Inne

- W rejs dookoła świata wystartuję tak jak poprzednio - pod koniec roku. Ta sama trasa, ten sam jacht - deklaruje Roman Paszke, opowiadając o okolicznościach przerwania poprzedniej próby.

- Jest pan z siebie zadowolony, panie Romanie? Chodzi nam o to, jak pan ocenia swój ostatni rejs, próbę bicia rekordu samotnej żeglugi dookoła świata ze wschodu na zachód na katamaranie Gemini 3, który podjął pan na przełomie roku i zamieszanie wokół niego? Znowu się nie udało...

- Jak to znowu? Przedtem miałem okres walki o to, by wypłynąć w rejs i na skutek różnych okoliczności, w chwili, kiedy już miałem startować, wycofał się sponsor, skończyło finansowanie. Bez tego żaden projekt nie może zostać pomyślnie zrealizowany. Florence Arthaud od dwóch lat próbuje wystartować na trimaranie Groupama na tej samej trasie co ja, od dwóch lat na stronie internetowej jest informacja, że popłynie, a projekt stoi w miejscu. Jeżeli chodzi o mój ostatni, przerwany rejs, to od sportowej strony oczywiście, że nie jestem zadowolony, bo nie pobiłem rekordu.

- W internecie pojawiły się głosy, że to się nie mogło udać, bo nie miał pan doświadczenia w tego typu przedsięwzięciach, bo może powinien próbować ktoś młodszy. Jak pan to skomentuje?

- Jestem w podobnym wieku jak Francis Joyon, do którego należy rekord świata w samotnym opłynięciu ziemi na wschód. Podobnie mój konkuren Van den Heede. Jestem, jak myślę, w porównywalnej do niego kondycji psychofizycznej i nie sądzę, by był to jakiś problem. Poza tym – internet to miejsce wolnej dyskusji, gdzie pojawiają się różnego rodzaju głosy i opinie... Drogą internetową otrzymaliśmy setki e-maili od osób, które kibicowały mi i trzymały kciuki za pobicie rekordu. Co zaś się tyczy doświadczenia... Mam już grubo ponad sto tysięcy mil morskich na koncie, z tego kilka tysięcy samotnie właśnie na tej łódce, żeglowałem w wokółziemskich regatach The Race, jak też w wielu innych...Uznaję to za doświadczenie wystarczające, aby świadomie podjąć tego typu wyzwanie.

- Początkowo wszystko szło dobrze. Płynął pan szybko. Była nadzieja na pobicie rekordu.

- Tak, przez cały ten czas miałem bardzo dobry czas, choć płynąłem nie za szybko, bardzo często zachowawczo, szczególnie przed Hornem, bo tam dynamika zmian w pogodzie jest bardzo duża. Mój routier, Robert Janecki, policzył, że w ciągu ostatnich 24 godzin jedenaście razy refowałem lub rozrefowywałem grota, a przecież podczas pływania załogowego zdarzało się nam to trzy lub cztery razy w ciągu doby. To świadczy o trudności, jaką sprawia tamten akwen pod względem meteorologicznym. Jest to ten rejon, gdzie rodzą się niże, które potem lecą w "autostradzie wiatrów", o prędkości 40-50 węzłów.

- Proszę opowiedzieć jak doszło do awarii?

- To była noc, jacht płynął na wiatr w stronę Hornu (pod samym grotem, na trzecim refie) z prędkością 11-12 węzłów. Prędkość wiatru sięgała w szkwałach 58 węzłów, czyli 11 stopni w skali Beauforta. Gdy przyszedł silniejszy wiatr, zwolniłem do 7-8 węzłów. Zrobiła się pięcio-sześciometrowa fala, czyli żegluga w trudnych, sztormowych warunkach. Na tym jachcie żeglowaliśmy w podobnych wiele razy. Poczułem jednak, że łódka nienaturalnie ciężko się na tej fali zachowuje. Wpiąłem się w "life-linę" , która łączy dwa pływaki i przeszedłem na drugą stronę. Otworzyłem drzwi do nawigacyjnej i zobaczyłem wywaloną część podłogi, nad nią cieniutką warstwę wody, a w luku zbiornik paliwa, który przylegał do podłogi, co znaczyło, że się urwał. Ponieważ mam konstrukcję całego jachtu w głowie, uświadomiłem sobie, że zbiornik paliwa zrywając się, musiał uszkodzić zawór poboru wody chłodzącej silnik i przez niewielki otwór, ale pod dużym ciśnieniem, do wnętrza wlewa się woda. Uruchomiłem pompy, które zresztą szybko się zapchały, musiałem więc wylewać wodę wiadrem. Nie mogłem otworzyć luku awaryjnego, bo miałem za wysoka falę, więc z każdym wiadrem chodziłem schodami i po trzech, czterech godzinach byłem już poważnie zmęczony i wymarznięty. Problem był taki, że dopóki była woda i zbiornik z trzystu osiemdziesięcioma litrami paliwa pływał, nie mogłem się dostać do miejsca uszkodzenia.

