy Porto Cervo, podszedł do naszego jachtu drugi najzamożniejszy wówczas japoński biznesmen i spytał czy to jest polski jacht? Kiedy odpowiedzieliśmy, że tak, on powiedział: - To ja od dzisiaj wierzę Lechowi Wałęsie, że zbudujecie drugą Japonię... Jak widać, rekordami i wyczynami żeglarskimi tworzy się opinię o kraju i narodzie. Wiem, że gdy płynęliśmy Wartą-Polpharmą, niektórzy z naszych rodaków pisali w internecie, że Ocean Południowy to nie dla nas, że nie dopłyniemy. Chłopaki z załogi chcieli się kłócić, odpisywać, ale powiedziałem: - Dajcie spokój, róbmy swoje i wtedy udowodnimy na co nas naprawdę stać. Tu nie chodzi tylko o nasze wyniki, ale o odwagę spełniania marzeń. Wiem z wielu listów, maili, reakcji na spotkanaich, że to także marzenia wielu ludzi.
Jeśli natomiast chodzi o kasę (bo to zawsze boli i ciekawi wielu), to dla informacji: nie mam prywatnego samochodu, jeżdżę służbowym, a swoje wymarzone mieszkanie właśnie zmieniłem na mniejsze, bo musiałem z własnej kieszeni dołożyć do utrzymania jachtu...
- Poprzedni artykuł
- Następny artykuł »»
