Inne

- Dlaczego zrezygnował pan w końcu z pływania? Bycie kapitanem w tamtych czasach to była popłatna posada. Tymczasem wybrał pan karierę naukową, którą kontynuował pan do profesury.

- To nie była do końca moja decyzja. Macie panowie rację. Byłem kapitanem, dobrze się czułem, pływałem wtedy na Waryńskim. Nie miałem problemów z kolejkami, miałem zapewniony byt materialny na wyższym niż inni poziomie. Któregoś dnia przyszedł do mnie kapitan Romuald Pietraszek, ówczesny dyrektor naczelny Urzędu Morskiego w Gdyni i zaproponował pracę w kapitanacie portu gdyńskiego. W tym czasie kończyłem pisanie doktoratu. Byłem zresztą pierwszym w Polsce kapitanem żeglugi wielkiej, najpierw z tytułem doktorskim, a potem profesorskim. Pietraszek przekonywał mnie, że szkoda abym z takim wykształceniem pływał na statkach, że to trzeba jakoś bardziej sensownie spożytkować. A na statek zawsze mogę wrócić jak mi się nie spodoba praca na lądzie. Finansowo też się jakoś dogadaliśmy, wiele na tym nie straciłem. W podobny, dosyć przypadkowy sposób, trafiłem do szkolnictwa morskiego.

- Jest pan aktywnym członkiem Związku Piłsudczyków, który reaktywował pan na Pomorzu, popularyzuje pan też wiedzę o marszałku. Skąd ta miłość do Piłsudskiego?

- Jak już mówiliśmy, pochodzę z Bochni. W czasach mojego dzieciństwa panowała tam patriotyczna atmosfera korzeniami sięgająca jeszcze przedwojnia. Wielu ludzi z Bochni brało np. udział w obronie Lwowa. Nic dziwnego, że ja także przesiąkłem tą atmosferą.

- Przez cały PRL zajmował pan ważne stanowiska w administracji morskiej. Był pan kapitanem portu w Gdyni, zajmował kierownicze stanowiska w tamtejszym Urzędzie Morskim. Nie czuł pan, że jak na Piłsudczyka to dziwny mezalians z komunizmem.

- Miałem nie pracować, nic nie robić? Pracowałem dla kraju, dla szkolenia studentów, dla transportu. Innej Polski wtedy nie było. To nie były łatwe czasy. Starałem się zachowywać tak, abym nie musiał się potem tego wstydzić. I nie wstydzę się.

- W latach 1972-1981 był pan rektorem, wtedy już Wyższej Szkoły Morskiej. Za pańskiej kadencji rozpoczęto budowę Daru Młodzieży. Wielu ludzi twierdzi, że był to złoty okres tej uczelni i wiążą to z pana osobą. A jak pan to ocenia?

- Nie chciałbym zabierać głosu w tej sprawie. Musiałbym być sędzią we własnej sprawie. Niech inni mnie oceniają. Chcę tylko powiedzieć, że na rozwój tej uczelni skierowałem całą  swoją energię. Laboratoria, hala sportowa, budynki, remonty statków… Niełatwo było zdobyć na to wszystko pieniądze, ale się starałem. Odczuwam ogromną satysfakcję, że dołożyłem się do tego, czym dzisiaj jest Akademia Morska w Gdyni. 

- A jak wyglądało rektorowanie w Wyższej Szkole Morskiej w epoce Gierka? Musiał pan często iść na kompromis z władzą dla dobra uczelni?

- Epoki Gierka nie oceniam zupełnie negatywnie. Przecież do tej pory jeździ się do Katowic „gierkówką”, bloki wówczas wybudowane nadal stoją i ludzie w nich mieszkają. Gdy człowiek dowodził takim Wolinem, manewrował nim i w zagranicznym porcie słyszał od pilota: ale wy piękne statki budujecie, jak on może w miejscu manewrować? No to się czuło dumę. A Port Północny? Nikt nie mówił o jakimś uniezależnieniu od czyichś dostaw, tylko się budowało. A te miliardy trzeba było skądś wziąć, żeby to wszystko wybudować! Nie można więc dzisiaj na ślepo, z politycznego punktu widzenia, Gierka tak łatwo negatywnie oceniać. Moją rolą jako rektora było w tym czasie skorzystanie z tego, że w kraju zrobiło się lepiej po czasach Gomułki. Pewnie, że raz czy drugi, trzeba było na jakiś kompromis pójść. Ale bez tego szkoła nie mogłaby się rozwijać.

- 15 maja 1981, już po Sierpniu 1980 roku odbyły się w Wyższej Szkole Morskiej w Gdyni pierwsze, w pełni demokratyczne, wybory rektora. Dlaczego pan w nich nie wystartował?

- Po prostu nie chciałem. Złożyłem dwie prośby do odpowiedniego ministra, żeby mnie zwolnił w trakcie pełnienia kadencji, ale nie zostało to uwzględnione. Wygrałem konkurs na dyrektora szkoły morskiej w Nigerii. Nie puszczono mnie, bo byłem potrzebny w kraju. Tak mi powiedziano. Zresztą, przed wyborem mojego następcy, zostałem poproszony przez uczelnianą „Solidarność”, żeby pomóc nowemu rektorowi. Przychyliłem się do tej prośby i jak umiałem starałem się być pożyteczny. Nowy rektor, jednocześnie przewodniczący „Solidarności” na uczelni, na pierwszym posiedzeniu senatu, nadał mi tytuł honorowego członka senatu WSM w Gdyni.

- Jest pan członkiem założycielem Towarzystwa Przyjaciół Daru Pomorza. Jak pan odnosi się do pomysłów, według których Dar powinien wrócić na morze?

- To ja zawiozłem statut Towarzystwa do Gdańska, ja to opłaciłem i dopilnowałem, żeby był zarejestrowany. Musieliśmy sporządzić techniczne ekspertyzy, by wiedzieć, jak długo Dar może jeszcze pływać. Co będzie, jeżeli utonie bez podwójnego dna i kto poniesie odpowiedzialność? Tego się baliśmy. Baliśmy się też sił, które podjęłyby decyzję, że Dar stanie w Gdańsku, na Ołowiance, a była taka koncepcja. Mnie się trudno było pogodzić z tym, by został z Gdyni wyrzucony. Tak samo, jak nie chciałem, by wszystkie rzeczy z Daru na nim pozostały. Stąd koncepcja bandery wtórnej, oryginał w szkole, kopia na żaglowcu. Zrobiłem wszystko, żeby bandera była wiernie skopiowana. Jak widać jestem mocno związany z naszym najpiękniejszym żaglowcem, ale nie chciałbym się jednoznacznie opowiadać ani za, ani przeciw powrotu Daru Pomorza do pływania.

Zaloguj się, aby dodać komentarz

Zaloguj się

1 1 1 1
Waluta Kupno Sprzedaż
USD 3.946 4.0258
EUR 4.2473 4.3331
CHF 4.3493 4.4371
GBP 4.9319 5.0315

Newsletter