- Wiedział pan już, że nici z dalszego rejsu?

- Ustaliłem też z Robertem, że odpadamy. Pytanie: do jakiego portu płynę? Przy tamtej prognozie nie chcieliśmy ryzykować żeglugi na większej fali do Port Stanley na Falklandach, bo byłem dokładnie między kontynentem a Falklandami. Zdecydowaliśmy się na Rio Gallegos w Argentynie. Kontynent to gwarancja lepszej logistyki zazwyczaj. Zakładaliśmy, że może być potrzebny dźwig, a mnie zależało, aby jak najszybciej usunąć awarię. Robert skontaktował się z argentyńskim SAR-em, powiedział jaka jest sytuacja, że nie ma już niebezpieczeństwa, iż jacht utonie, niemniej to poważna awaria. A ja, po osiemnastu godzinach roboty, dotarłem wreszcie do miejsca, w którym wlewała się woda i wbiłem w to miejsce kołek. I z prędkością piętnastu węzłów zacząłem płynąć w stronę Argentyny.

- Co pan pomyślał kiedy to się stało? Miał pan w ogóle czas na refleksje, że to koniec z takim trudem przygotowywanej wyprawy?

- Był to bardzo przykry moment... Pracowałem na coś przez tyle czasu, a przez drobne, ale zgubne w skutkach niedopatrzenie, wszystko to trzeba przerwać.

- Jakie niedopatrzenie?

- Takie, że jeden i drugi zbiornik paliwa nigdy nie były napełniane do końca. Jacht pływał w różnych warunkach, ale maksymalnie mieliśmy na nim 80-120 litrów paliwa, nigdy nie było tam 380 litrów. Wszystko sprawdziliśmy na jachcie, wszystko testowaliśmy, tylko nie to. Zaczepy, które trzymały zbiornik, nigdy nie miały tak dużego obciążenia. Nie przyszło nam do głowy, że wlaminowane zaczepy nie były dostatecznie mocne...

- Czy w ogóle istniała autentyczna groźba zatonięcia Gemini 3?

- Ani przez chwilę! Bowiem czasami na pokładzie tej jednostki bywało kilkadziesiąt osób, a to są 3-4 tony obciążenia, a ja w czasie awarii miałem w trzech przedziałach maksymalnie półtorej tony wody i nie było możliwości technicznej, by ta woda przelała się gdzie indziej, nie było takiego zagrożenia, by było jej więcej.

- Czy w takim razie rejs nie mógł być kontynuowany? Wystarczyło zaczopować otwór i płynąć dalej.

- Problem był w tym, że z tych 380 litrów paliwa zostało w zbiorniku może 50. Poza tym, każde uszkodzenie pod linią wodną należy dokładnie sprawdzić. Nie można płynąć dookoła świata z drewnianym kołkiem w dnie. Miałbym też możliwości energetyczne (prąd) na połowę trasy, nawet mniej. Gdyby to był rejs turystyczny, mógłbym poczekać, aż mi się naładują akumulatory generatorem wiatrowym, a potem płynąć. Ale moim celem nie było dopłynięcie do celu, ale dopłynięcie w rekordowym czasie. Zakładałem szybką naprawę w Rio Gallegos, by prędko wrócić do Las Palmas i wystartować drugi raz.

Zaloguj się, aby dodać komentarz

Zaloguj się

1 1 1 1
Waluta Kupno Sprzedaż
USD 4.0044 4.0852
EUR 4.285 4.3716
CHF 4.3754 4.4638
GBP 4.995 5.096

Newsletter